Słowa: 2988
Gatunek: delikatny angst z niedokończonym smutem.Praktycznie rzecz ujmując, Youngjae oddał wszystkie swoje pierwsze razy Daehyunowi. Gdy pierwszy raz jechał na rowerku i pierwszy raz się wywrócił. Gdy pierwszy raz bawił się klockami lego, gdy pierwszy raz spadł z drzewa. Pierwszy raz jadł lody jagodowe, pierwszy raz poszedł do szkoły, pierwszy raz wystąpił przed publiką. To przed Daehyunem Youngjae pierwszy raz zaśpiewał, to na Daehyuna patrzył gdy miał swój pierwszy koncert,to Daehyun stał po jego prawej stronie gdy pierwszy raz podpisywał płyty.
I to z Daehyunem napisał piosenkę, która zagwarantowała mu sławę. Pierwsza międzynarodowa trasa, ogłoszona zaledwie kilka miesięcy po hucznym debiucie Youngjae. Przecież to pierwszy raz. Daehyun pojedzie z nim, jak zawsze. Przecież był jego codziennością.
Pokręcił głową ze smutkiem, spuszczając wzrok.
- Youngjae, nie mogę. Mama gorzej się czuje, muszę przy niej być.
Głos miał wypełniony żalem. Nieme przeprosiny zabolały Yoo w środku, a gorycz w sercu wręcz kazała mu zacząć krzyczeć na Jung Daehyuna. Jedynie zacisnął pięści i pokiwał głową, ubierając na twarz uśmiech.
- Cóż, trudno. Dam sobie radę. Do zobaczenia za pół roku, Daehyun.
Jung Daehyun był jego codziennością, przecież nawet nie odczuje jego braku - tak sobie powtarzał w myślach, gdy leciał samolotem bez miękkiej dłoni, która mocno go trzymała, by się nie bał.
Pół roku później, Jung Daehyun stał na lotnisku z wielkim uśmiechem na twarzy, nie mogąc wytrzymać w jednym miejscu. Tęsknił, cholernie tęsknił za swoim przyjacielem. Oglądał każdy koncert, wieczorami pisał do Youngjae, lecz nigdy nie dostał odpowiedzi.
- Yoo Youngjae! - Krzyknął, widząc młodszego na horyzoncie. Ten, nawet nie drgnął. Kontynuował marsz przez lotnisko, zachowując się, jakby nie słyszał. Jakby Jung Daehyun był dla niego nikim.
W rzeczywistości słyszał, choć wmawiał sobie, że go to nie interesowało. Był gwiazdą, jakiekolwiek interakcje z ludźmi nie należącymi do śmietanki koreańskiej elity muzycznej nie były wskazane. Jung Daehyun był śmieciem, czymś zbędnym.
Ktoś złapał go za ramię i odwrócił w drugą stronę. Daehyun, kto inny. Jeszcze raz powtórzył jego imię, a uśmiech nie schodził mu z ust, zupełnie nieprzejęty obojętnością w oczach Youngjae.
- Och, nie zauważyłem Cię.
Kłamstwo zadziwiająco łatwo wydostało się z ust Youngjae, tak łatwo, że zaskoczył tym samego siebie. Mimo tego, jak bardzo chciał, nie mógł udawać, że nie zna chłopaka, po prostu nie.
- Nic nie szkodzi, Jae. Jak było?
Ekscytował się. Był dziecięco szczęśliwy, pełen beztroski. Youngjae siłą powstrzymał uśmiech, gdy Daehyun patrzył na niego z taką nadzieją, czułością.
- Normalnie. Jak zawsze. Jak z mamą?
Radość w starszym przygasła. W głosie Youngjae czaiła się obojętność, złość i znudzenie, jakby miał za złe Daehyunowi, że został.
Odchrząknął.
- Jest już lepiej. Dużo lepiej. Ma dobre wyniki, da sobie radę. - Potarł dłonią kark, odwracają wzrok.
I dopiero wtedy Youngjae na niego spojrzał, niemal natychmiast otwierając oczy szerzej.
Minęło zaledwie pół roku, a Daehyun zmienił się cholernie mocno. Zdawał się przybrać trochę mięśni, urósł może dwa centymetry, przefarbował włosy, a delikatne, jasne blond loczki luźno opadały mu na czoło. Miał zadbaną cerę, różnicą były też jego usta, bo te ze spierzchniętych stały się wizualnie miękkie.
CZYTASZ
one shots » kpop
Fanficscattered pages filled with ink and more or less random thoughts. occasionally updated