.rozdział trzeci.

257 35 39
                                    

-Teraz pokaż mi swoje nadgarstki - poprosiłem.

Czerwonowłosy zrobił to co powiedziałem, a ja zamarłem. Całe jego ręce były pokryte kilkudziesięcioma bliznami. Niektóre były ledwo widoczne, niektóre mogły mieć góra kilka dni. Widziałem niepewny wzrok starszego z braci Way, widziałem że boi się co o tym pomyślę.

-Gerard... Musimy pogadać - powiedziałem cicho.

Chłopak spojrzał na mnie zlękniony.

-O czym? - szepnął. Widziałem w jego oczach że doskonale wiedział o co mi chodzi.

-Od jak dawna to robisz?

-Odkąd opuścił nas Donald - wyznał cicho.

-Czyli? - zachęciłem go łagodnie.

-Od trzech i pół roku - westchnął.

-Cholera - mruknąłem na wydechu i przeciągnąłem dłonią po twarzy. - Czy ktoś poza nami dwoma wie?

-Nie - pokręcił głową przecząco.

-Musisz powiedzieć Donnie - stwierdziłem stanowczo.

-Czy ciebie pojebało?! - wykrzyknął chłopak. - Ona wyśle mnie do psychiatry! Do cholernego psychiatryka! Nie wrócę tam, wystarczy mi że wsadzili mnie do niego jak chciałem się zabić i... - urwał raptownie. - Cholera. Nie powinienem ci tego mówić. Cholera, cholera, cholera.

-Wręcz przeciwnie, Gee. To bardzo dobrze że mi powiedziałeś - starałem się pozostać opanowany na wieść o próbie samobójczej przyjaciela. - Rozumiem że nie chcesz tam wrócić i szanuję to, więc nikomu nie powiem co robisz. Uporamy się z tym razem, jasne? - spojrzałem w jego śliczne oczy a gdy otrzymałem potwierdzenie, przytuliłem go.

-Nie chcę wam przeszkadzać, gołąbeczki, ale obiad już jest gotowy i... - odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni gdy usłyszeliśmy głos brata Gerarda. Mikey urwał gdy tylko zobaczył mmie i spojrzał na nas oczami wielkości ćwierćdolarówek. - Frank! - pisnął po chwili i rzucił mi się na szyję.

-Nie chcę wam przeszkadzać gołąbeczki... - przedrzeźnił brata starszy Way aby go podrażnić.

-Oj zamknij się - wymamrotał i odsunął się ode mnie. - W każdym razie pogadamy w kuchni bo obiad gotowy.

-Dobra, zaraz zejdziemy, Michael.

-Pieprz się, Gerard. Znaczy z nim - wskazał na mnie - lepiej się nie pieprz, jeśli już to macie 5 minut a potem nieważne co, wbiję do tego pokoju i zawlokę was do kuchni siłą - i wyszedł.

Gerard zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Wstał z łóżka i wyciągnął do mnie rękę aby pomóc mi zrobić to samo bo, co tu dużo mówić, byłem oszołomiony po wylewie uczuć młodszego z braci Way. Przyjąłem ją i stanąłem na nogi abyśmy już po chwili schodzili po jasnych schodach do przestronnej kuchni. Donna krzątała się przy stolei akurat stała tyłem, więc nie zobaczyła mnie.

-Siadajcie chłopcy, już nakładam - odwróciła się do nas wycierając ręce w ścierkę a na mój widok zamarła na chwilę. W końcu odrzuciła materiał i podeszła do nas obejmując mnie. - Frank, złotko, tak dawno cię nie widziałam!

-Dzień dobry pani Way - również objąłem kobietę.

-Siadajcie, siadajcie - zrobiliśmy co powiedziała mama Way a ona zaczęła nakładać lazanię. - Opowiadaj, Frank, jak cię tu przywiało?

-Mamę wreszcie było stać na mieszkanie tutaj, więc mogliśmy się przeprowadzić. Chodzę do tego samego liceum co Gerard.

-Ach, no tak, Linda wspominała coś że się przeprowadzacie, a ja chyba napomknęłam jej że mamy tu mieszkanie.

I missed you so far || FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz