7

2.2K 94 8
                                    

Krewniacy Są Wszędzie

Ostatni wolny weekend nowego roku szkolnego minął uczniom Hogwartu jak mrugnięcie okiem. Niedzielny poranek był szczególnie wesoły, kiedy większość uczniów zaczęła się ślizgać w głównym hallu po błotnistej ślizgawce. Trójka Huncwotów stała w rogu i zanosiła się głośnym śmiechem, niedługo później dołączyłam do nich ja i Adra. Ten drobny wyskok nie spotkał się jednak z wielką aprobatą dyrektor McGonagall, która zjawiła się na dole kręcąc głową. Wlepiła im szlaban u Hagrida, choć z tego co się dowiedziałam nasz gajowy ma szczególnie miękkie serce, jeśli chodzi o tę trójkę rozrabiaków. Natomiast ja dodałam nowy punkt do listy osób, które koniecznie muszę poznać.

Poniedziałkowy poranek okazał się dla mnie wyjątkowo trudny. Budzik okazał się zbyt słabym zawodnikiem, bo nawet go nie usłyszałam. Dopiero Adra, która ściągnęła mnie za nogę z łóżka, rozbudziła mnie na dobre. Rozmasowałam obolały tyłek i posłałam w stronę przyjaciółki obrażone spojrzenie. Dziewczyna tylko zaśmiała się głośno i wróciła do zawiązywania swojego krawata. Poradziłam sobie dość sprawnie z porannymi zadaniami i z pełną torbą, ramie w ramie zeszłam z Adrą na śniadanie. Czułam w gardle rosnącą gulę, kiedy tylko usadziłam się przy stole Gryffindoru. Wlepiłam tępy wzrok przed siebie zatapiając się w pustce.

-Chcesz zamordować, któregoś z moich kuzynów? – James dotknął mojego ramienia, a ja podskoczyłam przerażona.

-Zabawne, jak zawsze. – strzepnęłam jego dłoń ze swojego ramienia. – jak widzisz nie jestem w nastroju do żartów.

Sięgnęłam drżącą ręką po jednego tosta posmarowanego dżemem morelowym. Ugryzłam tylko kęs, żując go ciężko. Dawno się tak nie stresowałam. O mało nie padłam na zawał, kiedy za plecami wyrósł profesor Longbottom z planami zajęć. Uśmiechnęłam się do niego słabo zerkając na pergamin. Zostawiłam ledwo zaczęte śniadanie i podniosłam się z miejsca. Czekała mnie podróż do lochów. Nie czekałam nawet na pozostałych, którzy byli w o wiele lepszych humorach ode mnie.

-Cześć Andy! – usłyszałam za sobą i od razu się obróciłam.

-Cześć Albus. – uśmiechnęłam się słabo. – Zadowolony z planu? – wskazałam dłonią na kartkę w jego dłoni.

-Mógł być lepszy. – uśmiechnął się poprawiając torbę na ramieniu. – Powodzenia na eliksirach. Nie denerwuj się profesor Slughorn jest bardzo miły.

-Skąd wiesz? – zaskoczył mnie, a jednocześnie delikatnie się rozluźniłam.

-Idziesz w stronę lochów. – zaśmiał się szczerze. – No chyba, że zaczęłaś spotykać się z kimś z mojego domu.

-Znam z niego tylko ciebie. – również zaśmiałam się cicho. – Denerwuje się, no wiesz, pierwszy dzień.

-Kochany kuzynie! – do moich uszu dotarł krzyk Freda, a zielonooki pokręcił głową.

-Mam za dużo krewnych w tej szkole, gdzie nie spojrzę tam krewniak. – mruknął w moją stronę, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. – Do zobaczenia i nie denerwuj się nikt Cię tu nie zje. A poza tym profesor Slughorn jest bardzo miły.

-Dzięki, miłego dnia! – uśmiechnęłam się do niego, a on skinął tylko głową i ruszył przed siebie.

Zaczekałam na przyjaciół, żeby wspólnie ruszyć w stronę klasy. Pierwszy dopadł mnie Louis, który objął mnie ramieniem z wielkim uśmiechem. Zaraz obok niego pojawiła się pozostała trójka.

Przyznam szczerzę, że sama nie jestem do końca pewna jak to się stało, że wylądowałam w jednej ławce z Jamesem Potterem. Usiadłam przy wolnym stoliku, czekając aż Adra usiądzie obok mnie, ale czarnowłosy ja wyprzedził w kilku krokach i usiadł na wolnym miejscu z wielkim uśmiechem. Spojrzałam na przyjaciółkę, która zrezygnowana usiadła tuż przy Louisie. Bardzo szybko jej włosy zmieniły kolor na wściekłą czerwień. Blondyn wydawał się wręcz zachwycony takim obrotem sprawy. Oparł głowę na dłoni i wpatrywał się intensywnie w profil dziewczyny. Mogłam tylko odliczać minuty, aż ta walnie go w głowę.

-Dzień dobry. – w sali pojawił się sędziwy profesor. – Jak już wiecie nazywam się Horacy Slughorn i w tym roku będę was uczył pięknej sztuki ważenia eliksirów. Widzę tutaj jednak kogoś nowego, jak się nazywasz?

-Andrea Davids, ale wystarczy Andy panie profesorze. – powiedziałam zdenerwowana, starając się uśmiechnąć miło do mężczyzny.

-Cudownie, mam nadzieje, że okażesz się zdolną czarownicą. – uśmiechnął się do mnie. – Kogoś mi przypominasz, tak. – pokręcił głową. – No nic, zabieramy się do pracy!

Dwie godziny eliksirów minęły w dość spokojnej atmosferze, no może oprócz ciągłych zaczepek Jamesa w moją stronę. Albo kuł mnie palcem w bok przez co nie mogłam się skupić, albo gadał bez końca. Modliłam się w duchu, żeby go nie zamordować. Następnie wylądowałam z nim w ławce na transmutacji. McGonagall starała się ze wszystkich sił ignorować wesołe wybuchy Huncwotów. Ja i Adra wyłuskałyśmy kilka punktów za dobre odpowiedzi, które zaraz straciliśmy przez tych półmózgów.

-Panie Potter, ma Pan zakaz odzywania się na moich lekcjach. – powiedziała kobieta, mierząc chłopaka ostrym spojrzeniem.

Reszta zajęć minęła we względnej ciszy. Notowałam zawzięcie każde ważne słów dyrektorki, podkreślając co ważniejsze formułki. Pierwsze zajęcia nie mogły obyć się bez obszernego zadania, dwie rolki pergaminu do oddania na następne zajęcia. Westchnęłam cicho i zebrałam swoje rzeczy do torby. Przetarłam włosy dłonią i złapałam Adrę pod rękę. Poranny brak śniadania zaczął dawać o sobie znać. Złapałam się ręką za brzuch czując jak żołądek nieprzyjemnie mi się kurczy. Wparowałyśmy obie do Wielkiej Sali siadając niedaleko kuzynostwa.

-Musisz przyznać, że dobrze się ze mną bawiłaś na zajęciach. – Louis skierował słowa do mojej przyjaciółki.

-W twoich snach Weasley. – uśmiechnęła się pod nosem.

-Kochanie, w moich snach robimy lepsze rzeczy. – wyświergotał z firmowym uśmieszkiem.

-Louisie Weasley ja tu próbuję jeść. – Fred walnął kuzyna w potylice. – Opanuj się czasem.

-Popieram. – dodałam szybko. – Jeśli chcesz mu wbić widelec w rękę nie zatrzymam Cię. – spojrzałam na wściekłą jak osa Adrę. – Będę udawać, że wcale tego nie widzę.

-Załatwię to bez świadków. – mruknęła wpychając sobie do ust porcję pieczonych ziemniaków. – Później ucieknę na Karaiby.

Chłopak przełknął nerwowo ślinę, a ja zachichotałam pod nosem. Reszta obiadu minęła w przyjemnej atmosferze, no może pomijając kilka słownych sprzeczek na linii Edwards – Weasley.

***

Zaraz po kolacji rozłożyłam się przy jednym ze stolików w Pokoju Wspólnym. Adra wyszła do biblioteki, bo to jedyne miejsce, gdzie nie natknęłaby się na Louisa. Tak więc zostałam sama z obszernym zadaniem na transmutacje. Otworzyłam książkę i rozłożyłam pergamin. Przetarłam go dłonią i z westchnieniem chwyciłam za pióro. Zagryzłam wargę i zaczęłam pisać. Sama chyba do końca nie wiedziałam co takiego piszę, transmutacja była ciężką dziedziną magii, o wiele lepiej wychodziły mi zaklęcia. Kreśliłam po pergaminie dość energicznie brudząc sobie przy tym palce. Spojrzałam na swoje dzieło i skrzywiłam się. Pergamin był poplamiony atramentem, słowa w niektórych miejscach były pokreślone a całe wypracowanie wyglądało okropnie. Przetarłam dłonią zmęczone oczy i przeczytałam jeszcze raz to co napisałam. Wszystko wydawało się w porządku, więc zostaje mi tylko przepisanie.

-Mózg Ci wybuchnie. – usłyszałam nad sobą. – Jesteś zbyt ładna na takie samobójstwo. Byłaby wielka szkoda stracić takie cudo.

-Wiecie, że wasze żarty są żałosne? – zapytałam patrząc na ich twarze po kolei. – Adra jest w bibliotece, nie rozglądaj się tak bo Ci głowa odpadnie. – zwróciłam się do Louisa. – Nie chciała nawet słyszeć o nauce w Pokoju Wspólnym.

-Daj jej spokój, miałeś dzisiaj swój moment nieba. – Fred uścisnął kuzyna i poczochrał go po włosach. – Wystarczy jak na ciebie.

-Ciebie przynajmniej nie napastują dziewczynki na przerwach. – westchnął czarnowłosy rozsiadając się wygodniej na fotelu tuż za mną.

-Taka jest cena ładnej buźki. – powiedziałam i oparłam się o jego nogi. – Mogę Ci ją obić, rozwiążemy twój problem.

-Chętnie Ci pomogę Andy. – Fred zatarł ręce a ja zaśmiałam się kręcąc głową. 

Nowa Huncwotka[James Syriusz Potter]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz