Rozdział IV

14 3 1
                                    

Znowu kroki dudniące na korytarzu. Tym razem szybsze, bardziej zdecydowane. Naraz rozległ się krzyk. Obudziłam się ciężko dysząc z bólem w boku. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie jestem. Wokół panował mrok. Leżałam na jakimś prowizorycznym posłaniu na ziemi. Kilka metrów dalej zauważyłam robiącego coś bruneta. Dopiero teraz dokładnie mu się przyjrzałam. Stał do mnie lekko zwrócony bokiem. Pod opinającą koszulką widać było muskulaturę. Był wysoki i miał atletyczną budowę. Pod burzą brązowych włosów zauważyłam żywe, zielone oczy. Miał prosty nos, pełne usta i mocno zarysowaną szczękę. Brwi zmarszczył w skupieniu, w wyniku czego na jego czole pojawiły się 2 zmarszczki. Nie potrafiłam dostrzec, co robi. Po tym, co widziałam nie spodziewałam się, że coś potrafi. Spojrzałam na ranę. Spoczywał na niej pierwszorzędny okład z szałwi. Wow. Teraz to mnie rozwalił. Nawet Charlie nie potrafił takiego przygotować. A mój nie jest nawet w połowie tak dobry jak jego. Po chwili, poczułam zbliżającą się mgłę. Uświadomiłam sobie, która jest godzina.
- Zamknij oczy i ich nie otwieraj, dopóki ci nie powiem!!- krzyknęłam do bruneta. Spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc, ale szybko zamknął oczy. Od razu poszłam w jego ślady. Odetchnęłam z ulgą. Po kilku minutach poczułam znajome dreszcze.
- Już możesz otworzyć.- Oznajmiłam. Patrzył na mnie wyczekująco. Jakby czekał na wyjaśnienia. To oni nie wiedzą o 3 nad ranem?! Spojrzałam na niego badawczo. Kurde. On rzeczywiście nie ogarnia. Westchnęłam.
- No dobrze, więc po twojej reakcji domyślam się, że nie rozumiesz, dlaczego kazałam ci zamknąć oczy.- kiwnął głową.- No więc w głuszy..- zaczęłam, ale dziwnie zmarszczył brwi. Nie wie nawet, gdzie jest?!
- Nie wiesz, co to jest głusza?! To bezsens przecież w niej mieszkasz.
- Nie mieszkam w żadnej dziczy tylko w cywilizowanej osadzie. - prychnęłam
- Taaa. W "cywilizowanej" osadzie 400m od głuszy. Fakt. Wcale w niej nie mieszkasz.- powiedziałam sarkastycznie.- Jak w takim razie nazywacie to, co jest wokół was.
- Określamy to jako Puszcza. To dzicy uważają to miejsce za głuszę.- Oburzyłam się. On zaraz po wypowiedzeniu tych słów skrzywił się jakby dopiero zrozumiał to, co powiedział.
- A więc tak nas nazywacie?!
- Przepraszam, nie miałem pojęcia jakie to głupie dopóki tego nie powiedziałem. Przepraszam, nie chciałem żeby tak wyszło.- Podrapał się po karku zmieszany. Poczułam łzy w oczach. To mi się nigdy nie zdarzało. Dlaczego wiadomość, że ci cholerni zwyrole i zboczeńcy myślą o mnie w ten sposób rani.
- Czy chcesz wiedzieć jak my was nazywamy?- Spojrzał się na mnie niepewnie zapewne spodziewając się czegoś gorszego. Cóż, muszę go rozczarować.- Nazywamy was Samodzielnymi. Cholera, zniżyłam się do waszego poziomu. Nawet Chester nie zasługuje na takie traktowanie.
- Co? Jaki Chester?
- Nie odbiegaj od tematu!
- No dobra, dobra przecież przeprosiłem. - spojrzałam na niego zabójczo. Naprawdę mu głupio. Westchnęłam.
- Ech, nieważne. Zapewne dla was wyobrażenie dzikich stanowią Zatraceni. Niektórzy nazywają ich Przemienionymi.
- Czyli kim oni są. - odetchnął z ulgą z powodu zmiany tematu.
- Och, gdybyśmy sami to wiedzieli. Nie jesteśmy pewni. Mamy tylko teorie. Ale zacznijmy od początku. Wtedy zrozumiesz to lepiej.- kiwnął głową-. Uwaga, teraz się wczuwam.- Odchrząknęłam i zaczęłam mówić.- Na początku był chaos...
- Ale to brzmi jak wstęp do mitologii greckiej.
- Wiem, baranie. Nie jestem jakimś jaskiniowcem, żeby nie znać podstaw. Ale przymknij się i słuchaj.- uniósł ręce w geście poddania.- No więc od początku.- Odchrząknęłam.- Na początku był chaos. Nikt nie wiedział co robić, gdzie uciekać. Pojawiła się wszędzie i w tym samym czasie. Zagarniała wszystko na swojej drodze. Ludzie zaczęli powracać do swoich pierwotnych instynktów. Wykorzystała to. Zaczęła tworzyć Zatraconych i Przemienionych. Z czasem poczęła przemieniać niewinne zwierzęta w krwiożercze bestie. Wtedy pojawiły się Ogary, Hydry, Hybrydy, Maszkary oraz inne monstra. Nie miała dla ludzi litości. Codziennie o godzinie demonów przemierza ziemię w poszukiwaniu Niezłomnych. Jedynych, którzy naprawdę przetrwali w Głuszy i nie poddali się jej. Wkrótce zada ostateczny cios. Lecz czy ludzie przetrwają, czy też pochłonie ich zguba zależeć będzie od dziewczyny poczętej ze zła pośród dobra.
- Wow. Totalnie nie rozumiem ostatniej części. U nas jest coś kompletnie innego.
- Nikt nie mówił wam o tej legendzie?
- Nie.
- Jak to możliwe?
- Nie mam pojęcia. U nas jest wersja, że w wyniku zaśmiecania przez człowieka środowiska natura zmutowała i zaczęła się rozrastać. Więc jesteśmy pośród murów, gdzie nie ma jej oddziaływania. Sory, ale ta wasza wersja to jakaś bajeczka dla dzieci. Chociaż nawet tu się nie nadaje.
- Ach, więc wierzysz w tą waszą naukową bujdę?
- To nie żadna naukowa bujda tylko prawda!
- Więc jak w takim razie tłumaczycie sobie Dzikich?- Ostatnie słowo wyplułam z pogardą.
- Są to ludzie, którzy są prymitywni.
- Ja pier*olę nie klep mi tu cholernych, okrojonych definicji jakich kazali ci się wyuczyć. Powiedz po prostu, co o mnie myślisz. A raczej, co o mnie, Dzikusce, która uratowała wam dupy myślicie wy, "cywilizowani" ludzie, którzy w pierwszym odruchu chcieli mnie zgwałcić! Oczywiście pamiętając o tym, że jestem jakąś cholernie zacofaną i prymitywną kreaturą, która potrafi jedynie zabijać!- Wykrzyczałam mu. Wzięłam głęboki oddech i i zaczęłam mówić coraz ciszej- W Głuszy spotkałam tysiąc razy lepszych ludzi niż wy kiedykolwiek będziecie. Odgrodziliście się murami od ludzi potrzebujących pomocy, którzy codziennie walczą o przetrwanie. Muszą zabijać, by przeżyć, ale nie zabijają siebie. Zabijają Zatraconych i ogary. Wy w tym czasie chodzicie sobie wzdłuż muru i pilnujecie, żeby przypadkiem żaden z nas do was nie podszedł. Mało tego, odgradzacie się murami od SAMYCH SIEBIE. Im dalej w głąb, tym mur potężniejszy, a okrąg większy. Nie patrz tak na mnie. Doskonale wiesz o czym mówię. Separujecie się od samych siebie. Sądząc po tym, jak na mnie patrzyliście zapewne okręgi są podzielone na chłopaków i dziewczyny. Więc w waszym żadnej nie ma. W kolejnym okręgu z chłopaków zapewne są tylko strażnicy. Może ty tego nie widzisz, ale czas przejrzeć na oczy. Wmawiacie sobie jakieś naukowe teorie, żeby wyciszyć wyrzuty sumienia i usprawiedliwić się przed sobą.- Spojrzałam na niego badając jego reakcję. Zamyślił się. Po chwili podszedł do mnie i bez chwili zawahania przytulił.
- Nie miałem pojęcia, jak to naprawdę wygląda. Przepraszam, że byłem takim dupkiem. Ja po prostu...- Położyłam mu palec na ustach, by go uciszyć. Nie wiedziałam dlaczego, ale widząc jego rozgoryczenie, musiałam go pocieszyć. Nie mogłam patrzeć jak cierpi. W zasadzie nie wiedziałam nawet dlaczego mnie przytulił. Normalnie gdyby do mnie podszedł już leżałby na glebie.
- Jest ok, nie musisz przepraszać. Teraz już to sobie wyjaśniliśmy.
Nie potrzebowaliśmy więcej słów. Po prostu wtuliliśmy się w siebie i trwaliśmy tak dosyć długo. Czułam się bezpieczna w jego ramionach. Nie chciałam tego przerywać. Nawet z powodu narastającego bólu w boku. Zawsze miałam słabość do uścisków. Chociaż po śmierci mamy z nich zrezygnowałam. Dawały mi siłę, gdy jej nie miałam. Niestety chyba zorientował się, że mnie boli i przerwał uścisk. Spojrzał na mnie z troską.
- Nic ci nie zrobiłem? - zaczął z troską sprawdzać stan okładów. Miał duże, wyrobione w pracy dłonie, które z zaskakującą delikatnością zdejmowały mi opatrunki. Wtedy uświadomiłam sobie, że przecież ja nie znam jego imienia.
- Nie, nic się nie stało. Jak się nazywasz?- parsknął śmiechem.
- Już myślałem, że nigdy nie zapytasz.
-Oj tam nie przesadzaj. No więc? Spojrzał na  figlarnie z uniesioną brwią. Wyglądał przy tym zabójczo. W zasadzie to dla mnie każdy chłopak, który potrafi unieść jedną brew wygląda zabójczo. Taaak, jestem bardzo dziwna.
-Jestem Delaney. Matthew Delaney. Dla ludzi wartościowych Matt.
-Ho ho, a więc jestem wartościowa. Kto by się spodziewał.
-No cóż rewelacji nie ma, ale z braku laku...- szturchnęłam go.
- Nie ma nikogo bardziej wartościowego ode mnie. Nie waż się w to wątpić. - Pogroziłam mu palcem. On za to znowu uniósł brew, nachylił się do mnie i powiedział szeptem:
-A więc wyjaw mi swe imię Panno Wartościowa.
-Nie sądzę byś był godzien.- Prychnęłam. Było to żartobliwe, ale przedtem nikomu nie zdradzałam swojego imienia. Dla Charliego zdradziłam je dopiero, kiedy upłynęło jakieś pół roku. Jednak w Mattcie było coś takiego, że od razu mu zaufałam. Charlie budował moje zaufanie miesiącami... I nie chodzi o to, że brunet uratował mi życie, bo Charlie zrobił to 2 razy nie znając nawet mojego imienia. Cóż, zawsze ufałam instynktowi, więc mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedzie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Matta:
-To jak rozpatrzyłaś już moją godność?- wzięłam głęboki oddech.
- Jestem... - już miałam powiedzieć, ale usłyszałam nagły trzask gałązki. Gestem nakazałam Mattowi zachować ciszę. Zrozumiał i kiwnął niedostrzegalnie głową. Dobrze, że czułam się już lepiej. Poprawiłam koszulkę, aby nie było widać opatrunku i powoli się podnosiłam. Matt również, ale zatrzymałam go gestem. Widziałam na jego twarzy wewnętrzną walkę, ale odpuścił. Wstałam w idealnym momencie, bo już po chwili poczułam pęd powietrza. O nie. Wszystko tylko nie to. Nie teraz. Szybko odwróciłam się dobywając sztyletu i tuż przed sobą powstrzymałam Chestera przed atakiem. Myślał, że zajmie mi to dłuższą chwilę.
- Niezły refleks.- pochwalił mnie.
- Co tu robisz?- powiedziałam bez ogródek.
- No i skąd ta agresja?- spojrzał w bok na Matta.- Och, już masz następnego.- zacmokał z niesmakiem.-  A nie uważałem cię za puszczalską. Miałem o tobie dobre mniemanie. Atu takie rzeczy.- Super, teraz jeszcze Matt wie o Charlim. Zacisnęłam dłoń mocnej na rękojeści noża.
- Chcesz walki to walczmy. Chyba, że się boisz i przyszedłeś powyżywać się na słabych- teraz to ja zacmokałam z niesmakiem- A miałam o tobie tak dobrze wyrobione zdanie. -poczerwieniał na twarzy. Uśmiechnęłam się triumfalnie. - Chcesz walczyć to walczmy, ale bez osób trzecich.
- Jak to?! Ja będę z nim walczył. Ty nie jesteś w stanie. Masz zbyt rozległe ra...
-Zamknij się Matt!- przerwałam mu. Ekstra. Teraz będzie wiedział, że jestem ranna. Grrr...
- No co, przecież... - Oto moment, kiedy dotarło do niego, co zrobił. Cóż za zapłon. Palnęłam się w czoło.- Dam mu radę.-powiedział z przekonaniem na co ja spojrzałam z powątpiewaniem.
- Dobrze wiedzieć- uśmiechnął się Chester. Widziałam, że stara się nie roześmiać. Zgromiłam go wzrokiem. Cóż, w jego perspektywie to może być odrobinę komiczne, ale w mojej już nie jest. - No co? Podlotek chce się bić? Proszę bardzo.- Matt już miał coś odpowiedzieć, ale go powstrzymałam
- Och, przestańcie już. Ty- pokazałam na Matta.- Ty siedź cicho. A ty- wskazałam Chestera.- Nie chcesz walczyć to w tym momencie odejdź, zanim mnie bardziej wkurzysz do cholery!- powiedziałam kipiąc z wściekłości. W końcu jestem kobietą. Mam prawo kilka dni w miesiącu się powkurzać. A to są właśnie te dni. Oni wytrzeszczyli oczy, spojrzeli po sobie i zaczęli się głośno śmiać. Wręcz rżeć. Śmiechem bym tego jednak nie nazwała.
- Wiesz co? Powalczmy trochę i sobie pójdę. - powiedział przez śmiech Chester.
- Nie!! Walcz ze mną, ty... Ty ... Ty chamie!- dokończył dumnie swoją ripostę Matt. Spojrzałam na Chestera, on na mnie i po chwili to my śmialiśmy się jak głupi. Strasznie dziwne doświadczenie. Śmiać się z Alfą. Naraz opamiętałam się. Nie mogę tracić czujności. Chester chyba nie zdawał sobie sprawy że obcuje z wrogiem, więc dalej ciągnął tę grę. Podszedł szybko do Matta i powiedział:
-Jesteś pewien, że tego chcesz? Podlotku.- Wyszczerzył swoje kły. Przewróciłam oczami.
-Ech.... Alfy i ich potrzeba dominacji. To, że natura obdarzyła was wilczymi kłami nie znaczy, że możecie się z nimi obnosić na prawo i lewo. - zacmokałam z niesmakiem.- Moglibyście je opiłować czy coś. Bo nie wiem czy wiesz, ale zdradzę ci sekret. One są odrażające, nie przerażające.- Miałam dodać coś jeszcze, ale Chester przyskoczył do mnie, na co byłam już przygotowana. Wiedziałam, że to koniec tej sielanki. Od razu zdzieliłam go łokciem. Był zaskoczony, sama się zdziwiłam, że nie zareagował. Teraz popatrzył na mnie wściekły. Spojrzałam po sobie i oceniłam swoje szanse. Ojoj. To będzie bolało. Spojrzałam na niego jeszcze raz. Z mowy jego ciała widziałam, że musi się wyładować . Na mnie... Chociaż się powstrzymuje. Przyjęłam pozycję gotowa na ciosy. Po chwili dostałam jeden w bok, bo nie zdążyłam zareagować. Oczywiście w najnowszą ranę. Zawirowało mi przed oczami i mocniej wyciągnęłam powietrze. Czułam, że Matt chyba założył mi wcześniej szwy. Poczułam je teraz, bo pękły. Tyle pracy na marne... Kto by się spodziewał. Ból był zbyt silny, więc nie dbając, że Chester to zauważy złapałam się za bok i spojrzałam. Ręce już miałam we krwi. Spojrzałam na Chestera, który spoglądał na swoje ręce. Wydawało się, że nie chciał mi nic zrobić. Chciałam to rozgryźć, spytać go o to skoro był taki rozmowny albo po prostu przywalić mu tak, żeby to poczuł. Kiedy miałam już coś powiedzieć, otoczyła mnie ciemność. Jak przez mgłę poczułam jedynie, że ktoś mnie łapie.

Pośród GłuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz