- Kocham Cię, Frankie. - szepnąłem siadając na łóżku obok śpiącego chłopaka.
Krople deszczu rytmicznie uderzały o dach tworząc własną niepowtarzalną kompozycję dźwięków. Słychać było liście opadające z drzew i ich ciche lądowanie na ziemi.
Tej nocy wszystko musiało się udać. Drugiej szansy nie będzie.
Pocałowałem delikatnie usta Franka. Nieznacznie się poruszył i coś wymruczał ale po dawce leków które mu dałem nie było szansy na to, że się obudzi.
Z szafki nocnej wyciągnąłem naładowany pistolet.
Złapałem za dłoń Franka i ukucnąłem przy jego drobnym ciele. Myślę, że gdyby był teraz świadomy patrzył by na mnie z wyczekiwaniem.
Zawahałem się. Już nigdy nie zobaczę jego pięknych, miodowych oczu. Dlaczego? Bo chłopak już nigdy ich nie otworzy.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Natychmiast je wytarłemem wierzchem dłoni i odbezpieczyłem pistolet.
Jedną dłonią głaskałem Franka po twarzy a drugą powoli zbliżałem spluwę do jego skroni.
- Nie potrafię...Nie potrafię...-odwróciłem wzrok od spokojnej twarzy śpiącego Franka i próbowałem opanować drżące dłonie.
Wziąłem głęboki wdech I wróciłem do poprzedniej pozycji. Policzyłem do trzech i pociągnąłem za spust.
Poza moim krzykiem usłyszałem jeszcze jak kula przebija czaszkę Franka i bezboleśnie go uśmierca.
Tak jak tego chciał, podczas snu.
Jedyną rzeczą której nie przewidział plan Franka była druga kula w magazynku.
Po raz ostatni dotknąłem jego bladej, jeszcze ciepłej twarzy i przyłożyłem pistolet do skroni.
Pociągnąłem za spust. Moje ciało bezwładnie upadło na podłogę a krew opryskała kartę z datą następnej chemioterapii Franka.