Rozdział VII

115 26 5
                                    

Dziewczyna minęła pierwsze zabudowania, a jaj oczom ukazało się kilka osób biegnących w jej stronę. Wszyscy w brudnych, podartych ubraniach. Ich ciała całe w zadrapaniach i ranach poruszały się nie zgrabnie, ale dość szybko.

– Poparzeńcy – odezwał się blondyn, stając jak wryty tuż obok dziewczyny.

– Damy sobie z nimi radę. – wzruszył ramionami Jon.

– To są ludzie, idioto! – warknęła na niego dziewczyna, rzucając mu wściekłe spojrzenie.

– Wyklęci* to też byli ludzie, a jakoś nie masz problemu z zabijaniem ich!

– Wyklęci to...

– Jon ma rację – przerwał im Newt – nie możemy dać się zabić.

– Zaczynam go lubić – zaśmiał się szatyn i wyjął swoje serafickie ostrze. – Zachariasz – wyszeptał nadając ostrzu imię.

– Cambriel – wyszeptała dziewczyna, a ostrze w jej ręce rozbłysło.

Newt nie znał zbyt wielu imion aniołów. Nawet nigdy w nie nie wierzył, bo jak wierzyć w Boga czy anioły, skoro przeżyło się tak wiele okropnych rzeczy? Ale jakie teraz miał wyjście?
Sięgnął po swoje serafickie ostrze i wbił w nie wzrok.

– Zuriel – podpowiedziała mu dziewczyna.

Newt powtórzył wypowiedziane przez nią imię, a broń w jego dłoni ożyła. Była przedłużeniem jego ręki, częścią jego ciała. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe, ale czuł połączenie między nim, a ostrzem, tak jakby było dla niego stworzone i tylko nim powinien się posługiwać. Zupełnie jakby żył po to, aby je dzierżyć.

Poparzeńcy byli już kilka metrów przed nimi. Newt otrząsnął się z dziwnego uczucia i zaatakował. Już po chwili ostrze z niemiłym odgłosem przeszyło ciało mężczyzny. Czuł do siebie wstrent, mimo że to przecież nie było zabójstwo. Jednak wiedział jakie uczucie będzie towarzyszyło mężczyźnie, gdy obudzi się nie wiadomo gdzie. Jednak nie było innego wyjścia.
Spojrzał na Jona i Alex, którzy już prawie uporali się z resztą, ale wtedy dostrzegł, że ci Poparzeńcy, którzy ich zaatakowali, nie byli jedynymi. W ich stronę już zmierzała kolejna grupa.

Jon i Alex przybrali postawy bojowe. Zawsze walczyli ramię w ramię, przez co rozumieli się w walce niemal, że jak Parabatai, mimo że nie łączyła ich ta cudowna więź. Alex znała każdy ruch przyjaciela, a on znał jej, dzięki czemu mogli walczyć, a jednocześnie bronić się nawzajem. Jednak teraz mieli ze sobą Newta. Chłopaka, którego musieli bronić, mimo że ten całkiem dobrze sobie radził.
Gdy zaatakowała ich kolejna grupa, znów przyparli do ataku. Walczyli, choć walka nie była równa. Uzbrojeni po zęby łowcy i ogarnięci obłędem ludzie.
Newt dźgnął jakąś kobietę w brzuch, a ta upadła pod jego nogi. Nie zauważył mężczyzny, który przyczaił się z boku i nim zdarzył zrobić cokolwiek już leżał na piasku, a Poparzeniec przygniatał go do gorącego podłoża, zaciskając dłonie na gardle blondyna. Zaczął tracić oddech, a płuca zapłonęły mu żywym ogniem. Poczuł, jak paznokcie przebijają mu skórę, a przed oczami zaczęły majaczyć białe plamki. To koniec, pomyślał.
Usłyszał wystrzał, coś runęło parę metrów od niego. Miał tylko nadzieję, że to nie Alex albo Jon. Zamknął oczy, przestał się szamotać. Brakowało mu tlenu, czuł, jakby tonął. Tonął na pustyni, w objęciach Poparzeńca. Nagle poczuł na swoim ciele jeszcze większy ciężar, uścisk na szyi zelżał, a koszulka zaczęła przesiąkać mu czymś ciepłym. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą Jona dzierżącego błyszczące w słońcu, umazane krwią serafickie ostrze. Szatyn uniósł nogę i swym ciężkim butem skopał Poparzeńca z ciała blondyna i uklękną przy nim. Ciecz, którą przesiąkła koszulka Newta, okazała się krwią Poparzeńca, ale Jon nie zwracał na nią uwagi. Ujął w dłoń dziwną, szklaną rurkę, która zwężała się ku jednemu końcowi i przystawił ją do szyi chłopaka. Newt wciągnął z sykiem powietrze, gdy skóra pod dotykiem rurki zaczęła go piec. Chciał odepchnąć rękę, krzyknąć, zrobić cokolwiek, ale nie miał na to siły. Po chwili chłopak zabrał dziwny przyrząd od skóry blondyna i schował do buta.

– Będziesz żył – powiedział i rzucił mu krzywy uśmiech.

Newta zaskoczyły słowa chłopaka, a jeszcze bardziej przypływ jego troski. Jednak nim zaczął się nad tym zastanawiać, poczuł, jak ból w jego ciele ustępuje, aż w końcu całkowicie zniknął. Jak to było możliwe, że tak szybko doszedł do siebie? Uniósł dłoń i dotknął szyi w miejscu, gdzie przed chwilą ciekła krew z ran pozostawionych przez paznokcie Poparzeńca, ale jego palce trafiły jedynie na spuchniętą skórę. Nic z tego nie rozumiał. Dźwignął się na łokcie, a potem powoli usiadł, niepewny czy wystarczy mu na to sił.

– Kim jesteście?!

Dobiegł go głos Alex. Dziewczyna stała z uniesionym ostrzem ociekającym ciemnoczerwoną krwią. Tuż przy niej stał on. Anioł śmierci, który podpierał się na swoim ostrzu. Dookoła leżały ciała zabitych Poparzeńców. Ciekawe, po jakim czasie przeniosą się do prawdziwego świata? Przeszło przez głowę blondyna, ale chyba nad tym będzie musiał zastanowić się innym razem, bo Alex odezwała się po raz drugi:

– Jeszcze chwila, a podzielicie los swoich kumpli! – wrzasnęła.

Dopiero po chwili Newt dostrzegł do kogo kierowane były te słowa. W odległości kilkudziesięciu metrów stało kilkoro ludzi wpatrujących się w nich. W rękach trzymali broń, a twarze zasłonięte mieli chustami, które raczej były osłoną przed wiatrem i piaskiem niż przed rozpoznaniem ich tożsamości.
Blondyn dźwignął się na kolana, a potem staną na równe nogi. Ciągle nie mógł nadziwić się temu, że tak szybko doszedł do siebie. Schylił się po swoje ostrze i podniósł je, po czym dołączył do swoich nowych znajomych.

– To Poparzeńcy? – zapytał szeptem Jon, gdy Newt stanął przy nim.

– Nie, nie wiem. Może.

– Co to znaczy? – Spojrzał na niego zaskoczony szatyn.

– To mogą być zarówno ludzie, jak i Poparzeńcy, którzy jeszcze nie przekroczyli granicy.

Blondyn zrobił dłoniom daszek nad oczami i wbił wzrok w niewielki tłumek zgromadzony kawałek przed nimi. Zdecydowanie łatwiej byłoby cokolwiek dostrzec, gdyby nie to cholerne słońce i gdyby nieznajomi mieli odsłonięte twarze.

– Hej, wy! – zawołał po chwili. – Nie zrobimy wam krzywdy!

Po tych słowach tłum poruszył się. Jedna osoba odsłoniła swoją twarz. Newt mógł przysiąc, że to był on. Jego Tommy, choć nie mógł być tego pewien ze względu na dużą odległość. Jednak serce podpowiadało mu, że to był on! Poznał jego głos i dlatego odsłonił twarz. Newt nie zastanawiając się ani chwili dłużej wystrzelił jak strzała do przodu. Alex z niesamowitą prędkością i zręcznością złapała go za rękę, ale ten wyrwał ją i nie zważając na jej protesty pognał przed siebie. Jon i Alex zrobili to samo, ale wiedzieli, że to, co robią, jest idiotyczne. Jeśli ci ludzie byli zagrożeniem, to gnanie na złamanie karku, w ich stronę tylko pogarszało sytuację, czego doskonały przykład mieli przed chwilą. Jednak nie mieli wyboru. Nie przyszli tu po to, aby teraz dać się zabić Newtowi, tylko żeby pomóc jego bliskim.
Ludzie z przodu poruszyli się niepewnie jak gdyby nie wiedzieli, czy mają uciekać, czy może walczyć. Jeden z nich uniosło broń do góry, celując w grupkę Łowców, ale nie odważył się pociągnąć za spust. A oni dość szybko zbliżyli się na odległość kilkudziesięciu metrów.

____________________________________

Wyklęci* - ludzie, którzy przeżyli nałożenie run, ale utracili przy tym swoje człowieczeństwo, stając się bezmyślnymi, bezuczuciowymi maszynami do zabijania. Aby nosić runy, należy mieć w sobie krew anioła.

Come With MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz