Rozdział 3

58 6 10
                                    

Obudziłam się mokra i obolała. Szybko rozejrzałam się po pokoju. To tylko zły sen... Śniła mi się śmierć Ivo, dlaczego? Co ten chłopak miał w sobie, że śnił mi się dzień po poznaniu go. Nawet nie, ja go nie znałam. Obcy facet wszedł z buciorami do mojego snu, który męczył mnie co noc. Wstałam szybko i podeszłam do okna. Przed posesją starego Bena stał ten sam Mustang, z którego wczoraj wyszedł przystojny Latynos. Nagle spadły na mnie wspomnienia wczorajszego dnia. Róża, jego piękny uśmiech, wtargnięcie nieznajomego do mojego domu. Westchnęłam.

Ubrałam się w lekkie spodenki dresowe i bluzkę na krótki rękaw. Zeszłam do kuchni. Było parę minut po godzinie ósmej, więc i tak długo spałam. Mój brzuch wydawał zabawne odgłosy, otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu czegoś na śniadanie. Zrobiłam sobie na szybko kaszę z mlekiem. Zjadłam równie szybko. Wsunęłam stopy w trampki i poszłam na ogród.

Wypielęgnowałam mój mały zagajnik. Powyrywałam chwasty, podlałam kwiaty i zioła, wsadziłam kupione wczoraj nasiona mięty. Jak skończyłam było przed południem, więc wzięłam książkę, którą wypożyczyłam z biblioteki miejskiej i położyłam się na hamaku. Było tak przyjemnie. Promienie słońca ogrzewały moje ciało, a przyjemny podmuch wiatru je okrywał, niczym koc. Niebo było bezchmurne, niewidzialna siła łaskotała liście drzew i wprawiała je w ruch. Wyobrażałam sobie, jak ptaki tworzyły orkiestrę ze świerszczami. Idealny dzień na przyjście lata.

Zanim się obejrzałam, skończyłam powieść. To była ostatnia z pięciu części serii kryminalnej, którą wypożyczyłam. Po obiedzie miałam zamiar pójść je zwrócić i wypożyczyć pięć następnych książek. Niestety, taki był limit biblioteki, a ja je wręcz pochłaniam. Uwielbiałam czytać, zatracać się w innym świecie. Podróżować oczyma wyobraźni po całych galaktykach. Tworzyć swój własny, ogromny portal do innego wymiaru. Bawić się słowem pisanym, jakby to była dziecinna zabawa w budowanie domku z klocków.

Zrobiłam na szybko makaron z serem dla siebie. Tata i tak by nie zjadł, a nie chciałam marnować jedzenia, mimo, iż miałam go pod dostatkiem. A talerze w lodówce ze starym obiadem wskazywały, że ojciec myślał inaczej. Posprzątałam po sobie szybko, wciągnęłam trampki na nogi, włożyłam przeczytane książki do torby materiałowej z kolorowym nadrukiem i włożyłam słuchawki w uszy. Zgarnęłam klucze z parapetu i otworzyłam drzwi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na hamaku na ganku zobaczyłam drzemiącego Ivo. Miał zamknięte oczy i lekko pochrapywał, a jego oddech był głęboki i równomierny. Zamknęłam drzwi na klucz i podeszłam do Latynosa. Przyjrzałam się uważnie jego rysom twarzy. Każdy jego skrawek był idealny. Kosmyki czarnych włosów opadały mu na czoło. Ubrany był w granatowy podkoszulek podkreślający jego wyrzeźbiony tors, jeansowe spodenki do kolan i czarne trampki. Ręce miał założone za głowę. Był taki przystojny, niewinny. Uśmiechnęłam się lekko, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że nadal jest dla mnie nieznajomym. Złapałam go delikatnie za ramię i potrząsnęłam nim wołając go po imieniu.

-Ivo –powiedziałam cicho. –Ivo, obudź się.

Chłopak dalej nie reagował. Potrząsnęłam mocniej i kiedy już postanowiłam go zostawić, zauważyłam jak prawy kącik jego ust drgnął. Wcale nie spał.

-Ivo, wiem, że nie śpisz i dobrze ci radzę, skończ ten teatrzyk- rzekłam z mocą w głosie, bo przestało mi się to podobać.

-No dobra, masz mnie. Chciałem zobaczyć twoją reakcję –zaśmiał się chłopak otwierając jedno oko.

-Ale zabawne... -stwierdziłam ze sarkazmem. –Tak właściwie, to co ty tu robisz? Myślałam, że już nie przyjdziesz.

-Bo widzisz, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz –obdarował mnie swoim szelmowskim uśmiechem.

Mowa CiałaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz