2

4K 155 18
                                    

Pokątny Zawrót Głowy

Poranek na Hermon Hill w South Woodford wypełnił się chichotem i pogaduszkami. Słyszałam rodziców wesoło rozmawiających w kuchni. Przeciągnęłam się i przejechałam zmęczonym spojrzeniem w swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam marnie, ale kubek kawy albo trzy postawią mnie na nogi raz dwa. Tata siedział przy stole z parującym kubkiem i najnowszym wydaniem Proroka Codziennego. Obserwował krzątającą się przy kuchence mamę, która nuciła pod nosem jakąś piosenkę. To był ten jeden z nielicznych poranków, które mogliśmy spędzić razem choć przez moment. Oparłam się o futrynę i patrzyłam na nich przez moment.

-Co się stało, że wstałaś tak wcześnie? – zapytał tata uśmiechając się półgębkiem znad gazety. – Jest prawie dziewiąta.

-To mnie obudziło. – pomachałam w jego stronę listem.

-Cudowne wieści kochanie. – mama ucałowała mój policzek.

-Bardzo brutalne. – mruknęłam łapiąc do ręki tosta wysmarowanego kremem czekoladowym.

-Rozchmurz się różyczko. Charlotte trzeba ją zabrać na Pokątną. – tata puścił oczko do mamy. – Wiem, że obie lubicie zakupy, choć nie wiem jak nasz skarbiec to wytrzyma. Tym bardziej nie wiem jak ja to wytrzymam. – zachichotał.

Dałam tacie szybkiego całusa w policzek i ruszyłam biegiem na górę. Przeskakiwałam co drugi stopień o mało nie wybijając sobie zębów. Z odmętów szafy wyrzuciłam zwykłą, szarą koszulkę i czarne jeansy. Zakładanie wielu rzeczy na raz nigdy nie było moją specjalnością. Miałam nawet problem z założeniem tenisówek. Skacząc na jednej nodze zakładałam but, dobrze że łóżko zamortyzowało upadek. Podniosłam się szybko i skierowałam swoje kroki do łazienki. Chwyciłam szczoteczkę do zębów w jedną rękę, a w drugą szczotkę do włosów. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i zarzuciłam na ramiona cienką kurtkę.

Żeby dostać się na Pokątną, należy przejść przez Dziurawy Kocioł. Było to dość małe i obskurne pomieszczenie. W całym pubie było ciemno i nieprzyjemnie jak na mój gust. Jakiś stary czarodziej w niebieskim, spiczastym kapeluszu wesoło rozmawiał z barmanem, który swoją drogą był całkowicie łysy, bezzębny i pomarszczony jak suszona figa. Przy jednym ze stolików siedziały dwie, stare czarownice popijające coś z małych szklaneczek. Był także wielki jak góra jegomość wesoło rozmawiający z dwójką czarodziei. Zaraz obok nich kręciło się dwóch chłopców i rudowłosa dziewczynka. Minęliśmy ich i stanęliśmy na zapleczu tuż pod ceglaną ścianą. Zmarszczyłam brwi i przekręciłam lekko głowę. Mama wyciągnęła przed siebie różdżkę i zaczęła uderzać w cegiełki. Cegła drgnęła, przekręciła się niespokojnie i wypadła pokazując małą dziurę. Otwór powiększył się aż powstało w nim dość duże przejście. Słońce przebiło się przez chmury i połyskiwało na kociołkach pobliskiego sklepu.

-Żałuje, że nie mam teraz dodatkowej pary oczu. – wydusiłam z siebie, a rodzice zanieśli się chichotem.

-Choć kochanie, pierwszy przystanek Bank Gringotta. – mama pociągnęła mnie za rękę.

Obracałam głowę w każdą możliwą stronę oglądając tętniącą życiem ulice i kolorowe witryny. Mijali nas starzy czarodzieje i wesoło krzyczące dzieciaki. Dotarliśmy po chwili do śnieżnobiałego budynku wyrastającego ponad okoliczne sklepy. Obok potężnych drzwi z brązu, w szkarłatno-złotej liberii stał Goblin. Miał śniadą, chytrą twarz, spiczastą brodę i bardzo długie palce, zarówno te u rąk jak i te u stóp. Weszliśmy do środka, były tam drugie drzwi, tym razem srebrne, na których błyszczały wygrawerowany napis:

"Wejdź tu, przybyszu, lecz przypomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju strzeż się, usłyszałeś dzwon,
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zgarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los."

Nowa Huncwotka[James Syriusz Potter]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz