6. Wysokie napięcie

501 45 3
                                    

1970

Oddech opuszczał go ciężko z każdym kolejnym krokiem. Jego serce waliło jak oszalałe, a on sam nie wiedział, skąd brał jeszcze siłę no to, by utrzymać się na nogach.

Przez cały ten czas towarzyszyło mu uczucie, którego nie czuł od dłuższego czasu.

Strach.

Czysty niezmącony niczym strach, który przeszywał całą jego osobę, do tego stopnia, że miał problemy z trzeźwym myśleniem.

Jak wszystko mogło się zawalić w tak szybkim tempie? Dlaczego nikt nie zauważył tego wcześniej?

James ledwo wyhamował w korytarzu, którego schody prowadziły na dach placówki, w której się znajdował. Wiedział, że nie miał szans na wyjście głównymi drzwiami ani żadnym innym wyjściem na parterze, więc dach pozostawał jego jedyną opcją.

Wbiegł po schodach, w oddali słysząc agentów, którzy deptali mu po piętach i przyśpieszył tempo jeszcze bardziej.

Był naiwny, taki bardzo naiwny. Oni wszyscy byli. Dali się zaślepić śmiercią Schmidta i kolejnymi zwycięstwami na tyle, że pozostawali ślepi na to, co mieli tuż przed oczami. Sami zaprosili wroga w sam środek T.A.R.C.Z.Y. i nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Żyli w błogiej nieświadomości, podczas gdy Hydra rosła w siłę w samym sercu ich organizacji.

W pewnym stopniu miało to całkowity sens i to go przerażało. Co przerażało go jeszcze bardziej potwór, który prześladował jego koszmary, wyjawił mu z uśmiechem na twarzy.

Obserwowali go. Przez wszystkie te lata Hydra miała na niego oko, a Zola czekał na idealną okazję, by odzyskać swoje najcenniejsze dzieło. Zwłaszcza że dobrowolnie weszło wprost do jaskini lwa.

Powinien był to przewiedzieć. Jak, do cholery mógł nawet na chwilę pomyśleć, że się od nich uwolnił? Jak mógł pomyśleć, że na zawsze miał ich z głowy, tylko dlatego, że Steve uwolnił go ze szponów Zoli podczas wojny? To, co miał we krwi było zbyt cenne, by Arnim Zola pozwolił mu po prostu odejść.

James wpadł na dach i natychmiast pobiegł do krawędzi, patrząc w dół. Skok z tej wysokości by go nie zabił, nie z tą trucizną płynącą w jego żyłach, ale nie będzie też łatwy.

Wziął głęboki oddech, próbując uspokoić swoje serce. Jego prawa noga wykroczyła za krawędź w tym samym momencie, w którym usłyszał za sobą wystrzał i poczuł ogromny ból w lewym ramieniu.

Siła strzału popchnęła go do przodu i po chwili spadał znacznie szybciej, niż planował.

Jego serce nie mogło już bić szybciej i nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko zamknąć oczy, gdy ziemia była już bardzo blisko.

Krzyk agonii, który wyrwał się z jego gardła po uderzeniu o ziemię, rozniósł się echem dookoła. Jego oczy były mokre od łez, bo był pewien, że każda kość w jego lewym przedramieniu roztrzaskała się na drobne kawałeczki.

Ból, który przechodził przez jego ciało, nie chciał mu pozwolić na podniesienie się z ziemi i dalszą ucieczkę, ale wiedział, że musiał to zrobić. Jeżeli zostanie w tej samej pozycji choćby minutę dłużej, dogonią go i będzie po nim.

Nie próbując nawet ukrywać kolejnego bolesnego krzyku, powoli udało mu się podnieść z ziemi.

Na kilka sekund zacisnął mocno powieki, gdy zdał sobie sprawę, że przeniesienie ciężaru na prawą nogę sprawiało mu ogromny ból. Dreszcze wstrząsały brutalnie całym jego ciałem, ale zacisnął zęby najmocniej, jak umiał i rzucił się do przodu. Jego tempo nie był na tyle szybkie, by uciec daleko, nie z tym, jak utykał i jak bardzo był obolały.

Słyszał głosy i tupot ciężkich butów uderzających o ziemię i w głębi ducha modlił się, by to, co udało mu się przesłać, nim go znaleźli, trafiło do Peggy w całości. A przynajmniej na tyle, by wiedziała o tym, co odkrył.

Głosy zbliżały się coraz bardziej i James wiedział, że jego dotychczasowe życie właśnie dobiegało końca. I teraz gdy zdał sobie z tego sprawę, zrozumiał, jak bardzo nie chciał go tracić, mimo tego jak bardzo go nie znosił. Ironia tej myśli sprawiła, że wydusił z siebie histeryczny śmiech i potknął się, ale nie na tyle, by upaść.

Kolejne strzały świsnęły mu nad głową, aż kolejny znalazł swój cel, tym razem jego łydkę.

Upadł na kolana ze zbolałym wyrazem twarzy. Po chwili agenci Hydry otaczali go, z wymierzoną w niego bronią. Nie wiedział, jak długo tam klęczał, aż ujrzał nad sobą Zolę, który kręcił z rozczarowaniem głową.

James zacisnął zęby i spojrzał mu prosto w oczy, bo choć był to jego koniec, nie miał zamiaru odchodzić, uchylając się przed nim w strachu.

Gdy Zola wyciągnął w jego kierunku dłoń, James splunął na niego krwią, która zebrała się w jego ustach i z zadowoleniem patrzył na jego przebłysk gniewu.

Zola budował nową, udoskonaloną wersje Hydry z samym sercu T.A.R.C.Z.Y. od tak dawna. Prawdopodobnie był głównym architektem całej jej nowej struktury. Jak wielu ludzi, z którymi pracował, w sekrecie pracowało dla niego? Jak wielu gotowych było zniszczyć ich od środka?

- Obawiam się, że nie możemy pozwolić ci odejść, Sierżancie - powiedział, ale James ledwo go słyszał.

Myślał o niebieskich oczach i dobroci, z którą tak tęsknił, bo jeżeli miały to być jego ostatnie chwile, chciał o nim pomyśleć. Znaleźć odwagę w jego pamięci i pewnym stopniu pocieszenie.

Po raz kolejny spojrzał Zoli w oczy i pokręcił głową, gdy pewna myśl przeszła mu przez głowę, która wydawała mu się opisywać Zolę na czele Hydry w idealny sposób.

Gdy Zola kiwnął głową, na kogoś za jego plecami, James wstrzymał oddech, a po chwili poczuł promieniujący ból z tyłu głowy.

Uderzył o ziemię i nim stracił przytomność, zacisnął zdrową dłoń w trawie, widząc sylwetkę Zoli otoczoną przez zachodzące słońce. Mógł niemal wyobrazić sobie zastępy Hydry skandujące to samo raz po razie.

Stary król nie żyje, niech żyje król.

How many seconds in eternityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz