Rozdział 5: Klon, Sasha

20 1 1
                                    


Ile czasu już minęło? Godzina? Dwie? Doba? Miesiąc? Rok? A może wieczność? Dla Marka nie miało to już żadnego znaczenia – jego los był przypieczętowany. Umrze w tej klatce z głodu i pragnienia chyba, że wreszcie jego instynkt przetrwania da mu odpowiedź na pytanie – Jak się wydostać? W tym momencie powinien odczuwać agonię spowodowaną brakiem jakichkolwiek szans na przeżycie, lecz jego chory umysł nie przestawał analizować – nie dawało to jednak żadnych efektów. Czuł się jak zaszczuty w kąt pies.

Nagle ujrzał coś niebywałego w obecnej sytuacji: liść klonu. Markowi liście tego drzewa zawsze przypominały ludzką dłoń – symbol pomocy bliźniemu. Komu miał pomóc skoro nie był w stanie pomóc nawet sobie? Co z Susannah? Gdzie przebywa? Dlaczego wciąż zadaje pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć? Analiza, bezustanna analiza mająca doprowadzić do happy endu. Akurat. Prędzej zgnije w tej dziurze. Mimochodem spojrzał w drzewo genealogiczne. Imię i nazwisko Ilji zniknęło, natomiast inicjały Sashy zostały zakreślone. Co ma to oznaczać? Czyżby pomagał on w realizowaniu tych okrutnych zbrodni? Marka wcale by to nie zdziwiło – jego dziadek był nieprzewidywalny.

Nagle zauważył niewielkie zgrubienie w miejscu zakreślenia nazwiska, postanowił je sprawdzić. Zgrubienie okazało się przełącznikiem. Usłyszał cichutkie szczęknięcie. Postanowił natychmiast otworzyć właz – pudło. Sprawdził wszystkie drzwi, zerwał tapetę, szukał pod resztkami z tego, co było niegdyś podłogą. Nic. Pustka. Analizę czas zacząć! Calculating differences... zaczynam świrować.

-Dobrze, wcale się pani nie dziwię, że jest pani w szoku, lecz musi nam pani wyjaśnić, co zaszło, inaczej nie będziemy w stanie ująć mordercy. Halo? Słyszy nas pani? Proszę coś powiedzieć.

Zoe nie była w stanie wykrztusić słowa – była w szoku, dodatkowo straciła idealną okazję. Dlaczego musiała mieć takiego pecha? Gdyby chociaż zginął powolną śmiercią...

-Emmm, przepraszam straciłam panowanie, ofiarę znalazłam tam – zawieszoną na topoli, oczywiście nie ruszałam zwłok byłoby to pogwałcenie wszelkich zasad... - mówiła jak z kartki! Co się dzieje?

- Po odnalezieniu ciała niezwłocznie wezwałam pomoc, przepraszam za wszelkie opóźnienia i chciałabym dostać się z powrotem do domu po złożeniu zeznań – Co ja gadam? Gówno prawda! Chce tu zostać i szukać kolejnej ofiary póki noc młoda.

-Dobrze, oczywiście postaramy się panią dostarczyć jak najszybciej do rezydencji Bencarów, musi nam jednak pani powiedzieć czy widziała pani kogokolwiek tamtej nocy w parku?

-Nie w przeciągu 10 min od i po zdarzeniu

-Czy widziała pani kogoś podejrzanego, lub kogoś, kto mógł panią śledzić?

-Owszem, miałam pewne przeczucie bycia śledzoną, lecz myślę, że tym razem było to tylko przeczucie

-Rozumiem, resztę spraw omówimy na komisariacie, a rankiem odwieziemy panią do domu

-Dziękuję panom serdecznie, w tych czasach ciężko o prawdziwych dżentelmenów...

-Jednego właśnie straciliśmy...

Przebudzenie. Przerażenie. Śmierć. Odór, przeraźliwy odór śmierci, przed którą nie była w stanie uchronić Ilji! Dlaczego muszę być taka beznadziejna? Kolejni ludzie umierają na moich oczach a ja nic z tym nie robię! Doprowadzam Marka do ostateczności! Dlaczego kobieta musi zawsze okazywać się tą słabszą? Może to nasza rola? Nie jestem w stanie jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, lecz jestem pewna, że czas wziąć sprawy w swoje ręce.

Minęło około dziesięciu minut, odnalazłam dostatecznie ostry kamień – czas pozbyć się powrozów i tego cholernego klechy! Teraz albo nigdy!

Zaczęła powoli piłować sznur zaostrzonym fragmentem kamienia (najprawdopodobniej był to granit, lecz trudno było jej to ocenić), była to czynność wymagająca dużej zręczności, a zarazem mecząca, ponieważ sznur był wyjątkowo gruby i sprytnie zaciśnięty, przez co Suzie miała utrudnione zadanie. Potwornie obawiała się nadejścia Kapłana, lecz nie mogła przestać robić tego, co robi. Dłonie przetarła sobie do mięsa, ból był potworny, lecz nie zamierzała się poddać – co to to nie! Nareszcie! Udało się oswobodzić nogi. Teraz zadanie było dużo prostsze i zajęło jej znacznie mniej czasu.

Pierwsza część planu wykonana: udało jej się oswobodzić, lecz pozostawał jeszcze jeden problem: Kapłan. Musiała odnaleźć jakąkolwiek broń i to jak najszybciej. Grota była pusta, ona obecnie też miała pustkę w głowie co było złym objawem. Postanowiła ostrożnie zagłębić się w korytarz prowadzący do... no właśnie dokąd? Nie była pewna, nie była skłonna też do tego, by się przekonać, lecz musiała to zrobić – musiała się wydostać z tej jaskini jakiekolwiek potwory na nią nie czyhają na zewnątrz.

Zagłębiła się w korytarz. Podążała za rzędem wzniecionych pochodni. Kto w dzisiejszych czasach używa pochodni? Chyba tylko ten pojeb. Dostała się do kolejnego pomieszczenia, to było wyjątkowo zagracone. Nie można było znaleźć w nim wolnego kąta, oprócz jednego miejsca, w którym występowała niewielka przerwa między drewnianymi skrzyniami. Wspaniale, mam przynajmniej gdzie się schować, nadal jednak nie mam żadnej broni. Wszczęła poszukiwania, przerzucała masę niepotrzebnych pierdół i dewocjonalii związanych z różnymi religiami. Po co mu one, przecież ma już swoje uświęcone bóstwo?

Jedyne, co udało jej się odnaleźć to zardzewiały pręt zbrojeniowy, była to niezła zdobycz. Stres ją pożerał – jeszcze chwila bycia bez broni, a zapewne dostałaby ataku paniki. Postanowiła schować się za skrzyniami i czekać...

Czekanie było najgorsze...chyba, że nadchodził błogi stan, lecz on już nigdy nie nadejdzie. Za dużo przeżyła by o tym zapomnieć i zapaść spokojnie w sen. Była czujna, wiedziała, że ten jeden jedyny moment zadecyduje o jej życiu bądź śmierci.

Nagle usłyszała kroki. Wiedziała co to oznacza. Czas Osądu nadchodził i zamierzała wygrać ten sąd za wszelką cenę. Ścisnęła pręt z całej siły i wyruszyła na spotkanie przeznaczeniu.

Wzięła zamach lecz jej dłoń momentalnie zastygła, gdy okazało się, że zamiast Kapłana w pomieszczeniu znajduje się Sasha.

-Stój bo strzelam – celował do niej z drugowojennego Lugera

-Ty pierdolony zdrajco!

-Stój spokojnie suko, albo będą to twoje ostatnie słowa, teraz zaczekamy sobie spokojnie na wielebnego, nie będzie zadowolony...

Aleja WisielcówWhere stories live. Discover now