Plantacja

69 9 3
                                    

Tak oto dotarliśmy na moją plantację ogórków. Adam wciąż nie dowierzał własnym oczom. Najwidoczniej było to dla niego coś nowego.
- Ewo! Przecież to są hektary. Jak udało Ci się to wszystko wyhodować?
- Magia! - odpowiedziałam.
- Nie wierzę - zachwycił się.
- Ja wierzę, Adamie. Pokaże Ci różne rodzaje ogórków. Te pierwsze to zwyczajne ogórki gruntowe. Tutaj zaś hoduję ogórki mleczne. Obok znajdują się czekoladowe korniszony. Pomiędzy nimi rosną kiszone, a na samym końcu ogórki kartoflane.
- Niesamowite. A te chyba nadgryzione, co nie? - Adam wskazał palcem na zniszczoną część plantacji.
- Co się stało? - wystraszyłam się. Po chwili z plantacji wynurzyły się dzikie koty, Esmeralda i Kobalt.
- Coście narobiły? Niedobre koty, złe, okrutne! - krzyknęłam do nich, ale nie był to raczej najlepszy pomysł. Dzikie koty zaczęły warczeć, więc postanowiłam szybko uciec z Adamem na najbliższe drzewo. Te durne zwierzęta nie potrafią się wspinać. Chwyciłam Adama za rękę i zaczęłam biec. Niestety one były szybsze. Musiałam dać z siebie wszystko. Uruchomiłam turbo. Było już tak blisko. Nieoczekiwanie zauważyłam metę. Pędziłam jak wiatr, a te koty nie miały ze mną szans. Tak oto znalazłam się na miejscu i wygrałam. W oddali słyszałam płaczące zwierzęta, które nie mogły poradzić sobie z przegraną. Adam był cały mokry. Bałam się go tknąć, ponieważ cały okryty był potem i śluzem.
- Wygrałaś kutfo - mężczyzna dyszał i dyszał.
- Przez całe dwa dni życia trenowałam. Zrobiłam nawet swoją własną siłownię. Znajduje się niedaleko stąd. Masz może ochotę zobaczyć? - spytałam go.
- Pewnie Ewo. Lecz może najpierw odpocznijmy sobie. Proponuję mały przyjemny odpoczynek pod tą jabłonią.
- W porządku. Koty już sobie poszły, więc raczej nie będą chciały nas już ścigać - odetchnęłam z ulgą.
- Mam nadzieję, że nie wyjedzą Ci całej plantacji - zaśmiał się.
- Cóż w tym takiego śmiesznego, Adamie? Hodowałam je przez calutkie dwie doby. Nie dokuczaj mi - pogniewałam się na niego.
- Spokojnie Ewo. Dwa dni to bardzo mało. Wyhodujemy nowe - Adam próbował mnie udobruchać.
- Nie! To są moje dzieci. Nie pozwolę! Zresztą i tak nie zjedzą wszystkiego - odparłam.
- Dobrze kobieto. Nie stresuj się.
- Dziękuję! - policzki zaczerwieniły mi się tak bardzo, jakbym zaraz miała strzelić kupę.
Nieoczekiwanie coś spadło z drzewa. Było okrągłe, czerwone i wyglądało całkiem nieźle.
- Cóż to Adamie? - zainteresowałam się.
- Nie wiem. Lepiej nie dotykaj skoro nie wiesz co to jest. To może być zatrute - powstrzymał mnie przed wzięciem tego do ręki.
- Racja, Adamie! Zuch chłopak!
Po chwili przestałam się tym interesować, chociaż z drugiej strony byłam bardzo zaciekawiona. Co to mogło być? Może to była pomalowana bomba? Może Bin Laden jednak żyje? Możliwe, że chciał się nas pozbyć i przejąć cały Raj. Przecież to nie miałoby sensu, ponieważ Bin Laden nie istnieje. Dam sobie głowę uciąć, że nigdy się taki człowiek nie urodzi i nie będzie chciał dokonać zamachu.
- Wszystko w porządku, Ewo? Wyglądasz mizernie - popatrzył się na mnie tak krzywo, że musiałam obrócić głowę o pięćdziesiąt stopni, aby móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Jest dobrze, jest w porządku, Adamie. Odpocznijmy i nie myślmy o niczym - odpowiedziałam i razem położyliśmy się pod jabłonią. Dochodziła godzina ósma wieczór, więc postanowiliśmy się przespać. Zamknęłam oczy nie myśląc o czerwonym czymś i spokojnie zasnęłam.

Tak było w Raju.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz