*1*

790 39 10
                                    

Las.
Mroczny.
Tajemniczy.
A zarazem piękny.
Szare chmury przysłaniały niebo. Wielkie krople deszczu spadały na ziemię. Tworzyły kałuże. Uderzały cichutko w okno wystukując nieznaną mi melodię, mimowolnie na moją twarz wkradł się cień uśmiechu.
Ta melodia... Za każdym razem inna... Za każdym razem nowa...Właśnie to sprawiało, że tak bardzo kochałam deszcz.
On mnie uspokajał. Miarowe uderzenia pozwalały się skupić i rozluźnić. Dwie rzeczy których tak bardzo potrzebowałam.

Lekko przymknęłam oczy próbując zachować tą chwilę jak najdłużej. Wzięłam głęboki wdech, zaciskając palce na kolanach aby jak najwięcej wilgotnego, chłodnego powietrza dostało się do moich płuc.
Efekt był natychmiastowy. Orzeźwienie rozeszło się po całym ciele powodując przyjemny dreszcz.

Jednak wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć, prawda? Niestety tak było i teraz. Silny podmuch wiatru sprawił, że deska zakrywająca pokaźnych rozmiarów dziurę w oknie po prostu wyleciała, o włos mijając moją głowę. Po chwili przez szparę zaczęło wdzierać się coraz więcej zimnego powietrza wraz z deszczem.

Gdy tylko woda zetknęła się z moją skórą zeskoczyłam z parapetu. Mimo, że wiem iż woda nic mi nie zrobi, wolę nie ryzykować. Cofnęłam się parę kroków w tył, aby znaleźć się poza zasięgiem deszczu. Poczułam na ciele powiew zimnego wiatru przez co lekko zadrżałam. Zrobiło się naprawdę zimno, co nie było przyjemne.

Odwróciłam się powoli i ruszyłam w głąb korytarza. Oplotłam rękami ramiona pocierając je aby choć odrobinę się ogrzać. Przyniosło to jednak minimalny efekt. Z rezygnacją opuściłam bezwładnie ramiona. Musiałam uważać aby o nic się nie potknąć. Bądź co bądź nie byłam w luksusowym hotelu tylko starej opuszczonej pizzerii. Domyśliłam się, że podłoga była niegdyś czarno-białą szachownicą, z której niwiele pozostało. Cała pokryta była brudem, kurzem, tynkiem i gruzami ze ścian. Gdzieniegdzie można było zauważyć stare dziecięce rysunki przedstawiające jakieś roboty. Ściany jak już wspomniałam były w opłakanym stanie, a w niektórych miejscach w ogóle ich nie było, za to okna w większości pozabijane były deskami, tylko w niektórych miejscach szyby zostały prawie nienaruszone przez co miałam parę miejsc do przesiadywania i podziwiania widoków takich jak za oknem przy którym byłam przed chwilą.

Nie minęło pięć minut, a stanęłam przed masywnymi drewnianymi drzwiami. Były one wyższe ode mnie o jakieś pół metra. Pomalowane ciemno-brązową, niemal czarną farbą. Gdzieniegdzie dało się zauważyć większe lub mniejsze zadrapania. Złapałam za klamkę i ostrożnie pchnęłam wrota. Otworzyły się bez większego problemu, wydając przy tym tylko ciche skrzypnięcie.

Pewnym krokiem weszłam do środka zamykając za sobą drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam niewielkich rozmiarów, bardzo przytulny pokoik. Po prawo od wejścia znajdowało się dwuosobowe czarne łóżko ze złotą pościelą oraz czarnymi poduszkami. Na jego wysokiej metalowej ramie porozwieszane były złote lampki, dodając pomieszczeniu trochę ciepła. Po lewej stronie łóżka znajdowało się biurko koloru ciemnego brązu na którym walaly się jakieś papiery, nad nim wisiały półki z książkami, a obok stało krzesło obrotowe. Zaś po prawej szafka nocna na której leżał mój szkicownik wraz z ołówkiem. Naprzeciw drzwi znajdowało się sporych rozmiarów okno, jedno z niewielu niezabitych deskami. Pod nim leżała duża czarna pufa na której uwielbiałam leżeć. Natomiast po lewej stronie w dalszym rogu stała duża czarna szafa bliżej wisiało lustro za to obok niego złote drzwi do łazienki. Podłoga wyłożona została ciemno-brązowymi panelami. Cały pokój niegdyś pomalowany został na czarno, jednak nie podobał mi się dlatego dodałam coś od siebie, a mianowicie wzory. Całkiem przypadkiem znalazłam kiedyś złotą farbę. Od razu do głowy przyszedł mi pomysł jej wykorzystania. Do dziś ściany zdobią piękne wzory najróżniejszych kwiatów, liści gdzieniegdzie ptaków i owadów.

Dlaczego Ja? /FNAF/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz