Rozdział III

170 31 14
                                    

Mężczyzna o kocich oczach spacerował w tę i z powrotem.
To nie możliwe, pomyślał. Kto mógł pomóc tym ludziom w stworzeniu czegoś takiego. Mineło tyle lat...

  - Nick - powiedział - czy Przyziemni chorowali tam na jakąś chorobę?
 
  - Newt - poprawił go blondyn.
 
  - Nie ważne.

Magnus wbił wzrok w chłopaka, a Alex z Jonem wymienili spojrzenia.

Jon nie mógł uwierzyć w to, że cokolwiek mówił ten świr, mogło mieć jakikolwiek sens.
Nie dziwiło go to, że Magnus zgodził się wysłuchać Newta. W końcu poprosiła go o to wnuczka jego syna Raphaela, ale sądził, że skończy się jedynie na wysłuchaniu blondyna i odesłaniu do psychiatryka. Tymczasem Magnus sprawiał wrażenie, że wierzył mu, a nawet, że wiedział coś więcej.

  - Tak, - odezwał się Newt - nazywali to Pożogą, a chorych Poparzeńcami. - spuścił głowę, wbijając spojrzenie w splecione dłonie na kolanach. - Ludzie tracili rozum i kontrolę nad sobą. Łatwo było stać się Poparzeńcem, bo wirus rozprzestrzeniał się drogą kropelkową. Tylko mały procent był odporny, ale nie ja. Ja jestem jednym z Poparzeńców.

Alex spojrzała na Magnusa.
Czyżby chłopak faktycznie był chory? Ciarki przeszły jej po plecach na myśl, że naraziła na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale także Jonathana i Magnusa.
Jednak ten pochwycił jej spojrzenie i jakby czytał w jej myślach, westchnął i powiedział:

  - Nie jesteś chory.

Newt poderwał głowę do góry, spoglądając na Magnusa. Na jego twarzy malowała się konsternacja.

  - Jak to nie jestem chory? Jestem! Wiem to. Mam w sobie cholerną Pożogę. Nie jestem odporny - pokręcił głową. - To niemożliwe. Ja... ja się zmieniłem, a to przez tego pikolonego wirusa!

Magnus pokręcił głową i rozsiadł się w fotelu. Było mu ogromnie żal chłopaka, który przeszedł przez piekło, tylko po to, aby potem mierzyć się z prawdą, która była wręcz śmieszna.

  - Jakieś piętnaście lat temu zgłosili się do mnie pewni ludzie. Zaproponowali dużą sumę pieniędzy w zamian za pomoc. - Spojrzał na Newta. - Była to organizacja, która nazywała siebie DRESZCZem. Mieli wszystko doskonale opracowane, zaczynając od Labiryntów, poprzez wirus śmiertelnej choroby, a na wizji zagłady świata kończąc. Skądś wiedzieli o różnych wymiarach. Wybrali taki, który najbardziej oddawał krajobraz zniszczonego świata przez słońce. Śmierć tam miała oznaczać powrót tu. Tak samo miało być z wirusem. Osoby nim zainfekowane miały tracić rozum, a gdy umierały lub zostały zabite to tak naprawdę miały wracać na ziemię całe i zdrowe. Śmierć miała oznaczać wolność  Gorzej z osobami, które miały przeżyć, bo wtedy zostawały tam na zawsze, a przynajmniej dopóki nie znudzą się stwórcom. To wszystko miało być zabawą, uciechą dla bogatych Przyziemnych i jak sądzę Podziemnych, pod nazwą Departamentu Rozwoju Eksperymentów na wypadek wyjścia wszystkiego na jaw.
 
  - Magnus, czy ty... - przerwała mu Alex.
 
  - Oczywiście, że nie. - pokręcił głową. - Powiedziałem im, że nigdy nie znajdą tak głupiego czarownika, który by im pomógł. Ale najwyraźniej znaleźli. Potem zgłosiłem to do Clave. Mieli mieć na wszystko oko, ale jak widać jakoś chyba im nie wyszło. Znowu.

Czarownika? Zabawa? Inny wymiar? Clave? Newt czuł, jakby mózg miał mu za chwilę eksploatować. Sądził, że jak Tommy pociągnie za spust, wszystko się skończy, a tymczasem...
Tommy, pomyślał, co z jego Tommy'm?

  - Jak to możliwe, że znalazłem się na ulicy w Nowym Jorku? - zapytał, starając się nie myśleć o przyjacielu.
 
  - Śmierć najwyraźniej to coś w rodzaju bramy. Nie zrozumiesz tego Przyziemny, ale Alex i Jon doskonale wiedzą, o czym mówię. To portal, który przenosi cię tam, gdzie chcesz się udać.

  - Coś jak płaski przenos?

  - Uhum - przytaknął.
 
  - Nie chciałem udać się do Nowego Jorku - zaprotestował - Chciałem umrzeć.
 
  - Co pamiętasz z dawnego życia? Sprzed Labiryntu?
 
  - Nic. To przez zatarcie. - odpowiedział blondyn.
 
  - Jakie zatarcie? - wtrącił się Jon.

Newt zmierzył go wzrokiem, zdziwiony, że w ogóle zainteresował się tym wszystkim, ale z drugiej strony, było to tak nieprawdopodobne, że nie powinien się dziwić.

  - Usunięto nam wszystkie wspomnienia.
  
  - Tak. - pokiwał głową Magnus. - O tym też wspominali. Więc może wróciłeś w to samo miejsce, skąd cię zabrano.

Zabrano... Czy to możliwe, że zabrano go tak po prostu z ulicy? A co jeśli miał rodzinę? Ludzi, których kochał? I oni, cholerny DRESZCZ mu to wszystko tak po prostu zabrał. Nie było wirusa, nie było Rozbłysków. Był pikolonym pionkiem, ale nie na potrzeby wynalezienia cholernego leku, który mógł uratować ludzkość, a po to, żeby inni mogli się dobrze bawić.
Złość zaczęła buzować w Newcie. Nienawidził ludzi, którzy mu to zrobili, którzy zrobili to jego przyjaciołom i tym wszystkim Poparzeńcom. Nie, nie Poparzeńcom, o ile Magnus miał rację, a zwykłym ludziom.
Pewna myśl przeleciała przez jego umysł.

  - Muszę tam wrócić. - odezwał się w końcu ku zdziwieniu reszty, ale musiał to zrobić. Nie mógł tak po prostu zostawić tam bliskich mu osób. Nie mógł zostawić tam Tommy'ego.

___________________________________

Witajcie! ❤
Mamy rozdział trzeci!
Mam nadzieję, że w przypadku tego ff będzie podobnie jak z 'Proszę, Tommy. Proszę' i będę miała dla kogo je tworzyć i skończyć :3
Innymi słowy mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca ❤

No i bardzo Wam dziękuję, za wszystkie wyświetlenia, komentarze, no i gwiazdki :)

Come With MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz