Rozdział 4

3.8K 169 45
                                    

Kiedy się, już na serio, ogarnęłam poszłam na spacer do lasu. Włorzyłam słuchawki do uszu i wspięłam się na drzewo. Uwielbiałam łazić po drzewach w dzieciństwie i jak widać zostało mi to.

-Listen to my heartbeat beat beat.- zaczęłam śpiewać moją ulubioną piosenkę.- Saying do you love me me me. But I'm lying here alone so I put you in a song beside my heartbeat beat beat.

Zaczęłam bawić się ogniem. Utworzyłam język ognia i sprawiłam, że okrążał mnie. Nagle zachaczył o małą gałązkę i ją podpalił. Zaczęłam dmuchać, w celu ugaszenia jej, ale bez skutecznie. Przeraziłam się. Dmuchałam i machałam rękami, aż wkońcu ogień zgasł. Odetchnęłam z ulgą.

Przede mną, na gałęzi, pojawił się mój ognik. Spojrzał na mnie z rozbawieniem.

-Ej!- powiedziałam.- Ale ugasiłam.

Zaczęłam się śmiać, a Jack pokręcił głową ze zrezygnowaniemi się słodko uśmiechnął.

-Lubię twój uśmiech.- powiedziałam.- Dzięki niemu zapominam o przykrych rzeczach.

-Tak jak ja przy twoim.- odpowiedział.

Nie wytrzymałam i się do niego przytuliłam. Był teraz zachód słońca. Połorzyłam głowę na ramieniu chłopaka i patrzyłam na zachodzące słońce. Jednak to co piękne musi się kończyć. Zrobiło się ciemno, więc poszliśmy do domu, to znaczy ja poszłam, a Jack teleportował się do mojej głowy. Kiedy byłam w domu poszłam spać.

***

Obudziłam się, co najdziwniejsze, sama o godzinie 6:24. Do szkoły mam na ósmą. To lajcik(nwm jak to się pisze xD). Ubrałam się i poszłam na dół. Włączyłam telewizję i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Zdecydowałam się po dziesięciu minutach stania przed otwartą lodówką. Zrobiłam sobie jogurcik musli i dodałam malinki. Wzięłam moje śniadanie do salonu i usiadłam na kanapie oglądając tv. Nagle drzwi od domu otworzyły się z hukiem, a do domu wbiegł zdyszany tata, a za nim mama podtrzymująca się na jego ramieniu.

-Sylvia, zrób miejsce dla mamy!- powiedział tata popychając mnie z sofy, tak, że spadłam na ziemię.

-Co się stało?- spytałam.

-Kochanie, nie wiem, jak Ci to powiedzieć.- rzekła mama.- Jestem w ciąży.

-Co?! Jak?! Od kiedy?!- zaczęłam się wydzierać na cały dom.

-Dzisiaj jest końcówka ósmego miesiąca.

-Co?! I niby, kiedy chcieliźcie mi o tym powiedzieć?! Kiedy już ten bachor się urodzi?!

Pobiegłam do swojego pokoju i zakluczyłam drzwi. Usiadłam na parapecie i podziwiałam krajobraz za oknem. Dlaczego mi nie powiedzieli? Ukrywali to przede mną praktycznie od początku. Słyszałam z dołu krzyki mamy i tatę dzwoniącego po pogotowie, ale miałam ich w dupie, tak jak oni mięli w dupie powiedzenie mi o tym zasranym gówniarzu.

Po jakimś czasie zadzwonił mój fonek. Zeskoczyłam z parapetu i wzięłam telefon do ręki. Ojciec. Odebrałam.

-Sylvia, nie będzie nas cztery dni, bo jesteśmy w szpitalu i...

Rozłączyłam się. Nie chciałam tego słuchać. Była godzina 7:14. Nie chciałam iść do szkoły, ale postanowiłam, że pójdę. Wzięłam plecak i wyszłam z domu. Nie poszłam na autobus, bo musiałam sobie wszystko przemyśleć, więc szłam pieszo. Ciągle myślałam nad słowami mamy. Nie lubię dzieci, więc za tym dzieciakiem nie będę za bardzo przepadać.

Kiedy byłam pod szkołą pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Markus podrywający jakąś tanią blondynę. Ominęłam ich i weszłam do budynku. Postanowiłam pójść do sklepiku, żeby kupić sobie coś słodkiego, bo na tą chwilę tego potrzebowałam. No, niby jestem goth'em, ale słodyczy nigdy nie odmawiam. Po kupieniu słodkości, a były nimi dwa Misie Lubisie mleczne, usiadłam na ławce pod klasą. Po chwili przysiadła się do mnie ta...ta... Evie? Tak, Evie.

Czarodziejka ognia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz