Rozdział 6

1.3K 136 10
                                    

Obudziły mnie promienie wpadającego przez okno słońca. Jest wyjątkowo ciepło jak na jesień, ale to dobrze. Zawsze byłem zdecydowanym zwolennikiem lata. Co prawda teraz odpowiada mi ono bardziej ze względu na oszczędzaniu z ogrzewania, ale jednak. Po chwili leżenia wstałem z łóżka z zamiarem obudzenia Billa lecz na materacu go nie zastałem. Zszedłem na dół o mało nie zabijając się na schodach. Zastałem go w kuchni. Stał nad deską do krojenia ubrany tylko w fartuch i bokserki. Ta sytuacja utwierdziła mnie w przekonaniu że mój współlokator ma ciało boga.
- O, wstałeś. Siadaj, śniadanie zaraz będzie gotowe. - powiedział wesoło Bill.
Usiadłem przy stole, a chwilę po tym blondyn postawił przede mną talerz z kanapką i herbatę.
- Nie, nie słodzę ! - krzyknąłem gdy zaczął wsypywać cukier do filiżanki.
- Wolisz gorzką ? - spytał trochę zdziwiony.
- Tak. Ogólnie niezbyt lubię słodycze. - odpowiedziałem z ustami wypełnionymi kanapką - Ale dobre !
- A, tam. Umiem zrobić lepsze rzeczy. Nie tylko te z jedzeniem - zaśmiał się cicho odsłaniając rząd białych zębów.
Reszta śniadania minęła nam na ustalaniu domowych obowiązków. Plan był taki żeby podzielić się po równo, ale ostatecznie stanęło na tym że Bill gotuje, a ja sprzątam. Zarzekał się że prędzej bardziej nabrudzi niż posprząta. Co prawda ja też w tym orłem nie jestem, ale do gotowania mam dwie lewe ręce więc już lepiej żebym robił coś przy czym trudno wywołać pożar z powodu nie wyłączenia piekarnika. Po śniadaniu miałem plan na wycieczkę po lesie więc poszedłem ubrać się w coś stosowniejszego niż piżama ze Spiderman'a.
- Gdzie się wybierasz ? - spytał Bill widząc mnie w spodniach do kostek, gumakach, bluzie i plecaku.
- Chcę się przejść po lesie - odpowiedziałem - Chcesz iść ze mną ?
Co prawda zawsze chodziłem po lesie sam, ale pomyślałem że lepiej zapoznać go z urokami tego miasta zanim do chaty wbije jakiś gnom i zarządzi sobie go za żonę. Biorąc pod uwagę jak zdesperowane potrafią one być, w krytycznym przypadku płeć mało może je obchodzić.
- Pewnie - odpowiedział - Zaczekaj, a ja pójdę się ubrać - zawołał w biegu.
Gdy minęło 15 minut poszedłem do pokoju zobaczyć co się dzieje. Blondyn klęczał przed stertą ubrań widocznie szukając jakiejś części garderoby.
- Masz może jakąś czapkę z daszkiem ? - spytał dalej w skupieniu przeszukując rzeczy.
Bez słowa zajrzałem do szafy z zamiarem znalezienia takowej. Otworzyłem drzwi, i wtedy jakaś karteczka spadła pod mebel. Po chwili szperania znalazłem ją. Koślawym pismem było na niej napisane „Oddaję ;) Wendy.". Spojrzałem na najwyższą półkę, z której mógł spaść liścik. Leżała na niej moja stara czapka z niebieską sosną. Nałożyłem ją i wstałem żeby zobaczyć się w lustrze na drzwiach. Bill na chwilę przestał szukać nakrycia głowy żeby zobaczyć co robię.
- Widzę że znalazłeś czapkę, Sosenko - powiedział, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Proszę, nie mów tak do mnie - odpowiedziałem mając przed oczami tego zmutowanego doritos'a.
- Tak, tak Pine Tree - powiedział po czym szybko zszedł na dół, żebym nie zdążył odpowiedzieć.
Zszedłem za nim i wyszliśmy. Nie upominał się o czapkę więc została na mojej głowie. Ja szedłem pierwszy, a Bill za mną. Nikt nic nie mówił. Obaj wsłuchiwaliśmy się w odgłosy boru. Jako że za dzieciaka bywałem tu prawie codziennie, zapamiętałem kilka tras którymi zwykle chadzałem. Wybrałem tą z najciekawszymi widokami. Wszystko było na niej zróżnicowane i dzikie. W pewnym momencie jednak zauważyłem dwie rownolegle do siebie linie krzaków, której harmonię zabijały tylko duże kamienie pomiędzy nimi. Zainteresowało mnie to i podszedłem zbadać to miejsce. Dobiegły mnie jednak niepokojące odgłosy ze strony w której zostawiłem Billa. Kiedy do niego wróciłem, wokół niego stały zwierzęta. Oczywiście jednak, jak przystało na ten las nie były one zwyczajne. Były miniaturowymi odpowiednikami swoich normalnych form. Do tego każde z nich na swojej sierści miało poświatę jakiegoś z kolorów tęczy. Wyjątkowo zainteresowany blondynem wydawał się lis o żółtym widmie na futerku. Do mnie odważył się podejść tylko wilk z niebieską zorzą który i tak zachowywał dystans. Wszystkie wydawały się przyjaźnie nastawione i nie zanosiło się na to żeby coś nam się stało. Bill jednak dalej siedział jak na szpilkach nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- Tutaj to normalne - przerwałem ciszę.
- Wiem. Nie spodziewałem się tylko że będą tak ładne. - odparł.
- Uwierz mi, nie wszystko tutaj tak wygląda. - powiedziałem myśląc nad tym ile obleśnych kreatur zdarzyło mi się spotkać.
Chłopak wyciągną rękę by pogłaskać lisa. Jednak tylko gdy go dotknął, psowaty zjeżył się, a jego poświata została zdmuchnięta. Momentalnie z innymi zwierzętami stało się to samo i wszystkie powróciły do normalnych rozmiarów. Chwilę później uciekły wgłąb puszczy, a niebo lekko się zachmurzyło.
- Nigdy się nie spotkałem z tym typem magicznej istoty - powiedziałem w zamyśleniu. - Żeby je zbadać będą musiały się z nami oswoić. Widocznie nawet najmniejszy dotyk je płoszy.
- Jak już ci się uda to zaklepuję lisa - powiedział szybko Bill
- Że co ?
- Powiedziałeś że je oswoisz. A ja myślę że lis doda mi atrakcyjności. Chociaż, czy da się być jeszcze przystojniejszym ? - spytał ze śmiechem gładząc się rękami od szyi do kolan.
- Niepotrzebny ci lis, już jesteś atrakcyjny. - odpowiedziałem bez zastanowienia.
- Tak sądzisz ? - spytał przybliżając twarz do mojej twarzy, i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego co powiedziałem.
- Nie ! Ech... To znaczy... Wracajmy już do domu ! - zarządziłem.
- Skoro chcesz, Sosenko - znowu położył nacisk na ostatnie słowo.

___________________________
Dzień dobry !
Dzisiaj dłuższy rozdział za to, że tamten był 2 dnia za późno. No i wena mnie poniosła. O Jeżu, jeszcze tyle dzisiaj do roboty ! Do wieczora się będę z tym męczyć... Ale przynajmniej pierogi były dobre.
Muszę już iść
Do widzenia !

Bez Tytułu ~ Billdip ~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz