Dziś są moje siedemnaste urodziny, ale nikt o nich nie pamiętał. Dziś też mijają trzy lata odkąd trafiłam do więzienia. A za rok czeka mnie śmierć.
Spytacie więc kim jestem? Co zrobiłam? I gdzie się konkretnie znajduje?
Zacznijmy więc od początku.
Ludzie od wieków toczyli między sobą wojny. Mniejsze i większe. W końcu wybuchła kolejna wielka wojna. Dokładnie Czwarta Wielka Wojna. Wojna ta doprowadziła do zagłady ziemi. I planeta ta nie nadawała się już do zamieszkania. Nielicznej grupie ludzkości udało się odlecieć z ziemi i zamieszkać na stacjach kosmicznych. Dwanaście z nich utworzyło Arke. Która stała się naszym domem. Na Arce panują zasady. Bardzo rygorystyczne zasady. Każdy przestępca powyżej osiemnastego roku życia karany był natychmiastową śmiercią. Nieletni przestępcy byli zamykani w więzieniu by tam czekać do swoich osiemnastych urodzin i później zostać straconym. Moja mama była najlepszym z medyków na Arce, wiele mnie nauczyła. Któregoś dnia chciałam tak jak ona podjąć pracę Medyka. Mój ojciec jest poważanym człowiekiem należącym do Rady. Jest Doradcą i Prawą Ręką Kanclerza Jaha. Inne dzieciaki zawsze uważały że jestem za mało rozrywkowa, bo pochodzę z bardzo szanowanej rodziny. Przez całe życie każdemu udowadniałam, że tak nie jest. Któregoś dnia przesadziłam. Chciałam przeciąć przewody w komputerze Kanclerza. I prawie mi się to udało. Z nożem w ręku zakradłam się do gabinetu Kanclerza. Podeszłam do biurka i już miałam wziąć do ręki kable gdy drzwi się otworzyły. Schowałam się pod biurko. Kanclerz zatrzymał się. Cofnął się szybko do drzwi. Coś zaczął szeptać do kogoś. Ponownie wszedł do środka, a ja zostałam brutalnie wyciągnięta za koszulkę spod biurka przez strażnika. Nóż wypadł mi z ręki. Zostałam oskarżona o usiłowanie zabójstwa Kanclerza. To było śmieszne. Próbowałam się wytłumaczyć, ale nikt mnie nie słuchał. Nikt nie chciał mi uwierzyć. Nawet rodzice. Matka odwiedziła mnie tylko raz by powiedzieć mi jak bardzo mnie nienawidzi. Zaczęła pić. I któregoś dnia w cztery miesiące po moim aresztowaniu zmarła. Ojciec nie odwiedził mnie ani razu. Wyrzekł się mnie. Czasem moi przyjaciele mnie odwiedzają. Chociaż większość z nich również trafiła do więzienia. Z tymi spotykam się zazwyczaj cztery razy dziennie. Na śniadaniu, obiedzie i kolacji. Ci którzy są grzeczni mogą wyjść do Sali Spotkań na trzy godziny między obiadem a kolacją.
Tak więc dziś siedzę sobie w swojej celi. Jest po dwudziestej drugiej. Patrzę przez okno i rozmyślam "Co by było gdyby..." Nagle z moich rozmyślań wyrywa mnie wrzawa jaka powstała na korytarzu. Moja pierwsza myśl. "Stało się coś poważnego." W końcu od trzech tygodni nikogo nikt nie odwiedził. Odwiedziny więźniów zostały zakazane. A my nie znamy powodu. W końcu i moja cela została otwarta.
-Co się dzieje?
-Nie rób głupstw i wykonuj polecenia.
-Alekai co się dzieje?
-Wkrótce się dowiesz. Nie chcę robić ci krzywdy, więc proszę nie stawiaj oporu. Twarzą do ściany. Wyciągnij swoją prawą rękę. - Wykonałam jego polecenie. Alekai to jeden z nielicznych strażników z którymi można normalnie porozmawiać. Chwycił mój nadgarstek. - To może zaboleć. - Powiedział i poczułam jak setka igieł wbija mi się w prawy nadgarstek.
-Aaaał!! Serio?! Bransoleta?! Znakujecie mnie?! Po co?! Co tu się do diabła dzieje?!
-Idziemy. - Złapał mnie za lewe ramię i wyciągnął z celi. Niektórzy zostali uśpieni i są niesieni przez strażników. Większość idzie nie stawiając oporów. Grunt to mieć przyjaciół wśród strażników, można zaoszczędzić sobie kłopotów. A czasem strażnik przymknie na coś oko i potem obie strony ponoszą korzyści.
-Alekai co się dzieje? - Spytałam szeptem.
-Wysyłają was na Ziemie.
-Co? Czemu?
-Kanclerz chce sprowadzić ludzi ponownie na ziemie. Nie wiadomo co zastanie się po wylądowaniu. Ziemia stała się dla ludzi zagładą, toksyny unosiły się na niej dobre pięćdziesiąt lat. Nie byłoby chętnych spośród ludzi. Dlatego w tajemnicy wysyła was ...
-Nieletni przestępcy, którzy i tak mają zostać straceni. - Dokończyłam za niego.
-Tak. Przykro mi.
-Mi nie. I tobie też nie powinno być. Jak się nie uda i umrę. Przekaż proszę mojemu ojcu, że go nienawidzę z całego serca i będę go nawiedzać, aż do jego zasranej śmierci.
-A jeśli się uda?
-Przekaż mu to samo. Jakby nie patrzeć wypiął się na mnie. Zapomniał, że ma córkę. - Zatrzymaliśmy się w końcu.
-To kapsuła, która zabierze was na Ziemię. Masz tu potrzebne rzeczy. Na pewno się przydadzą.
-Dzięki. - Wzięłam od niego torbę na ramię. Na telewizorze pojawił się Kanclerz. Palnął mowę o drugiej szansie itd. - Więc żegnaj. - Powiedziałam do Alekaia gdy telewizor zgasł.
-Zaczekaj. - Zatrzymał mnie łapiąc za rękę. - Wiesz, że więźniowie nie mogą dostawać prezentów.
-Tak.
-Dlatego cokolwiek tam się wydarzy czerp z tego radość choćbyś miała tam pożyć tylko minutę. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Vi.
-To ty mnie poleciłeś Kanclerzowi? Żebym poleciała na Ziemie?
-Widziałem jaka nieszczęśliwa byłaś. Marzyłaś by polecieć na Ziemie. I myślę, że jeśli masz umrzeć tam zaraz po otwarciu śluzy będzie to dla ciebie lepsze niż spędzenie kolejnego roku za zamkniętymi drzwiami czekając na swoją śmierć.
-Czemu tak myślisz?
-Bo tam umrzesz jako wolny człowiek.
-Dziękuję. To najlepszy prezent jaki w życiu dostałam. - Powiedziałam i weszłam na pokład. - Alekai.
-Tak?
-Nie zapomnij o mnie. Przez te wszystkie lata byłeś mi jak brat.
-Nie zapomnę. Obiecuję. - Powiedział, a ja weszłam w głąb kapsuły. Zajęłam jedno z miejsc na dolnym pokładzie. Zapięłam pasy i czekałam, aż cała reszta wejdzie na pokład.
-Vi. - Podszedł do mnie jeden ze strażników zaczął sprawdzać czy mam dobrze zapięte pasy. Nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi, bo każdy był sprawdzany. - Alekai schował pod pokładem kilka torb z przydatnymi rzeczami. Zapomniał ci przekazać.
-Nie mógł sam wejść?
-Kanclerz dał mu kolejne zadanie po tym, jak przyprowadzi swojego więźnia do Kapsuły.
-Ile osób tu jest? Ilu nas wysyłacie?
-Rada nie mogła dojść do porozumienia. Połowa mówiła, że sto to za mało, że powinno polecieć dwieście osób. Druga połowa upierała się przy stu, mówiąc, że dwieście to za dużo. Niektórzy wtedy zaczęli gadać, że tak czy siak wszystkich was małoletnich przestępców czeka śmierć. I wiesz ogólne zamieszanie.
-Byłeś przy tych naradach.
-Jako jeden z czterech głównych strażników.
-Współczuję całej waszej czwórce, że musicie ich wysłuchiwać. Ale nie odpowiedziałeś nadal na moje pytanie.
-Doszli w końcu do kompromisu. Sto pięćdziesiąt osób. Ucałuj Ziemie ode mnie Pardo.
-Mam też mówić do ciebie po nazwisku Jackobson?
-Eej... Nie każdy ma tak piękne nazwisko jak ty.
-Trzymaj się Iwan. Pilnuj Alekaia. Pewnie się załamie jak mnie nie będzie. Drugiej takiej siostry nie znajdzie.
-Ale będzie się starał. Będę miał na niego oko. Tak jak wtedy gdy dałaś mu kosza. Dwukrotnie.
-W sumie to trzykrotnie.
-Racja. Mój błąd.
-Zakochał się chłopak w nie odpowiedniej dziewczynie. Co ja na to poradzę?
-Nie spuszczę go z oczu. A ty mniej proszę oko na Irin.
-Twoja przyjaciółka?
-Młodsza siostra. - Powiedział szeptem.
-Nie wiedziałam.
-Mało kto wie. Powodzenia Vi. Przyjemnej podróży i mam nadzieje bezpiecznego pobytu na Ziemi. Trzymaj się. - Powiedział i odszedł do innej osoby. Po moich obu stronach byli dwaj nieprzytomni chłopcy. Więc nie muszę się martwić, że ktoś podsłuchał moją rozmowę. Jakieś pięć minut później drzwi kapsuły zostały zamknięte. Zaczęło się odliczanie. Od dziesięciu w dół. Na "Zero" kapsuła została odłączona od Arki, włączył się autopilot i zaczęliśmy lecieć ku Ziemi. W końcu chłopcy siedzący obok mnie odzyskali przytomność. Jeden z nich to John Murphy, a drugi Finn Collins. Na lepsze towarzystwo trafić nie mogłam.
-Vi, więc ciebie też wybrali na misje "Umrzyj na Ziemi w Toksynach i baw się dobrze." - Powiedział z uśmiechem.
-Lepiej tego ująć nie mogłeś Murphy. Ale byłeś nieprzytomny więc skąd...
-Dali mi środki nasenne zaraz po mowie Kanclerza. Zdenerwował mnie widok jego gęby. - Murphy tak jak ja został skazany za usiłowanie zamordowania Kanclerza. Pierw podpalił kwaterę oficera, a później próbował w tę płonącą kwaterę wepchnąć przechodzącego własnie obok Kanclerza. Nie udało mu się to, ale udało mu się go zranić nożem, który miał przy sobie. A ja ... no cóż ... zły osąd. Nie wyprowadzam ludzi z błędu. Choć wielu wie, że nie takie miałam zamiary. Jedni wierzą w to drudzy w to. Wieść o tym, że znaleziono mnie w gabinecie Kanclerza z nożem w ręku rozeszła się dość szybko nawet w Loży. Tak nazywany więzienie. Alekai od kilku lat był mi już przyjacielem. Był smutny gdy trafiłam do Loży, ale nic nie mógł na to poradzić. Po dwóch godzinach mojej odsiadki przyniósł mi list. Jego mina mówiła sama za siebie, że nie podoba mu się nadawca tego listu.

CZYTASZ
It's Our Home |The100|
FanficKsiążka pisana na podstawie serialu The 100. Dużo podobieństw na początku nie znaczy przerysowanie całego serialu na opowieść. Rozwój akcji jeszcze zaskoczy.