Miałam opublikować w środę... Ale znajcie me dobre serduszko. Jedna sprawa. Kto pierwszy zgadnie o co chodzi z numerem sali dostanie dedyk w następnym. AnkaEchelon się nie liczy :) Enjoy.
_____________________________________Kiedy pogotowie zabrało Ryana, wylądowałem na komisariacie. Naprawdę całym sobą pragnąłem być przy moim Ryanie, ale cóż, za błędy trzeba płacić.
- Więc panie Urie, wie pan, że za jazdę po pijanemu grozi panu utrata prawa jazdy? – Mietek skończ. Ja do Ryana muszę!
- Świetnie, ale nie bardzo jestem zaineresowany, bo nie wiem co się dzieje z moim przyjacielem.
- Tym mężczyzną, którego pan potrącił? – idiota...
- Nie! Innym! – puściły mi nerwy.
- Myślę, że lepiej jeśli pan wtrzyma się z wybuchami gniewu.
- Możecie mnie do niego zawieść, a te papiery wypełnić później?!
- Dobrze, widzę że się z panem nie dogadam teraz. Nasz patrol zawiezie pana do szpitala, ale jest to wyjątek. Radiowozy to nie taksówki, panie Urie.
- Wiem, wiem. Strasznie dziękuję.
- Od razu też dowiemy się w jakim stanie jest pan Ross i czy przypadkiem nie trzeba będzie postawić zarzutu spowodowania śmierci.
Zmroziło mnie. Kurwa, co ja zrobiłem?! Mój Ryan, mój biedny Ryro...
- Możemy się pośpieszyć? Strasznie mi zależy...
- Jasne, już.Po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się jak godziny, wreszcie dotarliśmy do szpitala. Nie czekając na nikogo wyleciałem z tego samochodu i pognałem do recepcji.
- Ryan Ross, przywieziony z wypadku dzisiaj. Co z nim?
- Chwileczkę, a pan jest...?
- Brendon Urie, przyjaciel. Proszę, on jest tu sam. Musi mi pani udzielić informacji.
- Dobrze. Pan Ross ma kilka złamanych żeber, ale obyło się bez urazów wewnętrznych. Jest jeszcze inna kwestia. Obrzęk mózgu niestety był na tyle duży, że pan Ross został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. – Boże, co ja zrobiłem?!
- Która sala? Mogę w ogóle do niego wejść?
- Tak, sala 607, trzecie piętro.
- Dziękuję pani.
Poleciałem najszybciej jak potrafiłem. 605... 606... O jest! 607. I tego widoku nie zapomnę do końca życia. To ja mu to zrobiłem. Nie zasłużył na to. Leżał bez ruchu, cały w bandażach...- Cholera jasna, mój nadgarstek! – usłyszałem krzyk Ry.
- Coś ty zrobił, Ryan?
- Nie wiem. Chyba jakaś kontuzja...
- Czekaj, przyniosę bandaż, usztywnimy.
- Ugh... Nienawidzę bandaży.Usiadłem koło jego łóżka i trzymałem go za posiniaczoną dłoń. Dlaczego dałem się namówić na to cholerne afterparty? Gdyby nie to Ryanowi nic by nie było. Swoją drogą dlaczego nie odezwał się kiedy wrócił? Czyżby przez Sarah... Sarah, cholera, pewnie się martwi, a mój telefon jest wyłączony. Brawo, Brendon, od wczoraj błyskasz geniuszem! Włączyłem ten telefon i...
21 nieodebranych: Sarah
13 nieodebranych: Dallon
10 wiadomości: Sarah
3 wiadomości: DallonŚwietnie, nie ma co. Najpierw zadzwonię do Sary.
- Boże, Brendon, gdzie ty jesteś?
- W szpitalu, ja...
- Jak to w szpitalu? Którym? Zaraz tam będę!
- Sarah, to nie...
- Który, Brendon?
- Horizon Specialty Hospital, sala 607. – I się rozłączyła... Pięknie.No to teraz został Dal.
- Halo, Brendon, debilu gdzie ty jesteś?
- W szpitalu, Horizon Specialty Hospital, sala 607. Przyjedź. Sarah też zaraz będzie. Wszystko wam wytłumaczę.
- Jasne, już jadę! – koniec.Kilkanaście minut później, podczas których nie odchodziłem od Ryana i trzymałem go za ręke, do sali wbiegli moi bliscy. Ich miny, kiedy to nie ja leżałem na łóżku były dosyć zdezorientowane, ale ja tylko machnąłem ręką by usiedli.
- On leży tu z mojej winy. Potrąciłem go wczoraj jak wracałem z klubu. Miałeś racje, Dallon, trzeba było zamówić taksówkę, a teraz przeze mnie Ryan leży w śpiączce.
- Chwila, Brendon, ten Ryan? Ryan Ross? I jak to potrąciłeś?
- Nie zauważyłem go na przejściu dla pieszych. Jazda samochodem po alkoholu to był bardzo zły pomysł.
- Mówiłem. I co teraz? Co z tobą?
- CO ZE MNĄ?! ZE MNĄ?! TO JA POWINIENEM TU LEŻEĆ, NIE ON.
- Hej, Bren, uspokój się, okej? Przepraszam.
Nie odpowiedziałem już nic. Wpatrywałem się tylko w twarz Ryana. I nagle olśniło mnie. Sarah się nie odzywała. Spojrzałem na nią i już wiedziałem. Ona zdała sobie sprawę, że Ryan wciąż jest dla mnie ważny. Może nawet za bardzo... Spojrzała na mnie tym smutnym wzrokiem.
- Zostań na razie przy nim. Tylko jedz coś i pij od czasu do czasu. I miło by było, gdybyś przyszedł do domu na noc. – I wyszła. A Dallon za nią. Zostałem sam z Ryanem. Za każdym razem, kiedy patrzyłem na niego, miałem łzy w oczach.- Brendon, jak umrę połóż mi na grobie róże. Czerwone. Kocham czerwone róże.
- Skąd pomysł, że umrzesz pierwszy? – zaśmiałem się.
- A dlatego, że jestem starszy. Pamiętaj, Brendon. Czerwone róże. Inaczej znajdę cię jako duch i będę straszył.
- Okej, Ry. Zanotowano. – uśmiechnąłem się i pocałowałem go w policzek.Nagle do sali wszedł lekarz.
- Panie Urie? Musimy porozmawiać...***
Interpunkcja: AnkaEchelon
CZYTASZ
If you love me don't let me go || Ryden
FanfictionBrendon Urie miał wszystko. Piękną żonę, wspaniały dom, rozwijający się zespół, oddanych przyjaciół. Miał też wspomnienia... Muzyk próbował się od nich oderwać, ale bezskutecznie. Wracały i zaskakiwały go w najmniej odpowiednich momentach. I może ws...