Rozdział #4 v.2

252 15 5
                                    

W poniedziałek przed pracą odwiozłam swoją mamę i mamę Dallas na lotnisko. Tuż po jedenastej weszłam do szpitala. Pierwszy raz od wielu dni się wyspałam. Energia była mi koniecznie potrzebna by przeżywać te wszystkie kataklizmy tutaj. Weszłam do swojego gabinetu i jak zwykle, ubrałam się w swój biały kitel i założyłam na nogi trampki. Zawiesiłam na szyi stetoskop i przypięłam pager. Do gabinetu wpadła Hannah z papierami dla mnie.

-Tu masz całą weekendową dokumentację, tutaj kanapkę i herbatę z miodem. Jak weekend? Wybrałaś suknię?- zapytała. 

-Wybrałam, już ci pokazuję. Jest przepiękna. To jest ten ideał- dodałam. Wyciągnęłam telefon i pokazałam jej zdjęcie swojej sukni. Otworzyła ze zdziwienia usta i zakryła je dłonią.

-Idealna- tylko tyle wykrzesała.- Będziesz najpiękniejszą panną młodą w całym New Jersey.

-Dziękuję Hannah, w środę mam poranną zmianę, po południu pójdziemy wybrać suknie dla druhen. Jestem teraz taka szczęśliwa.

-On tu nadal jest- powiedziała ściszonym głosem.

-Kto? Ethan?

-Tak. Nie wyszedł i przez dobry tydzień, może dwa nie wyjdzie. Jego dokumentacja jest na samej górze. Myślę, że powinnaś ją przeczytać. Zostawię cię z tym samą. Wrócę niedługo.- Pogłaskała mnie po dłoni leżącej na kartotekach. 

Spojrzałam to na nią, to na dokumentację. Poklepała mnie po dłoni krzepiąco i wyszła. Sięgnęłam po pierwszą teczkę pacjenta i przejrzałam cały opis wypadku, wszystkie dokumentacje badań jakie mu przez weekend zrobiono. Rezonans magnetyczny głowy. Oparłam się łokciami o stół i dłońmi podparłam sobie głowę. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że z mojego oka wyleciała łza, skapnęła na dokumentację na którą spoglądałam. Generalnie powinnam mieć gdzieś to co widzę, to co poczułam, powinnam mieć ochotę walnąć go pięścią, tyle, że nie mam. 

Wyszłam z gabinetu i skierowałam się do jego pokoju. Nie zaglądałam do środka, spojrzałam tylko przelotnie przez szybę. Spał, był cały posiniaczony, wyglądał wręcz tragicznie. Och, Ethan. Oparłam się o mini parapet przy tym okienku przed salą i spojrzałam na niego dłużej.  Powinnam cię nienawidzić, jednak tego nie robię. Powinnam była od ciebie ochłonąć, tego też nie zrobię. Powinnam mieć swoją przestrzeń, cieszę się, że ją naruszasz. Powinnam cię nie kochać...

-Valerie!- krzyknął znajomy mi głos. Odwróciłam się od jego sali i otarłam oczy. 

-Kayla? Co tu robisz? Przyszłaś do mnie? Miałyśmy jakieś spotkanie a ja zapomniałam?

-Nie, bez obaw, nie zapomniałaś. Przyszłam odwiedzić Ethana, z tego co mi przekazano tu właśnie leży. 

-Tylko rodzina może póki co go odwiedzać.

-Och, jestem jego narzeczoną, dlatego mnie wpuścili.- Uśmiechnęła się.

-Żartujesz? Ty i Ethan?- Nigdy nie miał takiego gustu- pomyślałam.- Długo jesteście razem? 

-N...

-Przepraszam, jestem wścibska, nie chciałam tak zabrzmieć. Nie musisz mi odpowiadać- pokręciłam głową i pomachałam dłońmi.- Nie musisz się mi tłumaczyć. 

-Cztery miesiące. Poznałam go tutaj, jak się u niego zatrudniałam. Szybko przypadliśmy sobie do gustu. Chyba wypełniłam jakąś lukę w jego życiu.- Zaśmiała się. Nic nie wiesz...O nas... Nie ma nas. Valerie, spokojnie.

-Więc to jego firma organizuje mój ślub? 

-Tak, jego i Graysona, jego brata bliźniaka.

-Tak, wiem- no to po ptakach, wygadałaś.

Change Me. 1&2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz