Rozdział 1.

298 46 25
                                    

Tej nocy przekręcałem się co chwilę z boku na bok nie mogąc zasnąć.
Nie chcąc się dłużej męczyć wstałem kilka minut po szóstej rano. Podszedłem do okna i odsłoniłem rolety, by promienie słoneczne mogły oświetlić moją twarz. Szkoda, że mój humor nie odzwierciedla panującej od kilku dni dobrej pogody.
Dziś jest niedziela, jutro szkoła, więc muszę wykorzystać ten dzień i znów odwiedzić moją mamę.

Przeciągnąłem się, nadal stojąc przy oknie, jednocześnie obserwując bawiące się na placu zabaw dzieci. Chciałbym znów być takim dzieckiem. Wtedy nie miałem żadnych zmartwień. Może jedynie jak ktoś mi zabrał zabawkę.

Oderwałem wzrok od szczęśliwych dzieci, bo humor mi się coraz bardziej pogarszał. Idąc w stronę szafy ponownie ziewnąłem. Tam, wyciągnąłem czyste ubrania na dziś i skierowałem się do łazienki.

Po krótkim prysznicu i ubraniu się zabrałem się za poranną pielęgnację mojej twarzy. Mimo wszystkich złych rzeczy dziejących się dookoła, nadal było to dla mnie niezmiernie ważne. Dzięki temu moja cera jest gładka jak pupa niemowlęcia, pozbawiona wszelkich niedoskonałości. Od bardzo wczesnego wieku moja mama nauczyła mnie, aby o siebie dbać, więc nigdy nie miałem problemów z trądzikiem. Po nałożeniu kremu z filtrem, byłem gotowy.

Potem już tylko nałożyłem buty na nogi i ruszyłem w stronę wyjścia. Otworzyłem drzwi wejściowe, a delikatny wiatr zaczął muskać moją twarz.

Zacząłem iść w stronę przystanku autobusowego, bo na pieszo miałbym za daleko. Do przystanku miałem blisko, bo za parkiem musiałem skręcić w lewo i już prawie byłem na miejscu. Na zakręcie zauważyłem, że pojazd jest już na miejscu, więc zacząłem biec. Na szczęście kierowca mnie zauważył, więc poczekał na mnie i zdążyłem. Były wolne miejsca siedzące, lecz zostawiłem je dla starszych osób. Patrzyłem się tępo przez szybę, droga do szpitala znów dłużyła mi się niemiłosiernie. Minęliśmy jeszcze kilka budynków, aż w końcu dojechaliśmy, więc ja i jeszcze kilka nieznanych mi osób, wysiedliśmy. Do przejścia miałem jeszcze paręnaście metrów, aż wreszcie byłem na miejscu.

Nie rozglądając się, wszedłem do budynku. W środku było bardzo przyjemnie, klimatyzacja działała. Pani z recepcji, jak zawsze, uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Wie co jest z moją mamą, czasem z nią rozmawiam. Słuchaczka z niej raczej słaba, woli mówić o sobie. W pewnym sensie to odciąga moje myśli od wszystkich złych rzeczy, lecz czasem staje się to wręcz irytujące.

Nie chcąc tracić czasu na windę, poszedłem schodami, z resztą to tylko jedno piętro.
Skierowałem się jak zwykle do sali numer sto dwadzieścia dziewięć, po drodze mijając jakąś pielęgniarkę.
Otworzyłem drzwi i podszedłem do łóżka mojej mamy. Zasunąłem firanki, aby mieć z mamą trochę prywatności.
Spojrzałem na kobietę. Z dnia jest coraz chudsza, bledsza, ma większe sińce pod oczami.

- Jak się czujesz mamo?

- Dobrze - odpowiedziała niezbyt przekonująco.

- Nie musisz kłamać. Chcę wiedzieć prawdę: jak się czujesz, jaki jest twój stan. Pójdę porozmawiać z twoim lekarzem. Przy okazji mogę wstąpić do baru potrzebujesz czegoś, kupić ci coś? - zapytałem, a mama pokiwała przecząco głową.

Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Poszedłem do gabinetu doktora Kim, który również znałem już na pamięć.
Białe ściany, duże biurko na środku pomieszczenia, na którym zawsze znajdował się wielki stos dokumentów, a na boku mebla, komputer. Przy biurku stało wygodne, czarne krzesło na kółkach. Dookoła pełno szafek, w których również były papiery.
Zapukałem trzy razy do białych, jak większość rzeczy tutaj, drzwi. Po usłyszeniu głośnego "Proszę", wszedłem do środka i ukłoniłem się nisko.

- Oo, dzień dobry panie Jimin. Co pana do mnie sprowadza? Przyszedł pan dowiedzieć się co z mamą?

- Dokładnie tak.

- No więc jej stan nie ulega poprawie i nie będę ukrywał, że nie ulegnie. Sam pan wie jaka choroba pana mamy jest okrutna, narazie nie wynaleziono sposobu na wyleczenie jej.

- Oh, a ile daje jej pan czasu?

- Myślę, że miesiąc to maksimum, lecz jeśli objawy się nasilają, jej śmierć może nadejść o wiele szybciej.

Wiedziałem już wszystko co chciałem się dowiedzieć, więc pożegnałem się grzecznie z doktorem i wyszedłem z jego gabinetu.
Usiadłem na najbliżej stojącym krzesełku i zacząłem rozmyślać o wczorajszym wieczorze. To miało pomóc mojej mamie, to miało się udać, mama miała wyzdrowieć. To była jej ostatnia szansa, lecz się nie udała. To wszystko na nic, a ja naprawdę w to wierzyłem...

In the Devil's Arms. Jikook.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz