Rozdział III

31 3 5
                                    

- Nie, ja nie chcę. - Terkowski słyszał szept nastolatka, jednak nie widział wokół siebie nic. Cały pokój spowity był w mroku, nie można było dostrzec nic na odległość większą niż długość ręki. Oficer starał się przebić wszechobecną ciemność, jednak każdą jedna próba spełzła na niczym, więc musiał się pogodzić, iż nie ujrzy niczego aż będzie za późno.

- Nie wiem co się stało...ale nie podoba mi się to. - Powiedział do siebie, a jego głos zabrzmiał dziwnie niepewnie. Panowała tu wszędzie nieznośna ciemność, która tylko wywoływała strach u Terkowskiego. Miał za sobą dwanaście lat służby w kryminalistyce, był prywatnym detektywem przez pięć, w CV można było znaleźć wzmianki o trzyletniej pracy na komendzie w Bydgoszczy. Dwadzieścia lat, dwadzieścia zmarnowanych lat za psią pensję, z narażeniem życia i użeraniem z takimi debilami jak ten nastolatek. Ale przez ten okres ani razu nie stracił zimnej krwi, zawsze był przytomny. Pierwszy raz odczuwał niepewność, strach i chęć znalezienia się nawet w środku schroniska.

Nie znosił schroniska. Nienawidził tych wszystkich zawszonych kundli, tych parszywych kocurów i całego innego tałatajstwa porośniętego futrem i sierścią.

- Jestem uczulony, na te kreatury. - Warknął do wyimaginowanych przyjaciół, wyobrażając sobie teksty w tylu "Ale jak nie można kochać tych słodkich szczeniaczków?" - Ano nie można, psia jego mać. - Terkowski z niesmakiem splunął przed siebie. Nie usłyszał jak ślina spada na stół, czy nawet podłogę. Nie słyszał kompletnie nic, tak jak i nie widział.

Dwa metry od niego, na krześle, kulił się Paweł. Wiedział co się teraz stanie, więc z całej siły zaciskał powieki. Wysilając się jak przy oglądaniu ale nie macaniu, trzymał zamknięte oczy. Nie chciał znowu widzieć tego, co nastąpi po ciemności. Drżał z trwogi, łzy płynęły po jego bladych policzkach. Jednak nie słyszał nawet własnego łkania. I się cieszył, nie chciał nic słyszeć, to byłoby najgorsze co mogło się trafić.

Poczuł na sobie nagle coś zimnego, mokrego. Instynktownie podskoczył i wrzasnął, otwierając oczy. Upadł na ziemię, tłukąc się jak wór kartofli. Ciemność rozproszyła się natychmiast, a z mroku wychynęła wysoka postać.

- Jednak tu jesteś. - Powiedział spięty oficer - Myślałem, że zwiaaaa...CO TO JEST KURWA?! - Rozejrzał się nagle, spoglądając na boki i przed siebie. Paweł załkał, widząc znowu ten widok.

- Już po nas. Umrzemy, po nas, umieramy teraz... - szeptał Paweł, kuląc się na posadzce. Wokół nich nie było pokoju, w którym chłopak był przesłuchiwany. Znajdowali się w jakimś korytarzu, wyłożonym białymi kafelkami pod sam sufit. Wszystko było nieskazitelnie czyste, aż nierealnie idealne. Mimo braku lamp, korytarz rozświetlał promień światła; Terkowski w końcu dostrzegł jak jego dłonie są zaciśnięte w pięści. Rozluźnił je, po czym podszedł do chłopaka.

Zanim Paweł zareagował, oficer chwycił go za kołnierz i podciągnął do góry, stawiając na prostych nogach. Spojrzał na niego nerwowo.

- Co. Tu. Się. DZIEJE?! - Krzyknął wprost do ucha chłopaka, na co ten się skrzywił i odsunął, nieomal upadając na ziemię.

- T-to jest ta książka - wyszeptał, ledwie ruszając zsiniałymi wargami - to jest k-koszmar na żywo. Nap-prawdę! - Ostatnie słowo powiedział podniesionym głosem.

I wtedy się zaczęło. Kafelki zaczęły się starzeć w przyspieszonym tempie; pękały, zmieniały kolor na żółty, szarzały, nabierały brudu. Fuga zaczęła powoli odpadać, nagromadziło się wiele śmieci.

- Co do jasnej cholery... -Wyszeptał Terkowski, patrząc na to. W oddali usłyszał płacz dziecka, krzyk kobiety. Znajome. Bardzo znaj... - BEATKA! - Wydarł się i pobiegł korytarzem. Nie dbał o krzyki chłopca, że to iluzja. Nie dbał o rozpadający się korytarz. Ignorował wszystko wokół, o mało co się nie przewrócił. Odłamek kafelki rozciął mu policzek. Inny wbił w dłoń. Szklany pyłek wpadł do lewego oka. To nie był sen, nie iluzja. Piekło jak wszyscy diabli. Chciał się zatrzymać i potrzeć oko, osłonić czy cokolwiek.

- Beatkaa! - Krzyczał, biegnąc starym szpitalnym korytarzem. Porozbijane kafelki chrzęściły pod jego wojskowymi buciorami. Dwudniowy zarost przybrał na lewym policzku szkarłatną barwę od krwi. Biegł, nie zważając na ból ani dziury. Biegł, nie wiedział dokąd. Chciał do żony.

- MICHAŁ!!! - usłyszał z lewej krzyk. Spojrzał tam, a jego oczom ukazała się sala porodowa. Jego żona leżała na łóżku, z szeroko rozłożonymi nogami. Wokół było wiele krwi, przyrządów lekarskich i ...

- Ty zasrańcu! - Terkowski krzyknął w stronę 'lekarza', który chwilę temu pozbawił ich dziecka. Czerwona masa leżała w odległym kącie sali.

Ubrany w strój lekarski, z maską na twarzy, osobnik właśnie gwałcił jego żonę. Po aborcji. Całą we krwi. Skrępowaną. Trzymając nóż na jej piersi, mierząc w serce.

Michał Terkowski, oficer wysokiego szczebla, mądry, wykształcony, z ojcem komendantem, dwudziestoletnim doświadczeniem i bronią na biodrze gapił się osłupiały na tą scenę. Wtedy 'lekarz' wbił nóż wgłąb ciała jego żony, śmiejąc się przy tym okrutnie.

Ta jedna chwil wystarczyła. Terkowski skoczył w stronę osobnika, uderzył go pięścią w krtań i odepchnął. Nie spojrzał na skutek, wiedział że wyłączył przeciwnika z gry. Odwrócił się ku żonie i spojrzał na...

- Co do zajączka wielkanocnego?! - Spojrzał na trzy worki kartofli, skrzętnie przykrytych kocem i z papierową twarzą na górze. Mrugał zaskoczony. "CO TU SIĘ DZIEJE!?"

Wtem poczuł szarpnięcie w przód. Zdziwiony, osunął się na łóżko. Przewrócił na ziemię, upadając ciężko. Na plecach poczuł coś ciepłego, mokrego. Spojrzał nad siebie. Stał nad nim on sam z pistoletem wymierzonym prosto w jego czoło. Uniósł dłoń desperackim ruchem. Przyjrzał się. To nie była jego dłoń, skóra miała inną barwę. Nie miał już siły. Życie uciekały z niego, niczym sok z rozbitej szklanki. Głowa ciężko opadła mu na posadzkę, ręka bezwiednie podążyła jej śladem.

Spod przymrużonych powiek Terkowski dojrzał swoje odbicie w basenie sanitarnym. To nie był on, to...czy to był ten chłopak? Durski czy jak mu tam?

Owładnęło nim nagłe zmęczenie. Z trudem dosłyszał ostatnie słowa siebie z pistoletem, tuż przed wystrzałem:

- To za zabicie mi żony, suczysynu. - I nagle jego umysł ogarnął mrok. Nie czuł nic, nie słyszał. Istniała tylko cisza i ciemność.

Obudził się tam, gdzie zasnął. W pokoju przesłuchań. Na podłodze, na plecach, leżał Paweł. Jego wygasłe oczy patrzyły tępo w sufit. Pod nim rozlewała się potężna kałuża krwi.

Terkowski drżącą ręką zabezpieczył pistolet i upuścił na podłogę.

Nie zauważył tylko wysokiej postaci, stojącej za nim w półcieniu. Potem nie widział już nic.

CiemnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz