Rodzina

427 32 5
                                    

 Obudziłam się nad rankiem w domku Hermesa. Poznałam go po wystroju sufitu - herosi wieszali na nim część swoich zdobyczy, co zauważyłam w moim pierwszym dniu w obozie.

 Nade mną stała garstka moich znajomych - William, Nico, Percy, Annabeth i Connor, a także Chejron i koleś w kombinezonie. Za nimi Leo opierał się o ścianę i patrzył w moim kierunku. Płakał.

 Na jego widok - jak to zazwyczaj bywało - odzyskałam siły i podniosłam się z polówki.

 - Nie - nacisnął Chejron, przytrzymując moje ramię, na co facet w kombinezonie parsknął. Widocznie przybrałam zabawną minę.

 Valdez podszedł do nas, po czym zwrócił się do mnie.

 - No eres la hija de Hefesto, podemos estar juntos por los siglos de los siglos!* - wykrzyczał na jednym wydechu, a ja nie miałam pojęcia, co do mnie powiedział. Podszedł bliżej i przewalił mnie z powrotem na pryczę, aby leżeć tam razem ze mną. - Hefajstos opowiedział nam wszystko o twojej... przemianie w herosa. Kocham cię!

 Spojrzałam na jego twarz, która w tym momencie znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko mojej. Tyle poświęciliśmy dla tej chwili...

 A jednak było dziwnie. Nie mogłam skupić się na nim. 

 To przerażało mnie najbardziej.

 - Każdy już wie? - nacisnęłam gościa w kombinezonie. Pokiwał głową.

 Ulżyło mi. Od teraz moje życie jako herosa zapowiadało się lepiej, niż było do tej pory. Gdyby tylko nie jedno zdanie...

 - (T.I.), ale nie ciesz się jeszcze. Możecie być razem, ale to chwilowo. Ci ludzie to nie komitet powitalny. Umierasz. - Hefajstos podrapał się po głowie i zniknął.

- Umieram - powtórzyłam.

 Poczułam usta Leo na moich. Potem mówił. Miałam wylew, ataki paniki, omdlenia, poparzenie czwartego stopnia, guza na mózgu. Miałam rany, których nikt i nic nie było w stanie zasklepić. Miałam wrażenie, że umieram już od dłuższego czasu, ale byłam zbyt silna. Nie mogłam przyznać tego przed sobą. Nie potrafiłam.

 Ale nadeszła moja godzina. Normalny heros miałby większe szanse, więcej czasu. Ja miałam tylko błogosławieństwo. Ani kropli krwi nadludzi nie płynęła w moich żyłach. 

 Uśmiechnęłam się i złapałam Leo za rękę. Pozostali powoli odwrócili się i rzucając ukradkowe spojrzenia wyszli z domku.

 - Jesteś szczęśliwy? - spytałam mojego chłopaka.

 - Nie - odpowiedział nieszczerze.

 - Jesteś - poprawiłam go. - Nie jesteśmy rodzeństwem. Możemy być razem, kochać się. Tyle trudów przeszliśmy.

 Po jego policzkach spływały coraz większe łzy. Nie mogłam tego wytrzymać, a moje oczy odmawiały jakiegokolwiek płaczu.

 - Nie płacz. Pamiętasz, gdy chodziliśmy po mieście szukając klucza do twojej maszyny? Znalazłeś go w pasie. - Parsknął, więc kontynuowałam. - I lecieliśmy nad Austrią... Piękny widok, pamiętasz? Było tak dobrze, gdy nic nie wiedzieliśmy. Wiedza za bardzo nas ogranicza, nie uważasz? 

 Zaschło mi w ustach. Przytuliłam Valdeza, a on zaczął mówić.

 - Tyle przeszliśmy. Pokonaliśmy tyle przeszkód, żeby mieć pewność, że nie jesteśmy pieprzonym rodzeństwem. A teraz umierasz w moich ramionach. Gdyby nie ja...

 - Nie zaznałabym prawdziwej miłości - dokończyłam za niego.

 - A czym jest miłość? - dopytywał. 

 - Miłość jest wtedy, kiedy wolisz umrzeć obok kogoś w młodości, niż dożyć starości z kimś innym - odparłam bez zastanowienia.

 - Dlatego tego słowa nie można mówić byle komu i bez opamiętania - dodał, a ja po cichu zgodziłam się z nim.

 - Byłeś ze mną szczęśliwy?

 - Byłaś moją największą miłością. I nie ma mowy, żebym zakochał się w kimś innym. Nigdy w życiu.

 To, co powiedział, oburzyło mnie.

 - Musisz ułożyć sobie życie beze mnie. Obiecaj, że to zrobisz.

 Zastanowił się.

 - Obiecaj, póki żyję.

 - Obiecuję.

 Zamknęłam oczy. "Ta historia nigdy nie miała mieć dobrego zakończenia", pomyślałam. 

 - Zaczęło się od stołu, na który spadłem pewnego letniego ranka... - wyszeptał, ale nie usłyszałam więcej. Reszta była przeznaczona dla jego przyszłych dzieci. Które miał mieć z inną kobietą, w innym Wszechświecie.

 Tym razem nie zemdlałam. Zasnęłam. Szczęśliwa.

***

*z hiszp. "Nie jesteś córką Hefajstosa, możemy być razem na wieki wieków!" (by Tłumacz Google ;) ), wypowiedź jest w pewnym sensie ironiczna.

Ok, to był najkrótszy, wymuszony na mojej wenie rozdział. Całe szczęście że ostatni, bo pisanie tego czegoś sprawiało mi niezły kłopot. Nie wiem, jak dotrwaliście do końca, ale pozdrawiam. 

*rozdział może ulec zmianie!*

Od rozwalonego stołu do miłości | Leo x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz