Rozdział dziesiąty - Phil

494 69 7
                                    

(ostrzeżenie dla czytających ten rozdział. zawiera on tematy cięcia się i samobójstwa)

-Przysięgam, że z każdym krokiem wyrasta ci coraz więcej kończyn - stęknąłem i przełożyłem ciężar Howella na biodra. Moje dłonie były lepkie od przytrzymywania jego kolan. Jego ręce oplatały się wygodnie wokół mojej szyi, podczas gdy końcówki jego włosów łaskotały mój podbródek.

Naprawdę nie mam pojęcia, jak dałem się wciągnać w noszenie go na barana.

Howell wystawił dłoń przed moją twarzą.

Gdyby twoje auto nie było taką kupą złomu, to tak by się nie stało. zaznaczył.

-To nie jest kupa złomu! - krzyknąłem oburzony. -A poza tym mogę wymienić wiele sytuacji, kiedy ta "kupa złomu" się przydała. Na przykład jak któregoś dnia znalazłem cię wędrującego bez celu po mieście przed szkołą.

Poczułem jak uśmiechał się o mój kark. Był szczęśliwy, że pamiętałem.

Po chwili jednak wytrzeźwiał, a jego myśli powędrowały gdzieś indziej.

Oboje wiedzieliśmy gdzie.

Do pocałunku.

Wciąż czułem się z tym dziwnie - nawet z samym słowem. Byłem też zażenowany.

Nie wierzę, że o to spytałem.

Czy mógłbym dostąpić zaszczytu pocałowania Daniela Howella?

Ew, jezu, to pretensjonalne pytanie brzmiało jakbym pochodził z futurystycznego Downtown Abbey. Chciało mi się wymiotować.

Ciągnąłem noszenie Howella, lecz oboje zachowaliśmy swoje odczucia dla siebie.

Ale... nieważne jak bardzo brzydziłem się sobą przez ten pocałunek, to i tak...

Był przyjemny. Był delikatny, ciepły i uprzejmy - wszystkie te rzeczy widziałem w Howellu, jednak nie w sobie.

Sprawił on, że poczułem się nie na miejscu - znów byłem Starym i Nowym Philem.

Oczywiście po pocałunku było niezręcznie. Żaden z nas nie wiedział, gdzie spojrzeć, a ja, będąc sobą, zamknąłem wszelkie możliwe tematy do rozmowy.

Oboje leżeliśmy sparaliżowani, ja z ręką wciąż trzymającą kosmyk Howella za uchem, a on z zaciśniętymi dłońmi na mojej koszulce, dopóki nie postawiłem nas na nogi.

Howell zrobił jeden krok i zatoczył się z powrotem na mnie.

-Taki zdesperowany? - uśmiechnąłem się uprzejmie, próbując go nie spłoszyć. Boże, wszystko, tylko nie to.

Zarumienił się i zaznaczył trzęsącą się ręką.
Wydaje mi się, że skręciłem kostkę.

Pokręciłem głową, śmiejąc się z jego niezdarności. Prawdopodobnie doznał kontuzji, kiedy się na mnie rzucił i potem-

Przestałem się uśmiechać.

-Chodźmy - zaoferowałem. Objąłem go ramieniem i przyciągnąłem mocno do mojego boku - w taki sposób dokuśtykaliśmy do samochodu.

Który okazał się być zepsuty po kilkakrotnym przekręceniu kluczyka w stacyjce.

Cudownie.

Złapałem się za grzbiet nosa, a Howell oparł się o auto dla wsparcia.

-Nasze domy są tylko parę kilometrów stąd - stwierdziłem, obracając się do niego.
-Możemy iść, albo przynajmniej ja mogę. Chodź tu.

arms // phan [tłumaczenie pl]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz