(Prawdziwy) Rozdział siódmy

212 41 32
                                    

Od zawsze nienawidziłem tego uczucia. To tak, jakbyś był obecny, ale w innej rzeczywistości. Niby ktoś mówi, ale informacje nie docierają. Twój mózg je automatycznie odpycha. To właśnie czułem, a nie chciałem tego.
- Proszę pana, słyszy mnie pan? - Wyrwałem się z tego otępienia.
- Co? Mógłby pan powtórzyć?
- Udało się. Pan Ross jest już przewieziony na salę pooperacyjną. Będzie pan mógł do niego pójść za chwilę, ale najpierw myślę, że powinien pan jechać do domu. Jeszcze trochę czasu minie, zanim pan Ross się obudzi.
- Boże, dziękuję. Dziękuję!
Pobiegłem jak najszybciej, jednak nie do Ryro, a do Sary. Podziękować jej, o ile się już wybudziła. Teraz kiedy z Ryanem wszystko w porządku bez problemu mogłem odejść od sali operacyjnej. Kiedy już dotarłem, była już tam pielęgniarka i sprawdzała czy z nią wszystko w porządku.
- Bren! - Uśmiechnęła się. - I jak? Udało się?
- Tak. - Odwzajemniłem uśmiech. - Przewieźli go już. Nawet nie wiem jak mam ci dziękować.
- Przestań. Już mówiłam. Nie pozwól mu odejść.
Uśmiechnąłem się.
- A, Bren, wszystkie moje rzeczy już zabrałam z domu. Wyprowadziłam się.
- Kiedy?
- No wiesz, ciebie nie było... Dość szybko to poszło.
- I gdzie ty teraz...
- Nie martw się. Wszystko jest załatwione. Jedna rozprawa i po małżeństwie.
- Ale...
- Nie ma „ale", Bren. To koniec. Już czas żebyś przestał się oszukiwać, że ten związek ma jakąś szanse. - Zatkało mnie to mało powiedziane. Mnie dosłownie wbiło w krzesło.
- Okej, skoro tak to jestem wdzięczny za to, że dałaś nam szansę. - Wstałem i już miałem odchodzić, kiedy...
- A i jeszcze jedna sprawa, a właściwie dwie. Pozdrów Ryana jak się obudzi i nie przychodź tu więcej, Brendon. Tak będzie lepiej. - Uśmiechnęła się, a ja po prostu wyszedłem i pojechałem do domu.

Pierwszy raz od dłuższego czasu mogłem się rozluźnić, pomyśleć o tym co się wydarzyło i o moich uczuciach do Ryana. Z jednej strony miałem mętlik w głowie przez to, co zrobiła Sarah, a z drugiej cieszyłęm się, że nie będę musiał się z tymi uczuciami kryć. Wyszedłem z pod prysznica i usłyszałem telefon. Pędem ruszyłem odebrać, bo myślałem, że Ryan się wybudził, ale to Dallon dzwonił.
- Hej, stary, co tam?
- Cześć. Brendon, możesz na chwilę przyjechać do studia? Mamy mały problem...
- Tak, jasne. Daj mi pół godziny.
Więc szybko ubrałem się, wezwałem taksówkę i pojechałem do studia.

- Hej, chłopaki, co jest?
- Bren, ty żyjesz? Myśleliśmy, że zginąłeś. I schudłeś... Bardzo.
- Tak, super. O co chodzi?
- No, bo wiesz... - zaczął Dallon - nie wiemy co mamy robić. Ciebie nie ma i album się nie klei, Bren.
- I dobrze. - Wszyscy wytrzeszczyli na mnie oczy. - Napiszemy nowe piosenki. Jak tylko Ryan się obudzi i zgodzi się wrócić do Panic! napiszemy nowe.
- Znaczy, że chcesz mnie zwolnić? - zapytał Kenneth.
- Nie! Absolutnie nie. Będzie was dwóch, dzięki czemu ja będę miał wolne ręce na koncertach. - Widziałem na jego twarzy ulgę. - Czyli co? Zgadzacie się żeby wrócił?
- Pewnie, jak dla mnie możesz zwołać i Jona, i Spencera. - Powiedział menadżer, a Dallon zamilkł. Fakt faktem, dwóch gitarzystów przejdzie, za to dwóch basistów już mniej.
- Niestety, ale nie będę mógł zwołać ich wszystkich. Dwóch basistów nie potrzebujemy.
- Jak tam sobie chcesz, Bren.
- Wszystko? Bo chciałbym już jechać.
- Chyba ta...
- Chłopaki jest awaria. Poważna. I, Brendon, dobrze że jesteś bo nie wiem czy bez ciebie byśmy coś zrobili. - Powiadomił James, a ja już wiedziałem, że prędko stąd nie wyjdę.
- Co się stało?
- Przyjechała jakaś delegacja z wytwórni. Mają problem o odwołane koncerty. Idź i wytłumacz im co trzeba.
- Tak, jasne. Już idę.

Po dwóch godzinach opowiadania o tym, co się stało i o tym, jakie zmiany nas czekają nareszcie mogłem zadzwonić po taksówkę i pojechać do szpitala. Podałem adres taksówkarzowi i zatopiłem się we własnych myślach.

- Co się... Gdzie ja jestem?
- O Boże, Brendon, słońce, wszystko w porządku? Zemdlałeś i przenieśliśmy cię tutaj, do hotelu. Tak się martwiłem. Nie rób tak więcej.
- Jasne, gdzieżbym śmiał zasmucać mój księżyc.
- Och, Brendon... - uśmiechnął się i przytulił mnie tak mocno, że ledwo oddychałem, ale za bardzo go kochałem, żeby mu to powiedzieć.

Nie mogłem wyzbyć się przeczucia, że stało się coś złego, jednak byliśmy już na miejscu, więc zapłaciłem kierowcy i udałem się do Ryana.
Kiedy byłem już blisko usłyszałem rozmowę... Ten głos... Nie mogłem się ruszyć.
- ... nic mnie nie boli. Wie doktor, może poza sercem. Byłem nieprzytomny, ale myślałem, że jest ktoś przy mnie, jednak to była tylko moja wyobraźnia.
- Panie Ross, będąc szczerym, to był przy panu cały czas pan...
- Ja byłem, Ryan! Ja byłem... - Spojrzałem w te cudne oczy, a jego usta ułożyły się w ten uśmiech za którym tak tęskniłem.
- Beebo...
- Ja panów zostawię samych. Myślę, że mają panowie dużo do wyjaśnienia.
- Tak. Dziękuję, panie doktorze. - Lekarz wyszedł, a ja zwróciłem się do Ryana. - Jednak nie będę musiał kupować ci tych róż?
- Ehm... No jednak nie, a co?
- Bo cholernie mnie przestraszyłeś, Ryan! Czemu wtargnąłeś na to przejście? Poczekać nie było można?! Przecież mogłem cię... - Ugryzłem się w język, ale chyba za późno.
- Ty co, Bren?
- Ryan... to ja cię potrąciłem. - Zauważyłem ten zawód w tych oczach, które tak kocham.
- Ach... więc to dlatego tu jesteś? W sumie czemu jestem zdziwiony. Przecież ty nie chcesz mnie znać.
- Ale, Ryan...
- Możesz już iść, jak widać żyję. Idź do żony, Brendon, po prostu zejdź mi z...
- Rozwodzę się! - Przerwałem mu. Już nie mogłem znieść tego odrzucenia.
- Ty... co?
- Rozwodzę się. Chcę, żebyś do mnie wrócił. Ty też tego chcesz?

***
Więc jak obiecałam, rozdział siódmy. Przepraszam za ten żart, ale musiałam się zemścić za te groźby.  Interpunkcja: jak zawsze urocza i kochana, zawsze poinformowana AnkaEchelon ❤💙💚💛💜 Lov ju all
W sumie to te wasze nerwy śmieszne były... Maybe I will do something like that again 🤔🤔🤔

If you love me don't let me go || RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz