Był sobotni, letni poranek. Leżałam w łóżku, zaspana po zarwanej nocy pełnej fanfiction, gdy usłyszałam za oknem dźwięk łamanego drewna i bodajże kości. Naprawdę nie chciało mi się wstawać, ale z zewnątrz zaczęło dochodzić szczekanie psa i skamlenie poszkodowanego. Wciągnęłam spodnie i wybiegłam z domu na boso.
Pierwsze co zobaczyłam to rozjebany stół. I do tego się palił. No cudnie, będzie trzeba kupić nowy. Ominęłam kupę drewna szerokim łukiem i poszłam głębiej w podwórko, gdzie na środku trawnika leżał wyżej wymieniony, skamlący jegomość. Już z daleka było widać, że prawdopodobnie jakieś rasistowskie elfy wywaliły go z sań świętego Mikołaja. Niski chłopak już przestał dymić, więc lepiej widoczne były jego spiczaste uszy i drobna sylwetka. Jako dobra osoba przyglądałam się mu zaledwie minutę, po czym do niego pobiegłam.
- Nic ci nie jest? - Spytałam na wstępie. Chłopak spojrzał na mnie wielkimi, brązowymi oczami, w których możnaby utonąć.
- Jak na ciebie spojrzałem, to od razu poczułem się lepiej. - Wyznał, szczerząc białe zęby.
Normalnie taka odzywka zirytowałaby mnie, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację uznałam, że lepiej się nie odgryzać.
- Chodź ze mną. Trzeba ci opatrzeć te rany. I przydałyby się nowe ciuchy. - spojrzałam na zwęglone szmaty na jego jakimś cudem niespalonym ciele. Podałam mu rękę, a on podniósł się, nie bez trudu.
- A może jakaś informacja odnośnie twego imienia, Chica?
- (T.I.). Możesz chodzić?
- (T.I.) Możeszchodzić? Ciekawe nazwisko.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Mnie powinnaś znać, każda laska na świecie mnie zna. I wszystkie mnie kochają. Leo Valdez, do usług - skłonił się nisko.
Patrzyłam na niego oniemiała. Mimo takiego upadku nie zawracał sobie głowy zranieniami, spalonymi ciuchami i nowym otoczeniem. Tylko podrywał dopiero co poznaną dziewczynę. Nie ukrywam, podziwiałam go za to.
Bez słowa pociągnęłam go do środka.
Tam Leo rzucił się na łóżko, jakby był u siebie, i założył ręce za głowę. Pobiegłam po bandaże i usiadłam naprzeciw gościa.
- Teraz ściągaj te szmaty.
- Wiedziałem, że będziesz chciała coś z tego mieć.
I ściągnął ciuchy. Bieliznę nie, chociaż proponował. Zaczęłam badać jego ciało. Odkryłam przy tym, że ma mocne ADHD, bo ciągle bawił się palcami, co mnie denerwowało.
Postanowiłam zacząć temat na luzie.
- Bolało jak spadłeś z nieba?
Chłopak się zaśmiał. Jego śmiech był zarazem słodki i denerwujący. Ale pierwsza cecha dominowała.
- Bolało jak cholera - powiedział, gdy się opanował. Po chwili dodał: - przepraszam za stół, naprawię go.
- Ale najpierw opatrzę ci rany. I dam nowe ciuchy. Mam z tym czas do czternastej, bo wtedy wracają rodzice, a widok półnagiego chłopca w łóżku własnej córki by ich nie zachwycił. Pożyczę ci moje ciuchy, bo rozmiary mamy chyba podobne.
- Ej! - Znów się zaśmiał. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, jakby chciał mnie utopić w swoich oczach. Udało mu się.
Odwróciłam wzrok i poszłam po ubrania. Gdy wróciłam z naręczem dresów i koszulek, Leo nie było. Zbiegłam na podwórko przerażona, że coś mu się stało. Albo po prostu mnie nie polubił i uznał, że poszuka innych gospodarzy.
CZYTASZ
Od rozwalonego stołu do miłości | Leo x Reader
FanfictionPłonący i gorący (dosłownie i w przenośni) Leo ni stąd ni zowąd ląduje w ogrodzie pewnej dziewczyny i tym zmienia swoje (i jej) życie na zawsze...