♦♦

1.6K 112 78
                                    

Brunet zacisnął dłonie na moich ramionach i lekko mną potrząsnął. Chciałem już kontynuować mój "wywód", ale szybko dotarło do mnie, że nie miałoby to sensu, więc po prostu wstałem i poszedłem do sypialni. Wgramoliłem się na łóżko i skuliłem przytulając pierwszą lepszą poduszkę.

Muszę być lepszy... Silniejszy

Mimo tego, że leżąc nie płakałem prawie wcale oczy mnie piekły od łez wylanych parę chwil temu.


Usłyszałem ciche pukanie do pokoju, które zlekceważyłem. Nie miałem ochoty teraz wstawać, dokładnie wiedziałem kto to, oprócz mnie jest jedna osoba w tym mieszkaniu. Nie mam ochoty na rozmowy i pocieszanie mnie, bo nie potrzebuję pocieszenia, po prostu muszę się wziąć w garść i być lepszy.

  - Yuri.. Mogę wejść? - Nie odpowiedziałem wpatrując się tępo w drzwi.

Otabek westchnął i prawdopodobnie odszedł. Słyszałem stukanie szkła i metalu. Przymknąłem oczy i prawie bym zasnął, gdyby nie ponowne pukanie do drzwi.

- Słońce ty moje, - zaczął żartobliwie Otabek - jak wyjdziesz albo jak mnie wpuścisz do środka to dam ci kakao, co ty na to?

Ociężale wstałem i szurając stopami otworzyłem powoli drzwi. Kazach trzymał dwa kubki z parującym kakao, które od razu poprawiło mi humor, kakao zawsze poprawia mi humor...

- No to mogę wejść? - Lekko się uśmiechnął.

Skinąłem głową i wróciłem na łóżko a chłopak podał mi ciepły kubek. Wziąłem małego łyka i spojrzałem mu w oczy.

- Dlaczego to ja zawsze jestem tym złym? - szepnąłem a oczy mi się zaszkliły.

Idiota, idiota, idiota... Muszę się uspokoić.

Wziąłem głęboki wdech i przeniosłem wzrok z Altina na mój kubek.

Otabek najwyraźniej nie wiedział co odpowiedzieć, bo tylko patrzył na mnie smutno marszcząc brwi.

- Po co ci to Beka? Jakbyś po prostu sobie poszedł, olał mnie, miałbyś jeszcze szansę by normalnie żyć. Znalazłbyś sobie dziewczynę i miał święty spokój.

Wstałem i ruszyłem do drzwi przechodząc przez nie na korytarz. Zarzuciłem na ramiona kurtkę i nie czekając na Kazacha wsunąłem na stopy trampki i bez wiązania ich wyszedłem nie odzywając się. Znowu od niego uciekłem, bo teraz muszę się z tym wszystkim przejść.

Rześkie powietrze uderzyło mnie w twarz. Ruszyłem w stronę parku by trochę się po nim przejść. Lubiłem park, zawsze uwalniał mnie od zmartwień gdy nie było przy mnie dziadka. Cisza i spokój parku zawsze pozwalały mi się rozluźnić. Cały czas czułem jakby moje wnętrzności urządzały sobie jakąś imprezę. Mieszanina najróżniejszych uczuć tworzyła mieszankę wybuchową, która jak na złość nie chciała wybuchnąć. Im więcej tego wszystkiego się we mnie wzbierało tym bardziej miałem ochotę krzyczeć albo się wypłakać za wszystkie czasu, ale coś mnie powstrzymywało i nie potrafiłem uronić ani jednej łzy, ani nie potrafiłem wydobyć z siebie choćby słowa.

Usłyszałem za sobą kroki więc obejrzałem się. Westchnąłem, kiedy dotarło do mnie kto za mną szedł.

- Nie masz nic lepszego do roboty od śledzenia biednego, niewinnego ledwo osiemnastolatka? - westchnąłem wbijając wzrok w kamienną ścieżkę wiodącą przez park.

Starszy chłopak wydawał się zdezorientowany moimi słowami. Odwróciłem się na pięcie i miałem wrócić do mojej małej wycieczki gdy on złapał mnie za ramię.

- Przepraszam, zachowałem się naprawdę głupio i dziecinnie, nie powinienem. Ale  naprawdę nie miałem złych intencji... - Jego oczy się zaszkliły a on sam spuścił głowę i już było widać jak jego łzy spadają i roztrzaskują się o kamienie tworzące ścieżkę.

Pokręciłem głową. Może z wiekiem się po prostu głupieje czy coś? Zsunąłem jego rękę z mojego ramienia i krótko go przytuliłem. Po tym jak uniósł głowę, wytarł łzy i krótko się uśmiechnął, wymamrotał jeszcze raz "przepraszam" i ruszył gdzieś w swoją stronę. Sam wróciłem do swojej przechadzki, jednak kiedy chciałem sprawdzić godzinę, uświadomiłem sobie, że telefon zostawiłem w mieszkaniu, a zegarka nie noszę.

Skierowałem się w stronę mieszkania i wolnym krokiem od nowa mijałem te same miejsca co jakiś czas temu.

Nacisnąłem powoli klamkę i zerknąłem na zegar, który wisiał w przedpokoju - 7:23. Ściągnąłem buty i odwiesiłem kurtkę. Skręciłem w stronę salonu, zauważając w kuchni Otabeka. Usiadłem na kanapie przed telewizorem i podciągnąłem nogi pod brodę. Przymknąłem oczy i poczułem jakiś ładny zapach z kuchni, który zmusił mnie do wstania z miejsca i sprawdzenia comoże tak pachnieć.

Kuchnia wyglądała jak małe pobojowisko, ale nie przejąłem się tym, zerknąłem na ciemnowłosego, który babrał coś przy gofrownicy co oznaczało, że robił gofry... To znaczy, że to gofry tak pachną. Kazach odwrócił się zapewne słysząc moje głośne oddechy. Zauważyłem, że ma nos pobrudzony bitą śmietaną na co mimowolnie się uśmiechnąłem. Podszedłem do chłopaka i umieszczając dłonie na policzkach starszego pocałowałem go w nos a na jego minę dostałem... lekkiego ataku głupawki. Żeby było śmieszniej rozejrzałem się po czarno-miętowym pomieszczeniu i zauważyłem potrzebny mi w tym momencie przedmiot, czyli bitą śmietanę, po którą ekspresowo sięgnąłem.

Zaczęła się mała wojna. Z chytrym uśmieszkiem ubrudziłem Bekę śmietaną na co on odpowiedział bombą dymną z mąki. Bardzo śmieszne.

Trzecia wojna światowa rozpoczęta.

Do czasu aż gofry się nie zrobiły rzucaliśmy się wszystkimi wyciągniętymi na wierzch składnikami, których używał Otya. W sumie dziwnie było się tak śmiać po kilku godzinnym przygnębieniu i narzekaniu. Naprawdę dziwnie, ale po prostu było śmiesznie.

Usłyszeliśmy pikanie gofrownicy po czym przypatrywałem się jak chłopak ostrożnie wyciąga z niego gofry i układa na talerzu obok. Wziął talerz i zaniósł go do salonu, a ja skierowałem się do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Dopiero po tym poszedłem zjeść gofry, a Otabek poszedł sam się ogarnąć. Usiadłem na kanapie i od razu chwyciłem jednego z gofrów i nałożyłem na niego bitą śmietanę. W szybkim tempie go zjadłem i w sumie to samo stało się jeszcze z dwoma, pozostałą połowę zostawiłem Bece. Kiedy wreszcie wrócił skinąłem na nie głową przeżuwając ostatniego gofra a on niepewnie sięgnął po jednego.

Skończyło się na tym, że musiałem go zmuszać i przez kilka minut przekonywać, żeby zjadł swoją połowę, to było z lekka upierdliwe i urocze, bo naprawdę chciał poprawić mi tym humor i poprawił. Po jedzeniu odnieśliśmy wszystko do kuchni, a że nie chciało nam się sprzątać to zostawiliśmy ten syf nie zwracając na niego uwagi. Złapałem pilota i włączyłem telewizor. Akurat leciały jakieś bajki dla małych dzieci więc włączyłem jedną z nich, bo no ej, dlaczego nie?! Wtuliłem się w klatkę piersiową Kazacha, ponieważ było mi tak wygodnie i ciepło więc naciągnąłem na siebie jeszcze kocyk a Otabek mnie objął.

Widać, że jest znudzony tym oglądaniem bajek, przez co miałem trochę wyrzuty sumienia.

Wstałem, żeby zrobić sobie herbatę. Spojrzałem na piekarnik, na którym wyświetlał mi się czas. Jak ten czas szybko leci.. Serio już 16..? No nic.
Szybko zrobiłem herbatę i wróciłem do Otabeka.

- Co robimy? - rozejrzałem się po pomieszczeniu.

- Jak masz jakieś planszówki to...

-Okej w takim razie gramy w monopoly, za chwileczkę wracam. - Wyszczerzyłem się i jednym susem zniknąłem za drzwiami do mojego pokoju

~~~

Wreeeeeszcie mi się udało. Może teraz to ff zepsułam, ale z pozytywnych stron to to, że udało mi się tutaj z lekka przekroczyć 1000 słów. Uprzedzam, że pojawi się prawdopodobnie jeszcze tylko 1 część z powodu, że to ff opowiada o pewnych, wyjątkowych 24h wyjętych z życia Yurio, w moim przypadku tego po prostu nie może być dużo. Pa paa do następnego x3

EDIT: Poprawione! Dziękuję za ponad tysiąc oczek, to dla mnie naprawdę dużo! Przepraszam, że z początku było to tak źle napisane, teraz został ostatni rozdział do poprawienia! Miłego dnia!

~666



24h ♦Otayuri♦Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz