Usłyszałam ciężkie kroki dudniące na starych spróchniałych deskach prowadzących do sypialni oraz fragment kłótni dwóch mężczyzn. Mówili w jakimś dziwnym języku, którego nie rozumiałam. Powoli zaczęło ogarniać mnie przerażenie, ale przecież obiecałam pozostać na miejscu... Trwałam tak schowana za kilkoma obluzowanymi deskami w ścianie, niezdolna podjąć decyzji czy powinnam wyjść. Bałam się nawet głębiej odetchnąć. Ubrania zaczęły lepić mi się do ciała, a włosy do karku. Przypomniały mi się słowa mamy: "Pamiętaj strach to nie słabość tylko świadomość ze zbliżającego się zagrożenia." Wszystko super, tylko do czego mi się to teraz przyda?! Chyba logiczne, że jeśli jest zagrożenie jest też strach? Gdy już byłam prawie pewna by wyjść usłyszałam krzyk i zaraz następujący po nim ochrypły śmiech. Po chwili poczułam, że coś łapie mnie za nogę.
Obudziłam się z bezgłośnym krzykiem na ustach. Już zaczęłam otwierać oczy, gdy wróciło do mnie wspomnienie delikatnego dotyku na dłoni i usłyszałam szeptane: "Nie". Na to zakręciła mi się łezka w oku. Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu zalewałam się łzami. Pff jak mogłam zmarnować tyle wody w ten sposób?! Żyjąc w głuszy nie mogłam sobie na coś takiego pozwolić. Ja wyznaję tu tylko 3 zasady:
Po pierwsze wszystko może się przydać.
Po drugie dzikiego dźgaj w tchawicę lub piętę.
Po trzecie oczy zamknięte o trzeciej.
A no i ostatnio dodałam sobie nową zasadę:
Podróżuj sama !!! #Forever_alone itd
Inne opcje się nie sprawdzają. Wiem to z doświadczenia. No dobra powinnam przestać rozczulać się nad sobą. Trzeba się w końcu stąd ruszyć, bo inaczej wytropią mnie ogary i wtedy dopiero zacznę ryczeć. Już miałam wstać, kiedy przypomniałam sobie o godzinie i poczułam zacieśniający się pęd jakiegoś zielska na mojej nodze. No świetnie, jeszcze mi tego do szczęścia brakowało. Jak to mówią: LIFE IS BRUTAL. Jeśli do rana noga mi nie zsinieje i będę mogła na niej porządnie ustać uznam to za cud. Po zastanowieniu powinnam też skończyć ze sceptyzmem. Nagle zawiał większy wiatr. Zadrżałam z zimna i otuliłam się szczelniej czarną, skórzaną kurtką... Jego czarną, skórzaną kurtką. Poczułam rosnącą gulę w gardle i wyklęłam się w myślach. Po co ja ją zabrałam?! A no tak, bo mnie o to prosił na chwilę przed... Dobra koniec ze wspominaniem. To miał być mój nowy początek, nowy start. Szkoda, że to już trzeci, a szykuje się nawet czwarty. O ile oczywiście znajdę drogę, ale to nie powinno być trudne. Z tego, co mi wiadomo ta osada jest spora. I według (przełknęłam gulę w gardle) Charliego jest bardzo niedaleko. Ma mieć 9 okręgów. W tym świecie oznacza to niby poczucie bezpieczeństwa, ale mi na kilometr zalatuje jakimś strasznym gównem. Jakim cudem tak wielkie budowle bronią się przed dzikimi? Nie rozumiem, dlaczego mama kazała mi jej szukać. Sama mnie przed nimi ostrzegała, a potem nagle bam... I mam tam szukać schronienia. I tak oto po 10 latach zamierzam wreszcie wypełnić jej ostatnią wolę. No cóż, lepiej późno niż wcale. Chociaż, gdyby Charlie nadal ze mną był pewnie nie poszłabym wcale. Poczułam przechodzące przeze mnie fale dreszczy. To oznaka, że mogę bezpiecznie ruszyć. Otworzyłam oczy i zaczęłam wstawać, aż sobie przypomniałam o tym zielsku. Wyjęłam z kieszeni Karmelka- mój pierwszy sztylet (wiem, wiem jestem dziwna, ale halo miałam 5 lat, kiedy go nazywałam). To był mój powiernik. Wiele razy przyciskałam go do piersi, łkałam nad swoim losem i nad tym, co utraciłam. Hmmm... Chyba naprawdę jestem żałosna. Zaczęłam więc przygotowania do wymarszu i przecięłam te nieznośne pędy. Wyruszyłam na wschód, gdzie powinna znajdować się osada. Po drodze będę musiała coś upolować. Może trafi się jakiś królik, albo może łasica czy coś. W tym momencie nawet wiewiórką nie pogardzę. Przez żałobę zaniedbałam polowania i zdobywanie wody. Jest początek lata, więc słońce szybko daje w kość, pomimo chłodu lasu. Rozglądając się dookoła zaczęłam grać w moją ulubioną grę, czyli w zgadywanie po rodzaju ściółki jaką zwierzynę mogę tu spotkać. Wygląda na to, że niedaleko musi być też większy wodopój. Czyli szybko zdobędę zapasy. Po raz pierwszy los się do mnie uśmiechnął. Miła odmiana. Mój świetny nastrój przerwał trzask gałązki. Nie była to zwierzyna. No pewnie, przecież to nie mogło tak długo trwać. Coś zawsze musi zepsuć mi dzień. Szybko wyciągnęłam łuk i naciągnęłam strzałę. Mierzyłam w stronę, z której dochodził dźwięk. Hałas się już nie powtórzył, ale ja wiedziałam swoje. Zbyt wiele razy to zignorowałam. Przypomnienie nadal boleśnie pulsowało w mojej łydce. Pamiątka po jednym z ogarów. Są prawie nie do zabicia. Na szczęście prawie robi różnicę. Żeby zlikwidować te chodzące naprowadzające pokraki trzeba trafić w sam środek łapy. Na złączeniu pazurów. No cóż, ma się to wyczucie. Na wymierzenie jest tylko jedna szansa, kiedy się na ciebie rzuca. Ja miałam szczęście, bo najpierw rzucił mi się na nogę, więc mogłam zadać drugi cios. Teraz mam tylko poharataną nogę i mogę stwierdzić ile zębów ma ogar i w jakim są odstępie. Ach ja i moje szczęście...(sarkazm) Usłyszałam świst wiatru i już wiedziałam co to jest. Teraz sądzę, że bardziej przydałby się Karmelek. Powoli zaczęłam się obracać i spojrzałam na cholernego alfę, którego nazwałam Chester. Pasuje mu to imię. Jest tak samo irytujące jak on. Ech. Dlaczego zawsze mój nowy początek rozpoczyna się z nim?! Co ja takiego zrobiłam?!! Czym zawiniłam?! Zaczęłam mamrotać do siebie przekleństwa. Na co on zaśmiał się. Po prostu się zaśmiał! Bezczel!!
-Witaj ponownie!- powiedział z zarozumiałym uśmieszkiem. No poczekaj tylko, już ja ci go zbiję z twarzy.
- Żegnaj ponownie!- mówiąc to zaczęłam iść.
- Hej, hej! Dokąd ci się tak spieszy?! Gdzie w ogóle jest twój kochaś? O czyżby już cię opuścił? Wreszcie zmądrzał co?- parsknął śmiechem jakby całkowicie mnie zgasił. Phi, dobre sobie. Taksowałam go wzrokiem. Nic się nie zmienił od ostatniego spotkania. Te same szerokie bary, góra mięśni, lekko kręcone blond włosy i smukła twarz. Pomimo swojej atrakcyjności miał cechy dzikiego, których nigdy nie ukryje, a mianowicie zęby uzbrojone w dwa kły i oczy z pionowymi szparkami.
-Och, a cóż takiego robisz tu ty? Czy twoim jedynym celem w życiu jest łażenie za mną? Czyżby aż tak bardzo nikt cię nie chciał? Ooo... Jakże mi przykro. I dlaczego tak bardzo się wypytujesz o mojego "kochasia". Ktoś tu jest zazdrosny....- Odpaliłam z ironicznym uśmiechem. Na co on zacisnął zęby i szybko się do mnie zbliżył tak, że teraz dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Wkurzyłam się na to i wypaliłam:
-Czego znowu chcesz? Ile razy mamy to już przerabiać? Zabijesz mnie w końcu czy nie! Dlaczego musisz mnie prześladować?! I czemu akurat ja? Wytłumacz mi z łaski swojej, bo ja naprawdę nie rozumiem. Jest tyle ludzi na tym świecie. Lepszych ode mnie wojowników. A ty co? Uczepiłeś się drobnej 15, której nawet nie zabijesz! Co jest z tobą nie tak?! Co jest z wami wszystkimi nie tak?! Czy wszystko co żywe i na wpół martwe sprzysięgło się przeciw mnie? Nie skończycie nawet moich męczarni, bo albo mnie poważnie zranicie i zostawicie na pewną śmierć albo zabijacie wszystkich wokół oprócz mnie! O co w tym wszystkim chodzi?! Bo to naprawdę potrafi człowieka wkurzyć!! Jeśli ty nie chcesz ze mną skończyć sama to w końcu zrobię!- Wybuchłam.
On tylko stał z szeroko otwartą gębą i szokiem wypisanym na twarzy. No i dobrze musiałam się wreszcie jakoś wyładować. I po raz pierwszy go zaskoczyłam. Ha. Mógł tu nie przychodzić. Patrzyłam na niego wyzywająco i czekałam, aż coś zrobi. Ten jednak jedyne co zrobił to cofnął się, uniósł ręce w geście poddawania i odbiegł szybko w las. Patrzyłam tępo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Co za dziwny typ. Gdybym wiedziała, że użalanie się nad sobą go odstraszy zrobiłabym tak od razu. Westchnęłam ciężko. No nic, trzeba iść dalej. Po kilkunastu minutach marszu zamyśliłam się i prawie bym przeoczyła wielki masyw osady. Nie mogłam uwierzyć, że poszło tak łatwo. Ponownie usłyszałam szelest za plecami. No i wykrakałam... Powoli wyciągnęłam łuk i zaczęłam sięgać po strzałę. Nagle usłyszałam trzask i nie czekając na nic więcej szybko posłałam tam strzałę i zaczęłam podchodzić z drugą już przygotowaną. Podeszłam i zauważyłam dzikiego łapiącego się za gardło. No proszę mam niezłe wyczucie. Wyciągnęłam sztylet i dobiłam go. Może i jestem bezwzględna, ale przynajmniej staram się ukrócić cierpienie. Nacięłam gardło, by nie uszkodzić strzały i wyciągnęłam ją. Następnie wytarłam krew o rosnący wokół mech. Spojrzałam jeszcze raz na osadę. No dobra, nadszedł czas na spotkanie z przeznaczeniem. To brzmi tak poetycko... A zapowiada się tak beznadziejnie.
CZYTASZ
Pośród Głuszy
FantasyJestem Orion. Tak, zgadza się. Dokładnie jak ta konstelacja. I mimo tego co najpierw można pomyśleć- jestem dziewczyną. Dziewczyną, która od 10 lat (prawie 11) błąka się po lesie pełnym zmutowanych przez naturę... w zasadzie wszystkiego. Ziemia zmi...