Wszechobecna ciemność.
Wytężał wzrok, lecz wciąż nie był w stanie czegokolwiek zobaczyć. Czuł wyłącznie ciężar kajdan na rękach; metal ocierał się o skórę, drażnił. Nie powinien się szarpać, jeśli nie chciał później leczyć ran lub — co gorsza — zakażenia. Przełknął ciężko. Nie wiedział nawet, gdzie się aktualnie znajdował, jeśli nie liczyć tego, że w rękach Voldemorta.
Pamiętał, że z Ronem i Hermioną uciekali przed Śmierciożercami. Było ich zbyt wielu, aby walczyć. Hermiona próbowała ich teleportować, jednakże Harry został pociągnięty do tyłu przez poplecznika Voldemorta i rozdzielony. Jego przyjaciele deportowali się w bezpieczne miejsce, zaś Harry'ego przyprowadzono do jakiegoś dworu. Dziękował Merlinowi, że chociaż Rok i Hermiona byli bezpieczni.
Spróbował zmienić pozycję, gdy zaczęły mu drętwieć kończyny, co skończyło się sykiem pełnym bólu. Najwyraźniej oberwał kilkoma paskudnymi klątwami, czego nie pamiętał. Właściwie to się nie dziwił temu faktowi, ponieważ Voldemort nie pałał do niego zbytnim uwielbieniem. Można powiedzieć, iż zdumiałby się w przypadku bezbolesnego ruchu.
Zaśmiał się ponuro, delikatnie zmieniając pozycję. Nie wiedział, czy i kiedy ktoś do niego przyjdzie. Miał nadzieję, że Voldemort nie zdecydował się zagłodzić swego więźnia. Głód pamiętał jeszcze przez Dursleyów, lecz nie oznaczało to, iż chciał nie jeść.
Zaczął skubać skórki z nerwów. Obserwował przestrzeń przed sobą, nie będąc w stanie nic dostrzec. Łudził się, że drzwi znajdowały się naprzeciwko. Tak zakładał, sądząc po przeciągu idącym od tamtej strony. Zapach stęchlizny był niemal niewyczuwalny przez ciągle trwające ruchy powietrza. Pociągnął nosem. Z drugiej strony mógł w ten sposób łatwo się przeziębić.
Zachichotał, a echo odbiło się od kamiennych ścian. W obliczu śmierci martwił się, czy przypadkiem nie dostanie kataru.
To nie tak, że nigdy nie miał świadomości istoty zrzuconego mu na barki zadania. Wiedział, jak skończy on lub Voldemort, jeśli wszystko weźmie w łeb. Mimo to nie chciał umierać. Najzwyczajniej się bał. Miał ledwie siedemnaście lat, całą przyszłość przed sobą. Zupełnie jak jego rodzice, chociaż nigdy nie wykorzystali swojej szansy. Wszystko przez czarnoksiężnika, który chciał być ponad wszystkich i decydować o życiu oraz śmierci.
Nie mając nic ciekawszego do roboty (bo i co miał robić z kajdanami na rękach i poturbowanym ciałem w egipskich ciemnościach?), zaczął rozmyślać o najszczęśliwszych latach swojego życia. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy Hagrid wparował do chatki na odludziu, dając mu list z Hogwartu oraz całkowicie niejadalny tort. Uśmiechnął się nieco smutno. To gajowy kupił mu najcudowniejszy prezent na świecie — ukochaną sowę, Hedwigę. Później, gdy wreszcie zawitał w Hogwarcie, było już tylko lepiej. Pierwszy raz miał prawdziwych przyjaciół, którzy, jak on, byli inni. Przeżywał fantastyczne przygody. I mimo że czasem następowały chwile smutku, nie mógł powiedzieć, że był nieszczęśliwy. Nie poznał szczęścia, żyjąc u Dursleyów, ale za to w szkole, w jego prawdziwym domu, nigdy nie mógł narzekać na jakiekolwiek niedogodności. Nawet spanie z kolegami z roku potrafiło być ekscytujące. Choć nie zawsze mógł liczyć na ciepłe słowo z ich strony — ile razy przecież uważali, że był niebezpieczny lub w podstępny sposób dostał się do Turnieju Trójmagicznego — nie uważał ich za złych ludzi.
Najbardziej brakowało mu Syriusza. Wiedział, że gdyby wciąż żył, pomagałby jemu oraz Ronowi i Hermionie. Może wtedy nie dałby się tak łatwo złapać? Może nawet nie doszłoby do tamtej sytuacji? Potrząsnął głową. Takie rozmyślania z pewnością go nie uratują.
Draco klęknął, kłaniając się Czarnemu Panu. Obawiał się podnieść głowę, ponieważ czarnoksiężnik był z jakiegoś powodu zły. Nie pomagał fakt, że Harry Potter spoczywał w piwnicy Malfoy Manor, skuty i bezradny, oczekujący śmierci.
YOU ARE READING
alternatywa || Drarry
FanfictionZbiór alternatyw dla Draco i Harry'ego. Opowiadania wszelkiej maści o ich relacji, całkowicie między sobą niezwiązane.