Rozdział 12

525 34 15
                                    

Kiedy wróciłem do domu, już się ściemniało.

Wszedłem przez okno, które znowu zostawiłem otwarte. Chyba powoli wchodzi mi to w nawyk. Zamknąłem je za sobą i padłem na kanapę. Dopiero teraz poczułem zmęczenie i bóle mięśni. To był naprawdę długi dzień. I jeszcze się nie skończył.

- Plagg, schowaj pazury.

Biedny kwami był chyba bardziej wyczerpany ode mnie. Mimo że wylądował koło swojego sera, który zostawił nieotwarty, to nawet do niego nie wyciągał łapki.

Bez słowa przesunąłem się do niego. Wziąłem opakowanie camemberta, z którym się wcześniej męczył i otwarłem krążek, by następnie przysunąć go pod sam nos Plagga.

Nie musiałem pytać, czemu tak wygląda. Przez użycie przez ze mnie kotaklizmu i przedłużającą się po tym przemianę. Powinienem się wcześniej odmienić i dać mu naładować baterie. Nie raz wyglądał źle, ale teraz to wyglądał, jakby umierał. Biedak.

Jednak, kiedy zauważyłem, jak jego nos namierza ser, wróciła do mnie nadzieja. Na zapach sera wyglądał jak Rockfor z Brygady RR tylko, że tamten był myszą, a nie kotem.

Ciągle się mu przyglądałem, jak powoli się zajadał. Gdy już zjadł połowę, zaczął już wyglądać tak jak zwykle.

- Teraz przynajmniej wiemy, że nie ucieka Ci czas po użyciu kotaklizmu, a może nawet możesz go użyć drugi raz, ale musisz się liczyć, że nie wypłacisz się mi z serem — I tak wrócił całkowicie do formy.

- Chyba nie będę ryzykował – zaśmiałem się, drapiąc go za uchem.

Krótko zamruczał, ale szybko odepchną moją rękę i wrócił do jedzenia.

Przed wyjściem nie wyłączyłem telewizora, który pokazywał teraz jak przez miasto niosę Marinette w kierunku szpitala. Wziąłem pilota i przełączyłem na coś...mniej wymagającego.

Byłem tak skonany po tej akcji, że jak tylko Marty McFly wskoczył do wehikułu i wylądował na dzikim zachodzie, moje oczy same się zamknęły, bym mógł odpłynąć na chwilę do krainy Morfeusza.

Nie pamiętam czy coś mi się śniło, ale wiem, co mnie obudziło. Konkretniej wiercący się pod kocem Plagg. Nie przypominam sobie, bym się przykrywał. Telewizor był wyłączony, opakowania po serach kwami zniknęły, a na stoliku leżała kolacja z karteczką.

„ Adrien, ogranicz trochę ten ser i zjedz normalną kolację. Wpadnę jutro. Nathalie"

Zaśmiałem się, bo przecież ona nie wiedziała o Plaggu więc musiała myśleć, że ja pochłaniam ten śmierdzący ser. Kwami smacznie sobie spało w moich nogach. Starając się go nie obudzić, usiadłem normalnie i rozglądałem się za telefonem. Kiedy go znalazłem, sięgnąłem po niego i sprawdziłem która godzina. Dochodziła dwunasta w nocy. Niesamowite, że spałem tak długo.

W myślach od nowa otworzyłem ten dzień. Był bardzo męczący, a się nie zapowiadał. Potem przypomniało mi się coś innego.

Umówiłem się z Marinette o północy, która właśnie dochodziła.

To oznacza, że muszę obudzić starego zrzędę.

- Plagg, Plagg – mówiłem do niego, równocześnie szturchając go palcem.

- Nie teraz, Tikki – mruknął przez sen.

- Ale ja nie jestem Tikki – odrzekłem, na co on się obrócił w moją stronę i spojrzał zaspanym spojrzeniem.

- Czego? – był wyraźnie niezadowolony z tego, że go budzę.

- Umówiłem się z Marinette i muszę już iść – na moje słowa przewrócił oczami.

Ewolucja Miraculum - Miraculous RozdziałowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz