Dean Winchester z lubością wgryzł się w kanapkę wielkości stanu Montana. Miała potrójne mięso, ogromną ilość wysypującej się sałaty i wylewającego się sosu. Chrupiąca bułka pokryta sezamem kruszyła się na tacę, a sam chłopak przybierał miny ekstazy, których nie powstydziłaby się aktorka porno. Zdegustowana patrzyłam, jak dopycha to wszystko solidnym łykiem coli.
Mój własny wrap z grillowanym kurczakiem podszedł mi do gardła, gdy chłopak zaszczycił nas wątpliwą przyjemnością oglądania procesu przeżuwania. Odwróciłam wzrok. Na sam widok ilości jedzenia zamówionego przez Winchestera pękała mi ścianka żołądka. Nie wiem, gdzie on to zmieści.
- Więc – odchrząknęłam, obserwując, jak Dean wrzuca sobie do ust garść frytek. - Te wszystkie klęski żywiołowe, porwania, propaganda, syrop glukozowo-fruktozowy, wszystko to... to wasza robota? – zapytałam, powracając do urwanego tematu sprzed postoju w restauracji. Dean poświęcił całe pięć sekund na przegryzienie nadmiaru bułki i wybełkotał:
- Ehe.
Tyle chyba miało wystarczyć mi za odpowiedź, bo powrócił do konsumpcji. Cały ten fastfood przyprawiał go chyba o dobry nastrój. Uniosłam brew i przeniosłam wzrok na Sama, gmerającego widelcem w swojej sałatce z poczuciem winy na twarzy. I słusznie. Kto przychodzi do Biggerson's i zamawia sałatkę grecką? Kto w ogóle zamawia cokolwiek z oliwkami?
W końcu uniósł brązowe spojrzenie, ale tylko po to, by natychmiast uciec nim w bok. Przewróciłam oczami i gwałtownie odstawiłam własny kubek z colą na stół.
- To znaczy niekoniecznie – Sam w końcu niechętnie się odezwał, jakby ponaglony moją irytacją.- My tylko to wyzwoliliśmy... przez przypadek.
- Przez przypadek? – oparłam przedramiona płasko o stół, nachylając się do braci. – Przez przypadek można wsiąść do złego pociągu. Przez przypadek można pobrać cały sezon Riverdale zamiast Stranger Things. Ale cholernej Apokalipsy nie wywołuje się przez przypadek. To jest jedno wielkie nieporozumienie.
- Dobra, mała. – Dean odłożył resztę burgera na talerzyk i wymienił z bratem spojrzenia. – Sam podjął w życiu kilka złych decyzji. Poszedł na Stanford, zakochał się w demonicy, uzależnił się od ich krwi, może nawet rozpętał Apokalipsę. Ale tylko ja mogę mu to wypominać, jasne? Takie jest prawo starszego rodzeństwa.
- Macie być z czego dumni. – odchyliłam się na krześle, zgarniając kubek i kierując słomkę do ust.
- Robiliśmy co w naszej mocy, żeby tego uniknąć. - dodał Sam.
- W życiu są albo wyniki, albo wymówki. - odparłam, przechylając głowę na bok, po czym przystawiłam słomkę do ust i wciągnęłam colę. Sam odwrócił wzrok.
- Mamy wyniki. - mruknął. - Tylko nie takie, jakich oczekiwaliśmy.
- A czego oczekiwaliście? Że Lucyfer zagra z wami w "Zbij piniatę"?
- W zasadzie już to przerabialiśmy - wtrącił Dean, po czym wbił we mnie wzrok. - I w zasadzie przydałoby się, żebyś najpierw wypytała swojego drogiego przyjaciela, co cię ominęło. Dopiero potem będziesz mogła się wypowiadać na nasz temat, jasne?- Rany, Dean, nie o to...
- Nie robisz nic innego, tylko nas osądzasz. Masz jakieś kompleksy? - nieprzenikniona zieleń roziskrzyła się złością.- A ty masz? - przygryzłam słomkę i uniosłam brwi, próbując nie dać się sprowokować. Sam zaczerwienił się i poruszył niespokojnie na krześle. Atmosfera w lokalu oziębiała się, tak jak nić sympatii między nami.
- Uratowaliśmy twój tyłek więcej razy, niż umiesz zliczyć, mała. - Dean pochylił się ku mnie, opierając przedramiona o stół. Również się przybliżyłam, zakładając na twarz kpiący uśmieszek.
- Wybacz, że nie było mnie przy tobie, gdy trzeba było uratować twój. - wymruczałam, nim ugryzłam się w język.
- Ja dobrze sobie radzę, dzięki.
CZYTASZ
Hunteri Heroici
FanfictionCześć, jestem Chiara. Chiara Perry. Mam ponadprzeciętne poczucie humoru (którego nikt nie rozumie), studiuję socjologię (to niemal jak prawo) i jeżdżę przepięknym Dodge'm Challengerem z '70 roku. Nie ruszam się z domu bez eyelinera. Mieszkam z moją...