|Rozdział 23|: Poznaj wroga swego - część 2

573 43 8
                                    

            Pędzili po prostej jak strzała ulicy. Zdeterminowany detektyw oraz igrający z nim bandyta. Drapieżnik i jego ofiara. Otaczały ich jedynie puste, piaskowe wydmy przykryte w cieniu. Suche, chłodne powietrze uderzało w ich twarze, a dzikie, stalowe bestie ryczały złowrogo przez pustynię.

             — Jackuzzi, jesteśmy kilometr od twojej pozycji! Widzimy cię na radarze! — krzyknął mu w ucho przez słuchawkę Horacy. — Żaden cywil nie ucierpiał, udało się ich jakoś powstrzymać bez strat... Słuchasz mnie?

             Jack pośpiesznie wyłączył słuchawkę. Nie mógł się rozpraszać, musiał gorączkowo myśleć o Febralli...

            Coś strzeliło tuż przed przednią oponą. To Marco celował zza ramienia na oślep, po czym odrzucił broń w przestrzeń — skończyła mu się amunicja.

             Jego cel znajdował się niecałe sto metrów dalej. Musiał przyśpieszyć.

             Schylił się bliżej do przodu i zacisnął gaz do dechy. Uszy wiły się do tyłu pod wpływem prędkości, adrenalina pulsowała w żyłach, pięści zacisnęły się mocniej na kierownicy, a w jednej z nich, w luźniejszym uchwycie spoczywał gotowy do ataku rewolwer.

             Doganiał go... już prawie go miał... był w jego zasięgu... coraz bliżej... i bliżej... siedemdziesiąt metrów... sześćdziesiąt metrów... pięćdziesiąt... czterdzieści... Wycelował. Czas jakby stanął w miejscu. Wstrzymał oddech. Pociągnął za spust.

             Krzyk Febralli rozniósł się poprzez niekończący się wzdłuż i wszerz horyzont. Biały garnitur na lewym barku zabarwił się na czerwono. Gwałtownie obrócił pojazd, ślizgając się po asfalcie, po czym zjechał z drogi i pognał w stronę pustyni.

             Jack zrobił to samo. Utrzymanie równowagi na nierównym, zapadającym się terenie sprawiało mu drobną trudność, lecz w tamtej chwili nic nie było w stanie go powstrzymać. Wkrótce poczuł zapach morskiej bryzy, a przed oczami ujrzał koniec lądu i morze.

             Sunęli po plaży, zostawiając za sobą ściany kurzącego się piasku, wznoszonego przez koła i targanego przez wiatr. Gdzieś w oddali rysował się zarys wielkiej budowli, do której zmierzali.

            Prowadzenie motoru zaczęło sprawiać hienie spore trudności, co rusz musiał łapać się za krwawiącą ranę. Wreszcie stracił panowanie i boleśnie się wywrócił. Czym prędzej wstał i pognał ile sił w nogach do kryjówki.

             Jack zatrzymał pojazd i zeskoczył z niego na chłodny piasek. Szedł przed siebie, w pozycji gotowej do strzału, nie odstępując oczu od Marco Febralli, człapiącego do wnętrza piętrowego budynku. Był to niewielki port. Wyglądał na opuszczony i zaniedbany, jakby w trakcie rozbiórki. Przy brzegu stał potężny, zardzewiały żuraw, a obok ciągnęło się długie, drewniane molo.

             Ciężkie, wysokie drzwi uchyliły się ze zgrzytem. Jack dobiegł do nich i stanął w ich progu. Ogromną halę przysłaniała ciemność, jedynie szeroka smuga światła padająca z otwartego wejścia rozświetlała betonową posadzkę, na której leżał Marco, opierając się jedną łapą o ziemię, a drugą trzymając przy ranie. Mimo bólu, nie przestawał się śmiać.

             Jack był nieugięty i z kamienną twarzą stawiał kroki ku hienie. Zatrzymał się przed nim, celując w jego szybko poruszającą się pierś.

             — Jesteś już martwy.

             Marco roześmiał się, a jego głos rozszedł się przeraźliwie po całej sali.

Zwierzogród: ZaćmienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz