Rozdział I

51 4 0
                                    

Trzy dni później odbył się pogrzeb Marcina, którego nie sposób zapomnieć. Był środek zimy, jednak słońce grzało, powodując ból oczu od patrzenia na roziskrzony śnieg. Niebo było nieznacznie zachmurzone, ogólnie pogoda powodowała uśmiech u większości osób. Nawet ptaki śpiewały, nie było żadnego znaku po tych wszystkich poprzednich zimach, żadnych metrowych zasp, lodu i śniegu. Miało się wrażenie jakby zaraz znajomi mieli zabrać nas nad jezioro, urządzić ognisko i śpiewać romantyczne piosenki w gorące, pełne komarów wieczory. Prawie u każdego w mieście gościł szeroki uśmiech, rozświetlając życie w betonowej dżungli.

Ale nie na twarzy Pawła i obecnych na cmentarzu. Oni było śmiertelnie poważni, kobiety płakały, mężczyźni wpatrywali się tępo w drewniany krzyż i obejmowali swe małżonki.

Tylko małe dzieci biegały dookoła, jak zawsze nie zdając sobie sprawy z obecnej sytuacji. Każde z nich myślało, że to nie ma żadnego znaczenia, jak fakt iż Paweł był pod eskortą dwójki panów w mundurach policji, a wszyscy ludzie na cmentarzu stali nie bliżej niż dwa metry od nich.

Ksiądz klepał zwyczajową formułkę, lały się potoki łez, każdy z osobna i razem z innymi żegnał Marcina. A raczej jego kawałek, gdyż w małej urnie złożona została tylko jego resztka - krtań.

Paweł doskonale pamiętał jego pobladłą ze strachu twarz, a chwilę później potok krwi, spływającej z rozdartej szyi. "Boże, zaraz zwymiotuję. To było obrzydliwe..."

Ledwo stał na nogach, przypominając sobie mimowolnie szczegóły tej masakry.

Jak przez mgłę pamiętał, że sięgnął po telefon. Zadzwonił na policję, starał się wszystko wyjaśnić i błagał aby tam jechali. Widział śmierć Marcina, jednak błagał by go ratowali.

Rodzice Marcina wrócili wcześniej do domu, zawiadomieni przez policję o tragicznym zejściu w ich pałacyku na obrzeżach miasta. Wparowali do domu jak burza i, nie zważając na policję, pobiegli do pokoju syna. Pan Alader cały pobladł, pani Alader natomiast zemdlała. Trzykrotnie reagowała tak samo, gdy tylko się budziła, aż w końcu wybuchnęła głośnym szlochem, pytając czort wie kogo, dlaczego padło na jej syna. Zostali wyeksmitowani do pokoju z dala od miejsca zbrodni.

Pan Alader, ojczym Pawła, zaciskał szczęki w milczeniu i patrzył na ścianę, jakby to ona miała zawierać odpowiedź na męczące go, nieme pytanie. "Kiedy ona wreszcie przestanie ryczeć?". Co prawda, sam fakt że Marcin został zamordowany, napawał go lękiem i zgrozą.

Nie można jednak powiedzieć aby pan Alader był szczególnie związany z synem. Było to raczej tolerowanie się nawzajem, gdyż nie byli biologicznie związani. Oboje się nienawidzili, o ile pani Alader, Jane, była dalej. Wtedy mówili otwarcie, że wkrótce jeden zabije drugiego, że Marcin jest nikim dla niego i tym podobne.

Paweł pamiętał jak przed rokiem był na noc u Marcina. To było piekło! pani Jane wyjechała, więc jej małżonek miał wolne pole do popisu. Odłączał im prąd, co chwila wchodził do pokoju. Raz nawet uderzył Marcina tak mocno, że ten wpadł na ścianę i rozbił sobie nos. Jego przyjaciel patrzył bezradnie - nie miał najmniejszych szans z dwukrotnie starszym i o wiele silniejszym przeciwnikiem. Bo co szesnastolatek mógłby zrobić mistrzowi wagi lekkiej? Połaskotać, pomerdać ogonkiem albo dmuchnąć go na śmierć?

Marcin nieraz przychodził do Pawła z różnymi śmiesznymi rzeczami, czasem z książkami a raz dał mu nawet PS4. Chłopak gryzł się z myślami czy może to przyjąć, lecz w końcu wziął konsole. Oczywiście, mama go prawie zabiła. "Bo to tak niegrzecznie" mówiła.

- Idziemy. - Rzucił policjant po lewej. Złapał kajdanki, które krępowały ręce Pawła, i pociągnął go w stronę wozu policyjnego. Smerfiasty pojazd stał na parkingu z samego brzegu.

Gdy chłopak wsiadł po raz kolejny, musiał przyznać, że przestępcy mieli tam wygodnie.

Zawieźli go z powrotem do szpitala dla chorych psychicznie. Dlaczego? Bo dla 'normalnych' ludzi dziwne jest, gdy po przestępstwie ktoś bełkocze o dużym potworze, który oderwał krtań człowieka i którego nie widział, nie było go nigdzie. To normalne, że uznają takich ludzi za czubków i dla bezpieczeństwa umieszczają ich w psychiatryku. To normalne, że takie osoby są oddzielone od reszty. To normalne, że zamykają się w sobie i boją wszystkich dookoła. Ale to nie normalne, aby bały się zwykłej, czarnej książki.

- Zapytam jeszcze raz, panie Burski. Co. Się. Stało. Tej. Nocy? - Głos policjanta brzmiał jak zza gęstej zasłony, jak gdyby stali po dwóch stronach kurtyny w teatrze. Chłopak przełknął głośno ślinę, wymykając się spod szponów strachu, jednak obraz tej straszliwej postaci pozostał przed jego oczyma.

- J-ja. Widziałem t-tylko tą postać. I wtedy Marc... - Głos chłopca załamał się i Paweł nie był w stanie nic więcej wydusić z siebie. Policjant westchnął głośno i oparł o metalowe oparcie krzesła. "To będzie długa noc. Ten chłopak mnie poważnie irytuje, a muszę siedzieć z nim do skutku!"

- Posłuchaj. Staramy się ustalić, co stało się z twoim kumplem. Pomóż nam w tym, złapiemy mordercę i będziesz wolny. - Oficer Terkowski zdobył się na spokojny, pełen życzliwości ton. Było to dla niego trudne jak podbicie jajka igłą i nie przebicie go, jednak udało się. Z wściekłością stwierdził, że mimo starań chłopak wciąż wciska mu kit i ryczał w tym pokoju jak pokićkany!

Jakby tego było mało, miał do zrobienia papierkową robotę, która jak nic zajmie mu czas do szóstej lub siódmej rano. "Niech to szlag, Beata mnie zabije!"

- Słuchaj synek! Nie mam całej nocy na użeranie się z Tobą, tak więc masz mi na ten tychmiast przedstawić całą bajeczkę. - Warknął wściekle, czerwony na twarzy. Paweł spojrzał na niego przerażony, jednak odważył się na kilka słów:

- O-od samego początku, z-ze znalezieniem książki? - Zapytał niepewnie, a oficer Terkowski wręcz ryknął na niego, plując i napinając wszystkie mięśnie.

- TAK TY BEZMÓZGU! - Zdecydowanie nie nadawał się na policjanta. Wszyscy to wiedzieli, jednak jako jedyny potrafił przydusić podejrzanych na tyle, aby w końcu się przyznali do zbrodni. Chociaż nie tylko to trzymało go w tej pracy - tatuś będący komendantem też robił swoje.

Paweł spojrzał nań niczym przerażony zając, którego ktoś prawie ustrzelił. Drżącymi dłońmi zaczął miętolić skrawek koszuli, wysilając się na opanowanie głosu. W końcu udało mu się zapanować nad własnym ciałem na tyle, aby uporządkować wydarzenia i zacząć:

- A więc, proszę p-pana - głos drżał mu ze strachu i obawy - wszystko zaczę-ęło się, gdy Marcin znalazł w bi-biblioteczce ojczyma książkę. A-ale nie zwykłą. Na czarnej okładce był t-tylko tytuł - Paweł spojrzał w oczy oficera i wyszeptał tak cicho, że ten zrozumiał słowa dopiero po chwil - Nazywała się "Ciemność"...

CiemnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz