Icy Blues

249 43 7
                                    

Stałem na środku oblodzonego chodnika.

Płatki śniegu leniwie spadały z nieba zatrzymując się na mojej twarzy.

Oto jak kończy się Twój żywot, Frank - pomyślałem.

Plan był taki: wyjść z domu i już nie wrócić.

Banalnie, prawda?

Starałem się uspokoić, nie myśleć o tym co mnie tu przywiodło. Chcę odejść w spokoju, bez łez. Poprostu.

Zdjąłem kurtkę i zadrżałem z zimna.
Z kieszeni spodni wyjąłem żyletkę.

Usiadłem na ławce i pociągnąłem rękaw bluzy.

W świetle latarni moja skóra wyglądała na jeszcze bielszą niż była w rzeczywistości.

Mocno przycisnąłem ostrze do przedramienia i przejechałem nim z całej siły od nadgarstka prawie po łokieć.

Ciepła, bordowa ciesz zaczęła spływać po moich rękach skapując na spodnie i śnieg.

Powtórzyłem czynność jeszcze kilka razy.

Wokół mnie utworzyła się niewielka kałuża krwi.

Zamknąłem oczy i zrobiłem to samo na drugiej ręce.

Bolało jak cholera.

Osunęłem się na ławkę opierając głowę o jej poręcz.

Całe przedramiona niemiłosiernie mnie bolały i pulsowały wręcz wypluwając krew z moich żył.

Czułem jak powoli umieram.







Pik...Pik...Pik...

Kobieta w białym kitlu odłączyła aparaturę.

Powoli, wciąż nie rozumiejąc co się dzieje otworzyłem oczy.

Byłem w szpitalu? Nie, to niemożliwe. Na krześle obok mnie siedział Gerard.

Starał się opanować drżące dłonie i łzy skapujące z jego twarzy.

- Gee?

- Obiecałeś, że tam zostaniesz. - wykrztusił przez łzy.

Faktycznie mu to obiecałem ale życie bez niego nie było nic warte, teraz mamy całą wieczność na bycie martwymi kochankami.

Until the end of everything / One ShotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz