– Wstawaj i bierz się do roboty, Murphy.
John leniwie wstał z łóżka, w którym ostatnio spędził mnóstwo czasu i pytająco spojrzał na Clarke, która bez ostrzeżenia rzuciła mu karabin. Złapał go bez problemu, jednak jego mina wyraźnie dawała blondynce do zrozumienia, że miał ją za kompletną wariatkę. W końcu kto daje broń komuś kogo uważa się za potencjalne zagrożenie?
– Zwariowałaś, Griffin? Twój mózg chyba się wypala przez wszystkie decyzje, które musisz podejmować.
Nie miała czasu na jego docinki, dlatego też rzuciła jego słowa mimo uszu i powiedziała na odchodne:
– Błagam, nie pozwól, bym pożałowała tej decyzji. To twoja ostatnia szansa, Murphy. Jeśli zawalisz już nigdy więcej ci nie zaufam.
John przez dłuższą chwilę wpatrywał się w otwartą celę, jakby czekał aż Clarke zmieni zdanie i wróci, by ją zamknąć. Gdy nic takiego się nie wydarzyło, przewiesił broń przez ramię i z szerokim uśmiechem wyszedł na długi korytarz, w którym mieściło się wiele drzwi. Naprzeciwko miał izolatkę, gdzie znajdowała się ocalona przez niego dziewczyna.
Już miał wejść do środka, gdy ujrzał jasną czuprynę. Szybko odwrócił wzrok od niebieskich oczu Sloane i odsunął się, udając, że wcale nie chciał do niej zajrzeć.
– Idziesz na patrol, prawda? – zagadnęła, ignorując zmieszanie wymalowane na jego twarzy. Opierała się na patyku i udawała, że noga wcale jej nie boli, choć daleko odbiegało to od prawdy.
– Powiedzmy... – bąknął, nerwowo rozglądając się dookoła.
– Idę z tobą.
– W tym stanie? – Zacisnął dłoń na jej nadgarstku i powątpiewająco spojrzał na usztywnioną nogę. – Nie ma mowy.
Sloane nerwowo odepchnęła od siebie chłopaka. Dlaczego wszyscy traktowali ją jak kalekę, która do niczego się nie nadawała? Nie chciała być pasożytem na łasce Ludzi z Nieba. Nie chciała, by ktokolwiek jej zarzucał, że wszystko otrzymała za darmo, dlatego też nie zamierzała dłużej siedzieć zamknięta w izolatce. Może i nie była sprawna fizycznie, ale wciąż posiadała zdolności, które mogły się przydać. Nie bez powodu zdołała przetrwać tyle lat samotnie na ziemi.
– Czy wyglądam jak ktoś kto pyta cię o zdanie? – burknęła i pewnie zaczęła iść przed siebie, odtwarzając w pamięci drogę, którą szła wraz z Bellamy'm.
Nie musiała długo czekać na reakcję Johna. Już po chwili kroczył obok niej, co jakiś czas głośno wzdychając. Najwyraźniej myślał, że tym sposobem da jej do zrozumienia, jak głupio postępowała, jednak nie przyniosło to pożądanego efektu. Zamiast tego, Sloane mocniej zacisnęła palce na kiju i z wysiłkiem stawiała każdy kolejny krok. Choć większość ludzi z Arkadii już spało, niektórzy pałętali się po korytarzach i nie omieszkali obrzucić ich nieprzychylnym spojrzeniem. W końcu w ich oczach oboje nie mieli prawa tutaj przebywać. John Murphy był zdrajcą, a Sloane DyGraf kimś zupełnie obcym. Obydwoje powinni już dawno nie żyć, a mimo to ich serca wciąż biły.
CZYTASZ
RUN || The 100 ✓
FanfictionNikt nie wiedział, że na Ziemi mieszkali ludzie gorsi od Ziemian, czy też tych, którzy ukrywali się przed promieniowaniem w Mount Weather. Nadszedł jednak dzień, gdy Plemię Skorpiona wyszło z ukrycia i zaatakowało bazę Ludzi z Nieba. Jedni zostali b...