Miałam problem z otworzeniem oczu. Dlaczego? Była 5:50 a.m. Na dworze świeciły się latarnie uliczne, a w oknach budynków było jeszcze ciemno. Dziwne, że obudziłam się tak wcześnie, bo budzik miałam ustawiony na 6:30 a.m. Może coś mi się przyśniło, a już o tym nie pamiętam? Ugh nieważne.
Miałam jeszcze cholernie dużo czasu, więc postanowiłam zrobić sobie upiększającą kąpiel z bąbęlkami. Kto wie, może któryś umięśniony wielkolud wpadnie mi w oko...
Opłukałam włosy i spiełam je w koka, żeby lekko się pokręciły. Zrobiłam też lekki makijaż, żeby:
1. Jak będę musiała jednak wykonać jakieś zadanie, to nie chciałabym go mieć na szyi.
2. Nie będę "Tumblr" jak wszystkie.
3. Poprostu nie miałam ochoty na dłuuugie siedzenie przed lustrem.
Tak dokładniej, to mój makeup skladał się z pomadki ochronnej, bronzera, odrobiny rozświetlacza, tuszu i wąskiej kreski, żeby podkreślić oko. Cienie wybrałam w kolorystyce "nude", matowe, żeby oko nie było takie puste.
Po zrobiemiu makijażu moje włosy były już prawie suche. Ale pojawił się kolejny problem: Co założyć na piewszy dzień fizycznej pracy z bandą niewyżytych, przerośniętych nastolatków?
Nie będę się wysilać. Wzięłam z szafy najwygodniejsze ciuchy jakie mam i złączyłam je w nie najgorszy outfit.
Bardzo chciałabym przy chłopakach wyglądać dobrze, ale nie śmiesznie. Z dużą ilością świecidełek lub innych dupereli nie pasowałabym do miejsca, w które idę. Jedynym moim dodatkiem był mój ukochany zegarek marki Daniel Wellington, model Classic Petite. Noszę go do każdej stylizacji, więc nawet nie wiem, czy można go uznać za dodatek, no ale dobra, nie będę się kłócić...
Ubrana, umalowana i pachnącą wyszłam z mieszkania około 7:30 a.m., bo nie chciałam biec na siłę, a do centum było bliziutko, więc postanowiłam, że jeszcze wejdę do Costy. Tak do Costy, nie Starbucksa. Nie mam aż tyle kasy, żeby marnować ją na kawę, która jest taka jak inne, tylko poprostu nazywa się Starbucks. Ha! Taki biznes.
A więc stanęłam w kolejce po mój długo wyczekiwany napój, starając się nie zdechnąć, bo dzień zapowiadał się naprawdę gorący.
Cała szczęśliwa ze swoją upragnioną kawką kierowałam się do wyjścia, gdy mój wzrok przykuły dwie osoby. Byli to bliźniacy. Skądś ich kojarzę... Chwila! Kawa, stolik, kolejka... Tak! Widziałam ich kilka dni temu w Starbucksie. Co mnie w ogóle nakłoniło, żebym tam weszła.
Bliźniacy stali przy wejściu. Słońce pięknie oświetlało ich twarze, byli bardzo przystojni. Jednak nie to jest najważniejsze. Śmiali się. Dobra, wręcz się ryli. Widziałam łzy spływające po ich policzkach, które odbijały się w słońcu. Co ich tak śmieszy? Nieważne. Ważne, że w tym samym czasie nie patrzą na mnie, bo to mogłoby oznaczać, że to ja doprowadziłam ich do takiego stanu. A to już nie byłoby śmieszne.
Minęłam ich i poszłam w stronę mieszkania, którego adres wczoraj podał mi wujek. Jeszcze raz obróciłam się w stronę chłopaków i zauważyłam, że mają już kamienne twarze i kierują sie do biura wujka. Że co? Jak można tak szybko zmienić humor? Okres czy jak... Po drugie, czemu idą do biura? Czyżby się znali? Ale skąd?
Zapomniałam jeszcze dodać, że Costa znajduje się dokładnie naprzeciwko miejsca pracy wujka, więc siedziąc w biurze moża mieć jednak jakikolwiek przywilej.
Dotarłam w końcu do mieszkania, a gdy weszłam do środka, kilkanaście par oczu zwróciło się w moją stronę.
- Hi! I'm Jules... - powiedziałam najciszej jak tylko umiałam.
CZYTASZ
Employers
FanfictionSpojrzałam w górę i ujrzałam te fioletowe pasemko, które tak dobrze znałam.