Rozdział 1: Zew Kirum - Utracona wolność

244 11 2
                                    


     Szepty o dziwnym wydarzeniu w szpitalu wystarczyły, aby głodne informacji hieny podniosły swoje łby. Uzbrojone w kamery, oraz mikrofony ruszyły na polowanie, a ich upem miała być niezapomniana historia. Jednak ściana rzeczywistości, która przybrała postać chaosu i zniszczenia, okazała się przeszkodą nie do pokonania. Policja zdążyła już zabezpieczyć miejsce wypadku: taśma miała wytyczyć jasna granicę, a częściowe zamknięcie skrzydła szpitala uniemożliwić wejście postronnym osobom. Ci jednak tłoczyli się w innych częściach budynku, nierzadko utrudniając pracę personelu medycznego.
Kyle po wstępnym przesłuchaniu przez policję, choć nie opuścił terenu szpitala, trzymał się na uboczu. Sytuacja zmieniła się wraz z pojawieniem się Marcusa, który przeszedł przez całe zbiegowisko niczym wojenny taran, spychając z drogi wszelkie natrętne robactwo. Nie zwracał uwagi czy to dziennikarz, czy postronna osoba, zatrzymał się dopiero przed żółtą taśmą.
     – Kim pan jest? – Zainteresował się jeden z policjantów.
     – Inxenuidade – odpowiedział patrząc prosto w oczy mundurowego. 
Po tych słowach delikatna mgiełka otoczyła głowę policjanta, po czym skurczyła się do cienkiej wstęgi i wniknęła do środka przez czubek głowy. W tym momencie ofiara wyprostowała się jak struna i znieruchomiała. To było proste zaklęcie, osoba o słabej woli z łatwością przyjmowała za prawdę to, co usłyszała od adresata czaru. 
     – Nie masz zastrzeżeń do naszych dokumentów. Gdy wyjdziemy nie będziesz o nas pamiętał.
     – ...nie będę pamiętał... – powtórzył jak zahipnotyzowany.
Gdy zaklęcie zostało aktywowane, policjant potrząsnął głową i usunął się grzecznie na bok. Wtedy alfa wraz z Marinem wszedł do środka. 
Widok pobojowiska prezentował się ponuro i bardziej przypominał pole bitwy, niż salę szpitalną.      Na ścianach i suficie widniała duża czarna plama sadzy, kawałki szkła z potłuczonych lamp leżały na podłodze, tworząc ostrą i niebezpieczną mozaikę, która mieniła się w promieniach wpadającego do środka słońca. Spalona i zdeformowana od ciepła aparatura świszczała od wiatru, jaki wpadał przez rozbite okno. Całości dopełniały małe chorągiewki, numerki i inne policyjne oznaczenia, między którymi krzątał się kolejny z policjantów, trzymając aparat w ręce. To był wymowny obraz tego, że sytuacje wymknęła się spod kontroli.
     – Tornado tu przeszło? – mruknął Martin.
     – Tornado? Nie, to wygada na robotę pioruna kulistego. – Odparł mundurowy, nie odrywając wzroku od swojego obiektu zainteresowania. – Chociaż to trochę dziwne, bo świadkowie twierdzą, że kula była dwukolorowa.
      – Wiadomo w którą stronę poszybowała?– Głos Marcusa był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
     – Na wchód. – Uciął krótko fotograf robiąc zdjęcie.
     – Co tam jest ciekawego? – Martin zerknął pytająco na ojca.
     – Nic, to zielone tereny turystyczne. – Detektyw spojrzał na swoich rozmówców – Choć wątpię, by doleciał tak daleko. Bardziej bym się zainteresował pacjentką – wskazał na zniszczone łóżko – To cud, że przeżyła...– Wiadomo w jakim jest stanie? – wtrącił się Marcus.
     – Lekarzy pytajcie, to nie moja działka.
Po tych słowach czarny alfa odwrócił się i bez słowa opuścił salę, kierując się w stronę drugiego syna. 
     – Nie rób nic głupiego tato – słowa Kyla na moment go zatrzymały. – Rozmawiałem z lekarzem Aivido nic nie jest...
     – To nie czas na zabawę w półśrodki synu. Nasz towarzysz mógł zginąć, ty także, nie będę siedział z załojonymi rękami. – Po tych słowach opuścił korytarz 

✦ ✧ ✦ ✧ ✦

      Nira nie była świadoma tego co działo się wokół niej. Jej ciało pozostawało gdzieś daleko w świecie fizycznym, gdzieś poza jej zasięgiem. Kojący dotyk sprawił, że szaleńcze i ponure wizje rozmyły się jak poranna mgła. Pozostało tylko dziwne uczucie czyjeś obecności i niepokój o to co mogło się wydarzyć.
I nagle uderzył piorun. Prąd przeszył ciało Niry niczym tysiące drobnych igiełek, a potężny grzmot i towarzysząca mu fala uderzeniowa skutecznie ją ogłuszyły. Potężna eksplozja, choć trwała ułamek sekundy, sprawiła, że każdy dotyk zdawał sprawiać jej ból, odrobina światła była jasna niczym słońce, a nawet najdelikatniejszy szelest niczym warkot silnika odrzutowego. Wybity z równowagi organizm wilczycy, niemal natychmiast przystąpił do naprawy szkód. Odruchowo spróbowała wstać, ale jej mienie nie reagowały – były rozluźnione, a próba zmuszenia je do wysiłku kończyła się drgawkami. Doskonale znała to uczucie i nienawidziła go, była jak w pułapce zdana na czyjąś łaskę, lub niełaskę. Przymknęła powieki i czekała, aż skutki uboczne miną. Czasem trwało to piec minut, innym razem godzinę, ale teraz zdawało się być inaczej.
      Otaczała ją pustka i cisza. Leżała na czarnej ziemi, przypominającej popiół, spod której prześwitywały kamienie. Wokół niej panował półmrok, a jedyną żywą istota zdawała się przebiegająca nieopodal jaszczurka, o niespotykanym ubarwieniu, której szaleńczy bieg przerwała kropelka wody. Uderzony swoistym pociskiem płaz pokoziołkował i zatrzymał się na jej dłoni. Nira otworzyła oczy i zerknęła na nieproszonego gościa. Kolejną kroplę wody poczuła już na swoim policzku, pod którą odrętwienie zdawało się ustępować. Deszcz przyniósł przyjemne ciepło i upragnioną ulgę. Uczucie spętania bezradności minęło razem z innymi dysproporcjami.
Wstała, i zanim zareagowała. jaszczurka zdążyła się wdrapać po ramieniu i zniknąć w zakamarkach ubrania. Gdy zrozumiała powód zachowania płaza, zamarła. Gdy suchy, ciemny piach wchłonął wystarczającą ilość wody, okolica przybrała kolor szkarłatu. Czerwone błoto, stopniowo nabierające wody, rozciągało się aż po horyzont, odsłaniając fragmenty białych kości, które złowieszczo wystawały ponad poziom brei. Wystarczył niewielki deszcz, by surowa, niemal pustynna okolica, zmieniła się w ponure, bagienne cmentarzysko.

Zabójcza PięknośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz