Rozdział 14.

291 43 4
                                    


Wszystko leciało mu z rąk. Czegokolwiek by nie dotknął, cokolwiek nie zrobił, wszystko było nie tak, jak powinno. Erik starał się jak tylko mógł. Starał się trzymać swoje emocje w ryzach, ale nie panował nad tym. Co chwilę zalewała go fala nieprzyjemnego ciepła. Odczuwał tęsknotę, której nie mógł uciszyć. Odczuwał nienawiść do samego siebie, tak okropną niechęć, że ilekroć budziło się to w nim, zaczynało dzwonić mu w uszach i paraliżować całe jego ciało. Odczuwał rezygnację, bo wiedział, że nie naprawi tego, że to jego wina. Najgorsze jednak było to, że nie był w stanie pojąć, zrozumieć w żaden sposób, dlaczego do tego doprowadził. Co nim kierowało, dlaczego był w stanie zrobić coś takiego? Zdradzić Charlesa i jednocześnie skrzywdzić jego przyjaciółkę? Doskonale wiedział, że nie będzie w stanie być z nią i dać jej tego, czego oczekiwała. Kochał Charlesa jak nikogo innego na tym świecie. Bycie z nim, kochanie go i trzymanie w ramionach było czymś, co uspokajało jego duszę i serce. Czymś, co sprawiało, że czuł się kompletny. Charles był spełnieniem jego marzeń, jego najczulszym snem, jego przyjacielem i kochankiem. Był jego. Miał wszystko, czego kiedykolwiek pragnął, a doprowadził do tego, że nie ma już nic. Bardziej niż jego samotność, raniła go świadomość tego, jak bardzo skrzywdził mężczyznę, którego kocha. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co teraz działo się z Charlesem. Znał go tak dobrze, jak dobrze znał uczucie, które istniało między nimi. I wiedział, że nic nie będzie w stanie tego zmienić, nawet to, co zrobił. Z jednej strony pragnął być przy nim, pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że teraz będzie już tylko lepiej, że jest obok i jest tylko dla niego. Że nikt inny się nie liczy, że tęsknił za nim i teraz już nigdy nie dopuści do takich sytuacji. I ilekroć zbierał się w sobie i był już przy drzwiach, nie umiał ich otworzyć. Zamierał w bezruchu, zaczynał drżeć i jedyne, na co mógł się zdać to położenie się na podłodze i leżenie tak, dopóki nie wypłacze się dostatecznie. Bał się, potwornie bał się widzieć go w rozsypce, bał się widzieć jak Charles cierpi. Nigdy nie chciał mieć tego przed oczami, a teraz sam do tego doprowadzał. Wiedział, że tego nie zniesie, że pęknie mu serce. Najbardziej chyba bał się tego, że nie będzie w stanie nic z tym zrobić. Że kiedy zobaczy go i odezwie się do niego, uzewnętrzni się i powie to co tyle razy powtarzał sobie w głowie, ten go odrzuci. Odepchnie, wyprosi z domu, na nowo rozdrapie rany ich obu. Kiedy tak zatapiał się w tych myślach, uświadomił sobie, że usprawiedliwia się w ten sposób. Że poniekąd zrzuca swoje tchórzostwo na Charlesa. Wiedział, że ten ma prawo go odtrącić, wiedział i rozumiał. I był absolutnie pewien, że ten to zrobi. 

Erika dopadł kolejny powód do nienawidzenia samego siebie. Nie potrafił tego naprawić. Nie potrafił wziąć odpowiedzialności. Nie potrafił nawet wyjść z domu z myślami o odwiedzinach Xaviera. Wykańczało go to; na zmianę zalewała go fala adrenaliny i fala płaczu. Był roztrzęsiony i czuł się tak samotny, tak jak jeszcze nigdy. Chciał uciec z tego miejsca, chciał uciec od siebie i od tego co zrobił, ale pod żadnym pozorem nie chciał uciekać od niego. Nie mógł nic jeść, bo ilekroć myślał o tym co się stało, ściskało mu żołądek, a nie było takiej chwili, kiedy nie miał tego w głowie. Kiedy nie widział płaczącego Charlesa, który wprost mówi mu, że Erik nie jest już częścią jego życia. Kiedy tamten rzuca szachownicą albo podnosi na niego rękę, a potem szybko ją opuszcza, bo nie jest w stanie go skrzywdzić mimo tego, co on mu zrobił. Pamiętał wszystko doskonale, każdy jego ruch i gest, i jego słowa. Pamiętał też to, jak czule Charles na niego patrzył, zanim to wszystko się zaczęło. Odtwarzał sobie to w głowie, wspominał to pieczołowicie, ale chcąc nie chcąc, jego myśli brnęły dalej i na nowo odtwarzały wszystko to co wydarzyło się, kiedy Maximoff przyszła w odwiedziny – a tego wolał na nowo nie przechodzić. Bo znowu widział, jak te niebieskie oczy zmieniają się tak, jak zachmurzające się niebo. Ale mimo wszystko to było jego niebo, jego cały świat. I nawet najciemniejsze chmury by tego nie zmieniły. 

Erik nie czuł się wcale dobrze po tym, co zrobił. Nie mógł uwierzyć, że w ciągu tego samego dnia, kiedy z rana całował Charlesa, wieczorem spał z pijaną Maximoff. Może i o to się prosiła, może go prowokowała, ale też nie miała pojęcia o tym, co łączyło jego i jej najlepszego przyjaciela. Nie wiedziała, że nie może go kochać, bo nikt jej o tym nie powiedział. I był pewien, że gdyby dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego, nigdy nie dopuściłaby do czegoś takiego.
I w tej sytuacji jedyny głos rozsądku posiadał Erik, posiadał, ale tylko teoretycznie. Nie pamiętał nawet jak to się stało. Wyzbył się tego, wyrzucił to z głowy i jedyne, co potrafił sobie przypomnieć, to swoje roztrzęsienie po wyjściu z jej domu i to jak leżał w łóżku cały zalany potem z nerwów. Leżał tam prawie trzy dni i leżałby dłużej, gdyby Charles nie zadzwonił po niego i nie poprosił aby ten go odwiedził. Kiedy usłyszał jego głos, poczuł się jakby jego dusza się łamała, ale jednocześnie ten głos był jedynym powodem, dla którego chciał wstać i być przy nim, mimo iż się bał. Okropnie się bał i żałował. Był wściekły i zdesperowany. I właśnie dlatego chciał już być przy nim. I po chwili był, był i chłonął go całym sobą, chłonął tak jakby tym samym chciał wymazać z życia to co się stało. Jednak nie był w stanie tego zrobić. Nikt nie był w stanie tego zrobić. I to była tylko i wyłącznie jego wina. Nie Charlesa, nie Maximoff.

Tylko jego.

Pasja MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz