Część 4

120 7 0
                                    

Niedziela upłynęła pod znakiem ciszy i harmonii. Ania, po przespaniu kilku godzin zerwała się bladym świtem i przebrana w spodenki, sportowy top i adidasy szykowała się na bieg nieopodal. Mark spał jak zabity. Nie dziwiła mu się. W sumie odwaliło jej na tyle że jest zaskoczona że nie wezwał psychiatry do niej w nocy. Napisała wiadomość grubym czarnym flamastrem i po cichu opuściła mieszkanie. Biegła przed siebie miarowo oddychając i utrzymując jednostajne tempo. Po 20 minutach jej umysł i stan ducha zaczęły się oczyszczać. Wstrętne wspomnienia pozostawały za nią, poza jej zasięgiem, jakby wiatr dudniący wokół jej ciała i głowy wywiewał wszystko, skupiając się na złych wspomnieniach. Minęła godzina. Ania przebiegła dobrych kilka kilometrów i zaczęła odczuwać piekący ból w mięśniach. Dawno tego nie robiła toteż  odczucie było silne ale jakże odświeżające. Poczuła że wraca do siebie, że wszystko czego się bała uleciało jak dym po wypalonym ognisku i pozostało tylko zgliszcze. Ania chwyciła zaczepiony na ramieniu telefon i postanowiła zadzwonić do Marka. Odebrał po drugim sygnale

- Wszystko ok.? – nie przywitał się a głos brzmiał jakby udręczony własnymi koszmarami

- Hej Mark. Poszłam pobiegać. Powoli wracam do domu... jak się czujesz?

- Ja? – zaśmiał się Mark – u mnie ok., co z tobą?

-Dzięki że zostałeś. – tylko tyle była w stanie wykrztusić z gardła. Palący wstyd nie pozwolił powiedzieć nic więcej. Ania czuła się w obowiązku wytłumaczyć wszystko Markowi, - za godzinkę będę w domu, chyba ze będziesz tak miły i podjedziesz po mnie... - roześmiała się – padam na pysk. 

- Gdzie jesteś? – zapytał już troszkę miej spięty. Docierał do niego głos Ani wyluzowanej i spokojnej.

- Jak wyjdziesz z domu, skręć w lewo i cały czas prosto. Idę w twoją stronę. – odpowiedziała, zawahała się chwilkę i dodała – Mark, dziękuję. Naprawdę dziękuję. – po czym się rozłączyła.

Tak jak powiedziała ruszyła w drogę powrotną lekkim truchtem. Po 10 minutach zobaczyła jak nadjeżdża czarno-srebrny motor a za kierownicą biały podkoszulek, lustrzanki na nosie i skóra na nogach. Słońce dawało po oczach więc je przymrużyła i dłonią zasłoniła oczy. Mark zatrzymał się i czekał na to by Ania do niego podeszła. Dziewczyna szła przed siebie i uśmiechnęła się szeroko.

- Cześć, dzięki że mnie ratujesz... - przyjrzała mu się dokładnie. Miał uśmiech gwiazdy z Hollywood, gdy podniósł okulary na czoło, dziewczyna mogła sprawdzić czy uśmiech jest autentyczny. Był. Naprawdę się cieszył że Ania dobrze się czuje. Dziewczyna przerzuciła nogę przez siedzenie, złapała go w pasie i ruszyli. Jednak ku zaskoczeniu Ani, nie jechali do jej domu. Pędzili przed siebie, Ania starała się przekrzyczeć świst wiatru. Mark doskonale ją słyszał, śmiał się jednak słysząc jej argumenty że jest spocona, śmierdząca, że jest zmęczona. Jechał dalej nie zwracając uwagi na to co jeszcze Ania ma do powiedzenia. Zabrał ją na obrzeża Kopenhagi. Skalista plaża, zero ludzi i tylko kilka budek z Fast foodem. Zatrzymali motor na parkingu i po kilku krokach Ania westchnęła teatralnie.

- Skąd znasz to miejsce? – zapytała wpatrzona w wodę sięgającą po horyzont.

- Często tu bywałem kilka miesięcy temu. Znalazłem je przypadkiem i teraz traktuję jak prywatną oazę spokoju.

- Prywatną hę... to co ja tu robię?

- Czas prywatność ukazać innym. Co to za przyjaciele którzy mają przed sobą sekrety... - Mark uśmiechnął się szeroko i puścił Ani oczko. Ania poczuła ukłucie w sercu „ Gdybyś tylko wiedział..." pomyślała

 - Przyjaciele? – odpowiedziała po chwili – jestem Twoim przyjacielem?

- Myślę ze tak. Dlatego Cię tu zabrałem. Chciałbym coś Ci powiedzieć. 

Wybieram życie...Where stories live. Discover now