Nie wiem, kiedy bałem się tak bardzo. To było tak nierealne. Patrzyłem w koło, błądziłem szaleńczym wzrokiem między budynkami, drzewami, nielicznymi osobami przemykającymi przez dziedziniec, a wszystko zdawało mi się zniekształcone jak surrealistyczny sen. Chory koszmar owładniętego paniką umysłu, w którym wszystkie składne myśli zostały wyparte przez tylko jedno słowo, Maya.
Biegałem bez celu, jak zaszczute zwierzę, bojąc się tego, co mogło się stać. Nie miałem pojęcia jak daleko jest w stanie posunąć się Colin. Nie miałem nawet pojęcia, dlaczego moja przyjaciółka stała się jego celem. Dlaczego miałem rację? Gdy byłem pewien, że nasza przyjaźń sprowadzi na nią tylko kłopoty, przekonała mnie, że to nieprawda. A ja uwierzyłem, jak naiwne dziecko, któremu rodzice wmawiają, że prezenty pod choinką zostawił Mikołaj. Dlaczego ona nie wierzyła mi? Dlaczego przez kilka tygodni panował spokój, a mój strach o Mayę zelżał? Dlaczego nigdzie jej nie ma?!
Pobiegłem na tył szkoły, gdzie przy ogrodzeniu stało wielkie drzewo, którego jeden z konarów sięgał chodnika po drugiej stronie, a pod pniem był kawałek murku, pozostałości po starym ogrodzeniu, którego z jakiegoś powodu jeszcze nikt nie usunął. Z daleka dostrzegłem dziewczynę siedzącą na tej stercie kamieni. Trzęsącą się zjawę o rudych włosach. Upadłem przed nią na kolana, a ona spojrzała wystraszona, ale po chwili na jej twarzy widziałem już tylko troskę. Wiedziałem, że wyglądam strasznie, znów jestem posiniaczony i poraniony, a moje ciało promieniuje bólem. Kogo mogło to w tej chwili obchodzić?! Jak ją mogło to obchodzić?! Powinna tak jak ja zacząć martwić się o siebie! Odepchnąłem jej dłonie, którymi próbowała dotknąć moich ran. Z braku chusteczek po prostu naciągnąłem niżej rękaw koszuli i zbliżyłem do jej twarzy. Odrobina krwi z jej nosa zniknęła...
Podałem jej chustę, a widząc nikły uśmiech, który pojawił się na jej ustach, sam rozpogodziłem się trochę. Bolało mnie całe ciało. Adrenalina dawno ustąpiła, a teraz czułem się jakbym niedawno wstał z grobu po długiej nieobecności w swoim ciele, które na nowo uczy się poruszać, jak dopiero, co naprawiona maszyna, której trybiki jeszcze nie zostały odpowiednio nasmarowane i dokręcone. Mimo wszystko ignorowałem to, chciałem tylko dotrzeć do domu, doprowadzić do porządku, a potem razem z Mayą pójść do szpitala.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Nic ci nie zrobił? Na pewno dasz radę iść?...Chcesz w ogóle tam iść? – pytałem, kiedy zmierzaliśmy w kierunku mojego domu. Maya nie chciała iść do siebie. Jak zwykle ubranie na zmianę miała z sobą w torbie. Czasem bardzo chciałem wiedzieć, co takiego ukrywa, ale o to nigdy nie zapytałem. Gdyby chciała mi powiedzieć zrobiłaby to. Ona sama nie pytała o wiele rzeczy, czekając aż sam z siebie o nich opowiem, a kiedy do tego dochodziło zawsze wypowiadała sakramentalne no nareszcie.
– Mikey, jesteś słodki jak się tak martwisz, ale weź się ogarnij i spójrz na siebie. Wyglądasz jakby przejechał cię czołg...w sumie bardzo się nie mylę, bo Col to taka trochę bezmyślna maszyna do ranienia innych. Idziemy, gdziekolwiek i do kogokolwiek masz zamiar mnie zaprowadzić – Przez chwilę udawała, że usilnie nad czymś myśli – Mam tylko nadzieję, że nie planujesz mnie sprzedać na organy i zacząć nowego życia gdzieś we Francji
– Przejrzałaś mnie, ale jak masz rozwalone narządy to dużo za ciebie nie wezmę, więc się muszę upewnić
– Ha, wiedziałam! Spokojnie nasz drogi przyjaciel tylko popchnął mnie na ten murek i przywaliłam sobie w twarz książką. Przy okazji zerwał mi chustę, ale nie wiem, po co. Myślisz, że kręcą go babskie ciuszki? – Poruszyła brwiami, uśmiechając się sugestywnie.
![](https://img.wattpad.com/cover/109302498-288-k771854.jpg)
CZYTASZ
Ordinary World
Short StoryI. Bully Cierpienie nie musi być zasłużone, czasem po prostu masz pecha i stajesz się zabawką w rękach ludzi II. Scars Ponoć nigdy nie jest za późno na zmianę, ale ile warte jest jedno przepraszam, gdy dotąd niszczyłeś czyjeś życie? III. Reality Mił...