Rozdział 23

875 53 3
                                    

Wszystko działo się tak szybko. Zero czasu na to by się zorientować w sytuacji. Umierał, umierał na moich rękach. Łzy ciekły mi ciórkiem. To koniec. Jego ciało zmieniło się w proch.

- Tato!- Wrzasnęłam przez sen.

Obudziłam się zalana potem. Szybko przetarłam dłońmi twarz. Ledwo trzymałam się w pionie. Zpowrotem padłam na pościel. Zasnęłam.


Minął miesiąc. Miesiąc od śmierci Aurayi. Cofnęłam się pamięcią do tamtych dni.

Wróciłam do domu gdzie czekała na mnie starszyzna, Velvet i Gabriel. Wszyscy chcieli wiedzieć co się wydarzyło w piekle. Zmósiłam się do tego aby im to opowiedzie. Starałam się oszczędzić im również szczegółów, które by jeszcze bardziej zniszczyły dobre imię o dziewczynie. Rozmawialiśmy do późna o tym co teraz zrobić. Stwierdziliśmy, że nawet ona zasługuje na porządny pogrzeb.

Resztę nocy spędziłam siedząc w kuchni w całkowitych ciemnościach ze sztyletem w dłoni. Czułam jak jego moc przepływa do mnie. Chciałam przestać, wiedziałam, że skończy się to źle, ale nie mogłam. Coś ciągnęło mnie do niego. Nad ranem byłam już w stanie oprzeć się jego pokusie. Zapewne dla tego, że nic już prawie w nim nie zostało. Wstałam i poszłam do siebie do pokoju aby go schować na stare miejsce. Do skrytki w ścianie.

Potrząsnęłam głową aby wrócić do rzeczywistości. Przekręciłam się na drugi bok. Pomyślałam o pogrzebie Aurayi który odbył się kilka dni po jej śmierci.

Na plac w zaświatach przyszło niewiele osób. Głównie rodzina, bliscy znajomi dziewczyny, archaniołowie oraz starszyzna. Reszta stwierdziła, że nie warto poświęcać czasu na pożegnanie morderczyni. Może to i dobrze, że było nas tak mało.

Anioły nigdy się nie przyznają do winy. Przecież to w głównej mierze przez nich Auraya poddała się swojej ciemnej stronie. Mi też nie ufają.

A teraz kiedy dręczą mnie te koszmary i posiadam całą moc sztyletu mają prawo się bać. Dla tego nie mogę im tego wyjawić.

Wstałam z łóżka gdyż już więcej dziś nie zasnę. Podeszłam do szafy aby się ubrać.

Szłam powoli ścieżką w stronę rzeki. Usiadłam na trawie podciągając nogi pod brodę. Wzięłam do ręki kamień, który znajdował się koło mojej stopy. Wrzuciłam go do wody. Podobał mi się fakt, że w zaświatach jest tak podobnie do ziemi. Jednak brakowało mi ciepłego słońca na twarzy i błękitu nieba. Tych nasyconych kolorów. Tego tu nie było. Miało się wrażenie, że wszystko jest pokryte szarym pyłkiem, albo narzutą. Nawet dzień od nocy było ciężko odróżnić.

Z westchnieniem podniosłam się. Kilka razy dziennie ćwiczyłam nową moc teleportacji, aby nie stracić nad nią kontroli w najmniej oczekiwanym momencie. Innych wolałam nie próbować. Jak są uśpione we mnie to niech tak zostanie. Wystarczą mi moje i ta jedna, która należała do Aurayi. Skupiłam się i przeniosłam do Nieba. Potrzebuję czyjejś obecności aby nie zwariować.

Idąc rozglądałam się za znajomymi twarzami. Zatrzymałam się na środku drogi. Odpłynęłam myślami jednak nie na długo. Ktoś wpadł na mnie powodując, że straciłam równowagę.

- Uważaj jak chodzisz!- Popatrzyłam się na nieznajomego anioła spod przymrużonych powiek.

Wstałam otrzepując ubranie. Poczułam taką niechęć do niego, że zapragnęłam go zabić.

Przerażona otworzyłam szerzej oczy. Nie wieżę, że o tym pomyślałam.

- Nie martw się, każdemu czasem zdarzy się wybuchnąć.- Powiedział źle odczytując moją minę.- Masz rację powinienem bardziej uważać.

Uśmiechnął się do mnie i położył dłoń na moim ramieniu. Wszystkie mięśnie napiełam.

Muszę zostać sama. Teraz to nie jest dobry pomysł abym przebywała obok kogoś. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w moim pobliżu przeniosłam się na ziemię.

Wzięłam głęboki wdech zimnego powietrza. Jestem spokojna, opanowana. Tylko dla czego wciąż chcę kogoś zabić? Uczucie to było tak silne, że aż nie do wytrzymania. Wolno szłam przed siebie. Coś ciągnęło mnie w danym kierunku. Przeszłam pół miasta zanim dotarłam do jednej z biedniejszych dzielnic. Dostrzegłam mężczyznę wychodzącego z jednego, z domów przez okno. Miał przewieszony przez ramię worek. Kiedy stanął na równym terenie usłyszałam jak mówi do siebie o udanym rabunku. Tak to będzie dobry cel. Stanęłam przed nim.

- Nie ładnie tak kraść.- Założyłam ręce na piersi.- Wybacz mi za to co teraz zrobię, ale nie mam wyboru. Jeśli mam wybierać między sobą, a tobą wybiorę siebie. Muszę poczuć ukojenie.

- Ale... ja nic nie rozumiem.- Popatrzył na mnie wystraszony.

Westchnęłam.

- Nie musisz. To potrwa szybko.

Dotknęłam jego ręki. Od razu jego życiowa energia zaczęła przepływać do mnie. Martwe ciało upadło na chodnik rozsypując się w proch.

Oparłam czoło o chłodną ścianę budynku. Dziwne uczucie które mnie pochłaniało zniknęło. On nie zasługiwał na śmierć. Był młody. Jeszcze tyle przed nim było do przeżycia. Usiadłam na ziemi podkulając nogi pod brodę i chowając głowę między nimi. Co się ze mną dzieje? Zaczął padać śnieg. Położyłam się przyciskając policzek do zimnego asfaldu. Łzy ciekły mi ciórkiem. Zaczęło się ściemniać, a ja zaczęłam trząść się z zimna. Powinnam wziąć ciepły prysznic, ale nie chcę nikogo widzieć. Przyszło mi do głowy jedno miejsce do którego mogłabym się udać. Na drżących rękach wstałam i przeniosłam się do domu Amandy. Od jej śmierci stał pusty.

Zapaliłam światło w łazience. Stanęłam przed lustrem. Miałam całe potargane włosy i brudną twarz. Zaczęłam ściągać z siebie ubranie. Weszłam pod prysznic i odkręciłem gorącą wodę. Ciepło objęło mnie całą. Kropelki cieczy spadały na moje policzki, czoło i brodę oraz włosy.

Wyciągnęłam z szafki ręcznik. Jak na swoje lata był jeszcze całkiem przyjemny w dotyku. Przeszłam do innego pokoju gdzie wyciągnęłam starą sukienkę Amandy.

Wróciłam do salonu. Przyjrzałam się zakrytym płachtą meblom i przeniosłam się z powrotem do mojego mieszkania w zaświatach. Zmęczona położyłam się na łóżku. Zanim zasnęłam pomyślałam o tym co się wydarzyło w tamtej biednej dzielnicy. Nie powinnam była tak łatwo się poddać. Nie powinnam byłam go zabijać. Mam nadzieję, że to więcej się nie powtórzy.

Córka ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz