Rozdział 2

54 8 6
                                    

Weszłam do domu. Nadal czułam ciepło jego ręki. Całą drogę zastanawiałam się, kim był ten cudowny nieznajomy. Widziałam ten błysk w ciemnych oczach, te wydatne usta, gładkie policzki, muskularne ramiona... Stop! Otrząsnęłam się. Dlaczego o nim myślałam? Kim on był? Spojrzałam na piękny kwiat, który wciąż trzymałam w dłoni. Stałam przez dłuższą chwilę oparta o drzwi wejściowe dotykając opuszkami palców białe płatki. Ciekawe, skąd wiedział, jakie kwiaty lubiłam... Zgadł, czy zwyczajnie mu się ona spodobała? A może to jakiś podglądacz? Moja wyobraźnia działała na najwyższych obrotach, jak zawsze.

Poszłam do kuchni, zostawiłam zakupy na blacie i sięgnęłam po wąski wazon. Nalałam do niego trochę wody i wsadziłam do środka różę. Nie potrafiłam odwrócić od niej wzroku. Była ogromna i taka śliczna. Otrząsnęłam się i zaczęłam robić dla siebie obiad. Naleśniki zrobiłam w parę minut, nałożyłam sobie na talerz kilka kawałków, a resztę schowałam pod przykryciem z myślą o tacie. Chwyciłam swój obiad oraz wazon z pięknym kwiatem i ruszyłam do swojego pokoju.

Pusty już talerz postawiłam na biurku i siedziałam wpatrując się w okno. Widok miałam na dom sąsiada, pięćdziesięcioletniego Bena, który mieszkał tu od urodzenia. Często siedział w swoim warsztacie. O ile mi było wiadomo, jego żona wyprowadziła się od niego bardzo dawno temu, nie dogadywali się ze sobą. Chyba pan Ben miał brata, który mieszkał w innym stanie, ale nie byłam pewna gdzie.

Nagle pod dom pana Bena podjechał samochód. Mój sąsiad wyszedł z warsztatu uśmiechnięty. Z granatowego Mustanga wysiadł jakiś wysoki chłopak, ubrany w szarą podkoszulkę, spodnie w moro i czarne buty wojskowe. Stał tyłem do mnie, ale w głębi duszy wiedziałam, kto to był. Sąsiad podszedł do niego i przytulił nieznajomego. Zaczęli rozmawiać, ale nie potrafiłam rozróżnić słów, w głowie mi się zakręciło. Tylko nie on...

Zerwałam się i pobiegłam na bosaka na górę. Wspięłam się po schodach i wyszłam na balkon. Był on tak szeroki, że kiedy wychyliłam się po prawej stronie za barierkę, mogłam dostrzec ulicę i chłopaka. To był on... Mimo, iż miał ciemne okulary na nosie, poznałam go. To był ten Latynos, który zaczepił mnie na ulicy! Dlaczego?! Skąd oni się znali? Po co on tu przyjechał? Jak długo tu zostanie? Wie, że tu mieszkałam? Nie chciałam, żeby ktoś mnie w domu nachodził. Pragnęłam mieć święty spokój, taki jak dotychczas. Nie zamierzałam odnawiać kontaktów z sąsiadami, nie były mi one potrzebne, byłam samowystarczalna.

Patrzyłam z niedowierzeniem, jak Latynos rozmawiał sobie jak gdyby nigdy nic ze starym Benem. Oni się razem śmiali! Nie musiałam słyszeć, żeby to wiedzieć. Po chwili ruszyli do domu. Jednak chłopak zatrzymał się w pół kroku przed wejściem na ganek, zdjął okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się. Po chwili spojrzał w moją stronę i pomachał mi. Zauważył mnie!

-Cześć, Bianka! –krzyknął.

Schowałam się za ścianą, moje serce zabiło szybciej. Jak on śmiał! Nie znam go, nawet nie wiem, jak ma na imię. Przyjechał z nie wiadomo skąd i myślał, że wszystko mu wolno? O nie! Nie godziłam się na to.

Znów wyjrzałam delikatnie zza ściany, ale już go tam nie było. Widziałam za to ruch w oknie domu Bena. Pewnie wszedł do środka. Byłam ciekawa, czy Ben wspominał mu coś o mnie. Skarciłam się w myślach za to, z jakiej racji miałby to robić? Nie byłam nikim szczególnym. Po wypadku, w którym zostałam wyśmiana przez los, ludzie w miasteczku zaczęli o mnie plotkować, co nie dziwiło mnie. Taka sensacji w tak małym miasteczku zdarzała się bardzo rzadko. Dalej żyłam w tym wielkim domu sama.

Mowa CiałaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz