8

1.8K 90 33
                                    

Mapa Huncwotów

Korzystając z tego, że dzisiaj udało mi się wstać z budzikiem nakreśliłam kilka słów do rodziców, żeby nie musieli się zamartwiać. Ich mała dziewczynka radzi sobie całkiem dobrze. Kolejny dzień minął już spokojniej, przynajmniej mogłam zjeść normalne śniadanie i nie obawiać się, że będzie mi burczało w brzuchu. Ciągłe przekomarzania Adry i Louisa zaczynają być standardem każdego dnia. Powoli przyzwyczajam się do tego co się wokół mnie dzieje.

Roześmiana, od ucha do ucha, szłam z Adrą do Wielkiej Sali na kolacje. Moje spojrzenie na moment skrzyżowało się z wściekłym wzrokiem Maddison, która szczebiotała w najlepsze ze swoimi słuchaczkami. Zignorowałam ją i spojrzałam na dziewczynę idącą obok mnie. Spłonęła lekkim rumieńcem, kiedy w naszym kierunku uśmiechnął się Louis Weasley. Nie był to ten zadziorny uśmieszek, który czasem posyła w jej stronę, tylko zwyczajny, ciepły uśmiech. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć uciekła w inną stronę. Zaśmiałam się i z dobrym humorem usiadłam niedaleko Huncwotów. Pamiętacie fragment z błotną ślizgawką, to wtedy McGonagall ich tak nazwała i muszę przyznać, że pasuje do nich to określenie.

-Stało się coś? Zrobiliście się nagle bardzo milczący. – powiedziałam, sięgając po pieczone ziemniaki. – Jestescie... jacyś dziwni. – dokończyłam sama do siebie, gdyż po nich został jedynie świstek pergaminu.

Nasze dormitorium. Dziś. 20:00

J. L. F

Reszta kolacji minęła mi w spokoju i ciszy. Była ona aż dziwna. Do tej pory ciągle ktoś przy mnie rozmawiał lub żartował, ale nie będę narzekać takie momenty też są czasem potrzebne. Wracając do Pokoju Wspólnego natknęłam się na Ślimaka.

-Panno Davids, proszę na sekundę. – powiedział.

-Coś się stało panie profesorze? – spojrzałam na niego zaskoczona.

Albus miał rację, Slughorn okazał się naprawdę miłym staruszkiem i chyba mnie polubił. Może eliksiry nie były moim ulubionym przedmiotem ale starałam się na nich dać z siebie wszystko.

-Nie, nie, proszę się nie martwić. – uśmiechnął się. – Chciałbym zaprosić Cię na spotkanie mojego klubu dla wyjątkowo zdolnych.

-To bardzo miłe z pana strony. – odwzajemniłam uśmiech. – Oczywiście się pojawię.

-Cudownie, cudownie panno Davids. Wszystkie szczegóły prześlę sową. Miłego wieczoru.

-Dla pana również, panie profesorze. – poczekałam aż się oddali i z powrotem zaczęłam podróż do wierzy Gryffindoru.

Liczyłam, że w Pokoju Wspólnym znajdę Adrę jednak nie było jej ani tam, ani w naszym pokoju. Rozpłynęła się jak woda, a uwierzcie mi ciężko jej nie dostrzec. Zaczęłam się o nią martwić, że coś jej się stało i już chciałam iść z tym do Longbottoma, kiedy ta jak gdyby nigdy nic pojawiła się w drzwiach.

-Czy ty wiesz jak się zaczęłam martwić?! Już myślałam, że coś ci się stało. – powiedziałam wręcz podskakując z łóżka.

-Spokojnie, we wtorki i czwartki daje korepetycje w bibliotece. Trochę się przeciągnęło. – zsunęła torbę z ramienia i padła na moje łóżko.

Położyłam się obok niej i gapiłam się w sufit. Atmosfera była przyjemna, jakbyśmy się znały całe życie.

-Hej, czy wtedy w Wielkiej Sali coś się zmieniło? – zaczęłam. – Louis uśmiechnął się do siebie a ty uciekłaś.

-Wcześniej się tak nie uśmiechał. – westchnęła. – No wiesz, tak normalnie. Zawsze próbował mnie zagadywać albo rzucał tymi nieśmiesznymi żartami. To było dziwnie miłe.

-Przecież wiesz, że on wcale nie jest taki straszny. – spojrzałam na jej spokojny profil.

-Wiem i chyba to przeraża mnie jeszcze bardziej. – uśmiechnęła się.

Równo o dwudziestej spokojnym krokiem weszłam do męskiego dormitorium zamieszkiwanego przez Huncwotów. Chyba nikt, w szczególności ja sama, nie spodziewałam się tutaj porządku. Sama musiałam sobie uświadomić fakt, że był tutaj porządek. W całym pomieszczeniu panował półmrok, a jedynym źródłem światła było kilka świeczek ustawionych na jednym z biurek. Czy to zebranie jakieś sekty?! Nie miałam okazji lepiej się przyjrzeć, bo Fred pociągnął mnie za dłoń. O mały włos nie runęłabym na podłogę i ze zmarszczonymi brwiami podeszłam do okupowanego mebla. Między świeczkami leżał pergamin. Zwyczajny, ładnie złożony pergamin. Cóż, szczerze mówiąc spodziewałam się tutaj czegoś bardziej niesamowitego.

-Zebraliśmy się tutaj wszyscy, w tę przepiękną noc...

-Streszczajcie się. – mruknęłam znudzona. – Muszę jeszcze przepisać wypracowanie dla McGonagall.

-Jak zacząłem zanim ktoś brutalnie mi przerwał. – James obdarzył mnie zimnym spojrzeniem na co przewróciłam oczami. – Jesteśmy wszyscy obdarzeni niezwykłymi darami zabawy i dobrego humoru. Jesteśmy żartownisiami z natury i natury tej nie wolno tłamsić. Przyszedł czas, abyś i ty stała się częścią tego stowarzyszenia. – tu wszystkie oczy skierowały się na mnie. – Czas złożyć przysięgę przed Mapą Huncwotów. Czy ty Andreo...

-Nie mów na mnie Andrea!

-Przestań mi przerywać! Wracając powtarzaj za nami: „Uroczyście przysięgam strzec huncwockich sekretów, przysięgam szczerość i tylko szczerość oraz przysięgam, że będę knuła coś niedobrego".

Powtarzałam razem z nimi, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że właśnie podpisałam pakt z trzema diabłami. Na Merlina, gdybym tylko wiedziała co mnie przez to spotka. Któryś z nich wręczył mi do ręki piwo kremowe i z wielkim toastem upiłam kilka łyków.

-A teraz najlepsza część zabawy. – Fred odłożył butelkę i potarł ręce. – Przyłóż różdżkę do mapy. Wyrecytuj: Uroczyście przysięgam, że knuje coś niedobrego.

Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi i zerknęłam na pozostałych. Uśmiechali się zachęcająco. Zrobiłam dokładnie tak jak mówił i nagle na mapie zaczęły pojawiać się pierwsze kształty.

-Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz, zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników, mają zaszczyt przedstawić MAPĘ HUNCWOTÓW. – przeczytałam i aż wytrzeszczyłam oczy. – Niesamowite.

-To jeszcze nie wszystko! – zapiszczał z ekscytacji Louis i rozłożył jedną ze stron. – To dokładna mapa całego zamku. Pokazuje każdy korytarz, każdą sale i każdą osobę, która znajduje się w danym miejscu. – wskazał palcem na poruszającą się postać. – Tutaj McGonagall w swoim gabinecie. O, a tutaj Pani Norris idzie korytarzem.

-Na Merlina to genialne! – wydukałam z siebie. – Aż nie mogę uwierzyć, skąd ją macie?

-Mój dziadek jest jednym z twórców. – odezwał się James. – Dostałem ją od taty, wcześniej mieli ją jeszcze wujek Fred i George. Należy tylko do nas.

-Jest przepiękna i domyślam się że bardzo użyteczna. – uśmiechnęłam się szeroko. – Mam nadzieję, że nie będziecie mnie śledzić. Choć nigdy nie wiadomo co się urodzi w tych waszych głowach.

-To się jeszcze okaże. – czarnowłosy posłał mi buziaka. – Jeśli wpadniesz w kłopoty znajdziemy cię.

-Możesz na nas liczyć, nie zostawiamy swoich. – Fred objął Louisa ramieniem. – Huncwoci zawsze trzymają się razem, nawet na szlabanach.

-Jestem zaszczycona. – dygnęłam teatralnie wywołując u nich salwę śmiechu.

Pomimo tego, że przerażała mnie myśl szlabanów jakaś cząstka mnie była teraz niezwykle wdzięczna za to, że mogłam ich spotkać na swojej drodze. Byli dla siebie jak bracia a to wyjątkowa więź. 

Nowa Huncwotka[James Syriusz Potter]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz