Rozdział trzeci

219 41 15
                                    

Z dedykacją dla ryanrosevest i błagam nie zabijajcie mnie. Enjoy.
______________________________________

    Szedłem za lekarzem jak na skazanie. Bałem się tego, co mogę usłyszeć. Ryan musi wyjść z tego. Zrobię wszystko, byle by wyzdrowiał.
- Zapraszam, panie Urie. – wszedłem do gabinetu i usiadłem naprzeciwko lekarza.
- Panie doktorze, o co chodzi? Co z Ryanem?
- Nie będę owijał w bawełnę. Obrzęk pana Rossa jest duży, ale możliwy do zwalczenia, jednak jeżeli w ciągu tygodnia nie nastąpi żadna poprawa, choćby najmniejsza, pacjent może się już nie wybudzić.
Czy byłem w szoku? Gorzej... Byłem w totalnej rozsypce. Musiałem iść do niego. Podziękowałem i wyszedłem z gabinetu. Kiedy znalazłem się w sali, zająłem moje miejsce obok łóżka Ryro. Spostrzegłem, że zbliża się wieczór. Nie chciało mi się spać, pomimo, że nie spałem od ponad 24 h.
Pamiętam, jak Ryan był przy mnie, kiedy ja musiałem iść na badania.

- Ryan boję się. A co jeżeli oni mi coś wykryją? Przecież jeżeli wszystko byłoby w porządku, to by mi nie kazali się badać...
- Hej, hej. Wszystko jest w porządku panikarzu. To tylko badania kontrolne.
- Muszę być panikarzem, Ryan. Nasz zespół ma panikę w nazwie, nie mogłoby być inaczej.
- Widzę, że stresik jest, ale żarty to się ciebie trzymają, słońce.

- Ryan... Wiem, że mnie słyszysz. Musisz mnie słyszeć. Proszę, obudź się. Musisz żyć... dla mnie. Proszę, Ryan, słońce bez księżyca nie da sobie rady. – nagle w sali rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu. Sarah.
- Halo?
- Cześć, kochanie. Liczyłam, że wrócisz dzisiaj na noc.
- Przykro mi, skarbie, ale nie mogę go zostawić.
- On jakoś nie miał problemu, żeby zostawić ciebie.
- Sarah! Przestań! To moja wina, że tu leży! Nie odejdę od niego! Muszę być przy nim, a on mnie potrzebuje. – rozłączyła się. Może to lepiej. Nie chciałem się z nią kłócić. Niepotrzebne mi to teraz.

- Ryan, patrz! – pokazałem w kierunku witryny sklepowej.
- Co tam?
- Zobacz, jaka świetna kamizelka. W sam raz dla ciebie. Mógłbyś w niej koncertować, bo ty przecież kochasz czerwone róże!
- Masz rację. Jest świetna. Idziemy ja kupić. Teraz!

Nie puszczałem jego dłoni. Była taka delikatna. Dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem.

- Ry... Ryan? Co ty robisz?
- Głaskam cię po twarzy, nie czujesz?
- Ale... - i pocałował mnie. Pierwszy raz pocałował mnie w ten sposób. Moja głowa eksplodowała. Nie chciałem, żeby przestawał. To było takie idealne. Błagam, niech to się nigdy nie kończy.

To było dobre wspomnienie. Wspomnienia o pierwszym pocałunku zawsze są dobre. Pamiętam, że uwielbiałem to uczucie, kiedy nasze wargi się ze sobą stykały.
- Och, Ryro, ile bym dał żeby ujrzeć ten twój uśmiech właśnie teraz... - i cholera poczułem to! Poczułem! Ryan ścisnął moją dłoń! Niestety, jego oczy nie były otwarte. Przynajmniej wiem, że mnie słyszy. Ułożyłem głowę na jego przykrytych nogach ciągle trzymając go za rękę. Teraz może uda mi się przy nim zdrzemnąć.

Obudził mnie dzwoniący telefon. Zerknąłem na Ryro. Bez zmian. Odebrałem.
- Tak, słucham?
- Dzień dobry, panie Urie, tutaj sierżant Johnson. Wiem, że jest późno, ale czy mógłby pan przyjechać na posterunek? Musimy wyjaśnić jeszcze kilka spraw.- Spojrzałem na Ryana...
- No dobrze. Zamówię taksówkę i postaram się być najszybciej jak to możliwe.
- Świetnie. Będę czekać. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
Spojrzałem jeszcze raz na Ryro.
- Będę najszybciej jak się da. Obiecuję.

Po kilkunastu minutach byłem już na komisariacie. Od razu poszedłem do tego pokoju, co wczoraj i zapukałem.
- Proszę. - Wszedłem do pomieszczenia. -  O, pan Urie, zapraszam. – usiadłem szybko i nie powiem bałem się tego co mogłem usłyszeć.
- Po przejrzeniu monitoringu stwierdziliśmy, że to pan Ross wtargnął na przejście dla pieszych na czerwonym świetle, więc tu nie powinien mieć pan poważnych zarzutów, chyba że pan Ross po wybudzeniu założy panu sprawę w sądzie. A jeżeli chodzi o możliwość prowadzenia samochodu... Zdaje pan sobie sprawę, że pan ją stracił za jazdę pod wpływem alkoholu.
- Tak, rozumiem.
- Świetnie. Proszę tu podpisać i na dziś to wszystko. Może pan wracać.
- Dziękuję. Do widzenia.
- Żegnam.

Wróciłem do szpitala. Do Ryana. Kiedy wszedłem do sali, zamurowało mnie. Masa lekarzy i pielęgniarek.
- Proszę wyjść. Natychmiast!
Usiadłem przed salą spanikowany. Nikt jeszcze z niej nie wyszedł. Nerwy zjadały mnie od środka. Co się do cholery stało? Wyszedłem dosłownie na półtorej godziny. Minuty dłużyły się w nieskończoność. Wreszcie wyszedł lekarz prowadzący mojego Ryro.
- Panie doktorze, co się stało?
- Nastąpiło chwilowe zatrzymanie akcji serca... – nogi się pode mną ugięły – ale sytuacja jest już opanowana. Może pan wejść do sali.
Bez słowa wbiegłem do sali. Pochyliłem się nad nim i zacząłem głośno płakać.
- Ryan, tak bardzo cię przepraszam. Błagam, nie zostawiaj mnie. Nie zmuszaj mnie, bym musiał kupić ci te przeklęte czerwone róże...

***
Publikuje z autobusu bo wracam sobie do Krakowa. Pozdrawiam. Interpunkcja: AnkaEchelon
Much love ❤💙💚💛💜

If you love me don't let me go || RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz