1 |płatki śniegu|

459 20 14
                                    

Słońce poranka dopiero powoli wychylało się z nad horyzontu. Delikatne promienie wkradały się przez okna do paryskich domów. Niebo było lekko różowe. Wszędzie wokół unosiła się mgła. Panowała zupełna cisza.

"I remember when we broke up first time
Saying, "This is it, I've had enough, "  'cause like
We hadn't seen each other in a month
When you said you needed space. (What?)"

- No dobra, wstaje- wyłączyłam budzik i wygrzebałam się z łóżka.
- Witaj Marinette- przywitała się jak zawsze zadowolona Tikki.
- Cześć Tikki- odpowiedziałam, ziewając przeciągle.

Zeszłam pośpiesznie na śniadanie. Przywitałam rodziców. Szybko spałaszowałam kanapkę i z prędkością światła wybiegłam z domu, zakładając po drodze rękawiczki.

Na dworze było bardzo zimno. Był w końcu grudzień, ale nigdzie nie było widać śniegu. Do Świąt Bożego Narodzenia zostały jeszcze dwa tygodnie, a paryskie ulice już pełne były świątecznych ozdób. Wokół czuć było atmosferę Gwiazdki.

Jak zwykła spóźniłam się na lekcje, tylko kilka minut, ale jednak się spóźniłam. Weszłam po cichu do klasy, tak żeby pani Mendelejew mnie nie zauważyła. Przyłożyłam palec do ust, oznajmiając klasie, żeby nikt się nie odzywał. "Znowu się udało"- pomyślałam. Kiedy skradałam się jak mysz do swojej ławki, odezwała się Chloe.
- Proszę pani, a Marinette znów się spóźniła- jazgotała, wskazując palcem na mnie.
Spiorunowałam ją wzrokiem i zrobiłam się czerwona ze złości.

- Panna Dupain-Cheng, kolejne spóźnienie. Wspaniale. Proszę do tablicy. Rozwiążesz to równanie reakcji chemicznej- syknęła uśmiechnając się kpiąco.
Westchnęłam i ruszyłam w kierunku tablicy ze spuszczoną głową. Chemia była czymś czego zupełnie nie rozumiałam. Zagadką, której nie byłam w stanie rozwiązać. Czarną magią, a Mendelejew wiedźmą, która za wszelką cenę chciała zrujnować mi życie. Stałam przed tablicą, ręka mi się trzęsła, nie mogłam utrzymać kredy w dłoni. Po ciężkich staraniach w końcu zapisałam równanie.

-Prawie dobrze. Siadaj. A już chciałam wstawić ci jedynkę.

Wróciłam do ławki i odetchnęłam z ulgą. Nie dostałam kolejnej jedynki. Może jednak zdam do następnej klasy. Przez kolejne 30 minut lekcji starałam się zrozumieć cokolwiek, jednak na marne. Kwasy karboksylowe, wodorotlenki, estry, to zjadało mój mózg od środka. Kiedy zadzwonił upragniony dzwonek, wyleciałam z klasy jak strzała. Jak to zwykle ja wpadłam na kogoś na korytarzu. Uniosłam głowę i zobaczyłam jego- Adriena Agresta, spełnienie moich wszystkich marzeń, ideał, największą miłość.

- Wszystko w porządku?- zapytał podając mi dłoń, bym mogła wstać.
- Tak, nie, znaczy chyba. Ja ten, no...muszę...PA!

Jego oczy były jak las wiosną, ta intensywna zieleń błyskała tysiącem odcieni. Złociste włosy zawsze ułożone tak samo. Idealnie. Jego widok sprawiał, że nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Świat się zatrzymywał i był tylko on. Jego głos sprawiał, że nie potrafiłam się odezwać, a jeśli już to robiłam, nie potrafiłam sklecić najprostszego zdania. Każda próba rozmowy kończyła się tak samo. Robiłam z siebie idiotkę i uciekałam gdzieś, gdzie jego szmaragdowe oczy nie mogły mnie dojrzeć. Mam 16 lat, a zachowuję się przy nim jak malutkie dziecko. A wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy rozmawiał ze mną w deszczu i oddał swoją parasolkę. Wtedy się zakochałam i to na amen. Zamknęłam się w niewidzialnej klatce uczuć, których nie potrafiłam wyrazić słowami. 

Zadzwonił dzwonek. Rozpoczęła się kolejna lekcja. Pani Bustier weszła zadowolona do klasy i jak to miała w zwyczaju położyła kubek kawy na swoim biurku. Sprawdzała obecność, sącząc powoli napój.
Nauczycielka miała to do siebie, że nie trzymała się programu nauczania z wiedzy o kulturze. Przerabiała z uczniami materiały, jakie akurat przyszły jej do głowy. Dzięki temu lekcje nigdy nie były nudne.
Dotarła do końca listy obecności, usiadła na swoim biurku i spojrzała po klasie.

Magiczne Święta |Miraculous|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz