Bólesławiec...
Mroczne, mgliste miejsce, w którym rzeczywistość miesza się z urojeniami wariatów zamkniętych w szpitalu psychiatrycznym na ulicy Nieswojej. Ponury, przedwojenny budynek, pomalowany na szaro już dawno powinien był zostać odrestaurowany. Brudne zacieki spływającej wody pokiereszowały ściany czarnymi smugami, przetarte od wielokrotnego mycia okna dawały krzywy obraz rzeczywistości, niektóre były nawet pęknięte – a nie wymieniono ich ze względu na brak funduszy.
Niska dziewczyna stała przed wejściem znanego jej obiektu. Przez okulary mierzyła go nienawistnym spojrzeniem, tymczasem jej mama rozmawiała z pielęgniarką, która niby starała się być miła, ale z jakiegoś powodu od razu nie przypadła jej do gustu.
Znowu... Po raz trzeci trafiała do psychiatryka... Nawet nie do końca rozumiała za co. To nie jej wina, że matka nie wykupiła jej leków. Nie brała ich, bo ich nie miała. Tyle. Nawet nie miała ataku paniki, nie cięła się ani nie zrobiła nic innego. Nagle po prostu matka wpadła do pokoju zrobić jej awanturę i ostatecznie zadzwoniła po pogotowie.
„Nienawidzę ludzi..." – Pomyślała przekraczając próg szpitala i skierowała się z mamą do recepcji.
- Oh, Oliwia. Dawno cię nie widzieliśmy! – Przywitała się nadmiernie radośnie pani doktor stojąca przy automacie z kawą.
- Dzień dobry... - Odpowiedziała cicho i poszła dalej obracając w palcach swój medalik w kształcie karabinu maszynowego.
Matka załatwiała formalności, a ona usiadła na krześle i obserwowała spacerującą młodzież i ich opiekunów. Zobaczyła kilka znajomych twarzy, ale część personelu została zastąpiona. To w sumie normalne. Niewielu ludzi decyduje się na pracę w takim miejscu z własnej woli i przenoszą się gdzie indziej przy każdej okazji. Korytarze nadal były obskurne. Niedomalowane. W doniczce na korytarzu stał zdychajacy kwiatek. Na suficie rysowały się wzory z odpadającego tynku.
Po prostu uroczo.
Dziewczynie zabrano wszelkie rzeczy osobiste: telefon, ostrą biżuterię i noże trzymane w torbie ze skrzydłami wolności (SnK xD). Dostała zezwolenie jedynie na notes i ołówek. Ch**owo... Chociaż jakby się postarać można by za ich pomocą nabroić... Ale nie tego chciała Oliwia. Znowu Lena i Kamila nie będą wiedziały co się z nią dzieje.
Poznały się pięć lat temu. Przez internet. Były to czasy kiedy na portalach społecznościowych rozkwitały rozmaite fikcyjne konta z wizerunkami postaci filmowych, komiksowych i animowanych. Wszystkie trzy miały takie konta i wcielając się w charaktery swoich postaci pisały opowiadania w komentarzach pod zdjęciami i wiadomościach prywatnych. Doszło oczywiście do poznania tożsamości i zdawać by się mogło, że poznały się nie przez przypadek. Lublyn, w którym mieszkały Kamila i Lena był rodzinnym miastem Oliwii, która przez perypetie życia zmuszona była zamieszkać z rodziną w Głowinie pod Wróćsławiem.
Przez zaistniałe w jej przeszłości sytuacje Oliwia nabrała szczerej niechęci do wszystkich osobników swojej rasy, utraciła wiarę w Boga i wszelkie zjawiska nadnaturalne. Jednak przez pięć lat znajomości z "Wojowniczkami Chrystusa" - jak to czasami siebie nazywały w jej psychice zaszły pewne zmiany. Otóż polubiła te dwie istoty ludzkie, które w zasadzie porównywała bardziej do dwóch pociesznych limfocytów. Ameby. Ameby które potrafią rozśmieszyć ją prawdziwie do łez, wesprzeć w ciężkiej sytuacji dobrą radą i nie oceniają jej przez pryzmat opinii wystawianych przez lekarzy.
Ameby, które kochają tą drobniutką istotkę mimo wszystko jak młodszą siostrę mimo zje**nego charakteru powalonej psycholki kochającej ogień, lód, niemieckie zespoły metalowe, broń palną i białą, austriackich kulturystów i gore pod każdą postacią...
CZYTASZ
Manszaft - historia jakiej nie znacie
UmorismoIN PROGRESS Cześć. To jest ŁAK (w sensie rak, takie głupie opowiadanie stylizowane na pisadło fanki, która jeszcze z podstawówki nie wyszła). Aczkolwiek myślę, że jest dosyć kreatywny... To pa.