Część 17

66 5 0
                                    

Czas jakby stanął w miejscu. Ania siedziała na plastikowym krzesełku w poczekalni tuż pod blokiem operacyjnym i po raz setny liczyła żółte plamy na suficie, który nota bene dawno temu powinien zostać odświeżony. Pan starszy siedział obok, to spacerował po korytarzu to znowu przysiadał przy dziewczynie i wpatrywał się wraz z nią w sufit. Dochodziła 6.00 rano gdy drzwi szklane na blok operacyjny rozsunęły się i wyszedł zza nich lekarz, przecierając zmęczoną twarz.

- Sytuacja opanowana, jednak najbliższe 24 godziny powiedzą nam czy wszystko poszło dobrze, czy jednak mamy powód by się martwić. 

Ania z powrotem usiadła na krzesełku i zaczęła modlić się gorliwie do wszystkich świętych by Mark odzyskał przytomność i wrócił do niej. Pan Adam odetchnął i próbował się uśmiechnąć jednak nie wyszło mu to najlepiej. 

Po kilku godzinach, na sali pooperacyjnej Mark zaczął otwierać oczy. Początkowo obraz zamazany, z każdą chwilą łapał ostrość i zaczął się rozglądać w około. Ciemnozielone kafelki i białe umeblowanie, pełno sprzętu i pikające urządzenia w koło przypomniały mu ze leży w szpitalu. Ostatnie co pamiętał to wyjście Ani z sali, na rozprawę. Zaczął nerwowo rozglądać się w poszukiwaniu dziewczyny jednak coś zaczęło wariować. Drzwi się otworzyły i wpadła do pokoju pielęgniarka. 

- Witamy wśród żywych - uśmiechnęła się radośnie - proszę oszczędzać siły bo coś mi się wydaje że za chwilkę będzie u pana tornado o kasztanowych włosach i jeżeli panu życie jednak jest miłe, uśmiechać się i przytakiwać - paplała sprawdzając parametry z maszyn. Odwróciła się i uśmiechnęła raz jeszcze - powodzenia! - i już jej nie było. 

Drzwi nie zdążyły się domknąć jak do środka wpadła Ania. Oczy podkrążone, włosy w nieładzie jakby właśnie wróciła z krainy snów, wygniecione ubranie, jak psu z gardła, rozbiegany wzrok i oczy... wściekłe, tryskające taką mocą że Markowi zabrało dech w piersi. Takich oczu u niej jeszcze nie widział. Nie było w nich ani kapki strachu, paniki, rezygnacji. Całe wypełnione złością, po brzegi wściekłością i łzy, oczyszczające łzy które spływały strumieniami po policzkach.

- Zabije cię, rozumiesz, zabiję cię!!! - krzyczała już od progu. Kątem oka zobaczył pielęgniarkę która odwróciła się do niego i z uśmiechem na ustach powiedziała bezgłośnie " Mówiłam". 

- Na chwilkę Cię zostawiam a ty sobie wycieczki za światy urządzasz? Co z tobą!!!! Chcesz bym umarła tu na zawał? Bo byłam bliska!!! Ja walczę jak lew w sądzie, wysyłam w diabły wszystkich tych idiotów a ty sobie co.... śpisz!!!! - zatrzymała się i spojrzała na mężczyznę w łóżku - nie myśl że będę się litować! To że masz jakieś popieprzone rurki w ciele nie zwalnia cię z obowiązku wytłumaczenia się, po kiego diabła tam polazłeś? - założyła ręce na piersi i czekała. Mark odetchnął i wyszeptał

- Wysłałaś w diabły? Czyli co? Udało się ... - wyszeptał na wydechu i opadł z sił

- Tak, wysłałam i tak udało się i nie, nie ma mowy nie idziesz spać.... Musisz mi powiedzieć co się dzieje a nie udawać twardziela, nie ogarniam. Byleś zdrowy, czułeś się świetnie i co? Drzwi się zamknęły a ty już chory?

- Aniu, jestem z ciebie dumny. Dałaś radę, widzisz? Sama tego dokonałaś...

- Wiem, dziękuję że we mnie wierzyłeś i że byłeś przy mnie ale Mark, to nic w porównaniu z tym co czułam gdy z twoim tatą tu wróciłam. Szukam cię a się okazuje że jakiś krwiak... na boga słowa nie powiedziałeś. Przecież bym cię samego nie zostawiła... Mark.... - zaszlochała. Cała adrenalina opuściła jej ciało a ona sama klapnęła bez sił na krzesło. - Tak strasznie się bałam, tak strasznie.... Nigdy, przenigdy więcej mi tego nie rób bo cię zabiję!!! - podniosła zapłakane oczy i spojrzała w oczy mężczyzny na łóżko. Wyglądał mizernie. Oczy podkrążone. Normalnie oliwkowa cera była przeźroczysta, głowa zabandażowana. Klatka piersiowa w bandażach. Wydawał się taki malutki i taki bezbronny. 

- Aniu już dobrze...

- Nie gadaj bzdur. przecież cię widzę i nie jest dobrze. Gdybym się nie pojawiła w twoim życiu nie leżałbyś teraz w szpitalu cały w bandażach. Przepraszam, nie chciałam...

- Nie pieprz głupot!! !- powiedział głośniej na co Ania lekko się wzdrygnęła - pieprzysz od rzeczy, zmęczona jesteś ale nigdy, przenigdy nie mów że to twoja wina. Nikt nie wybiera sobie rodziny w jaką się wrodził. Rozumiesz? Jesteś w moim życiu jak promień słońca po latach ciemnych nocy, odświeżasz moje życie i wnosisz miłość i szczęście. Nie zamieniłbym tego na nic innego. Albo to do ciebie dotrze albo skopię ten twój kształtny tyłeczek, zrozumiano.... 

Ania zaskoczona spojrzała na Marka i uśmiechnęła się przez łzy. Kiwnęła głową i spojrzała raz jeszcze

- Jak się czujesz? Już się nigdzie nie wybierasz, prawda? 

- Nie wybieram się nigdzie, zostaje tutaj z Tobą. Teraz opowiadaj, jak w sądzie... - Mark delikatnie poprawił się na poduszce i słuchał jak Ania opowiada o przebiegu rozprawy, o atakach żon, o bliznach i wszystkich wspomnieniach które zalewały jej umysł w momencie zeznać. Opowiadała wszystko a łzy kapały jej z policzków mocząc i tak wymiętą do granic możliwości bluzkę. Gdy skończyła, Mark delikatnie złapał ją za rękę i ucałował jej grzbiet. 

- Jestem z ciebie taki dumny, kochanie. Po prostu brakuje mi słów... - nachylił się i przytulił do jej ucha łapiąc głęboko powietrze odetchnął i szepnął jej na wydechu - wyjdziesz za mnie??? 

Wybieram życie...Where stories live. Discover now