Sveta była skrajną ekstrawertyczką. Uwielbiała spotkania z ludźmi. Niestety w posiadłości mogła napotkać tylko swojego zadufanego w sobie brata, jego kurwę, nawiedzoną kuzynkę, oraz jej ojca – matki celowo nie uwzględnia, ponieważ ostatnio widziała ją dwa tygodnie temu. Obecnie popijała kawę w małej, lecz drogiej kawiarence w Wilsborough. Był z nią Kolejny.
-Ten będzie nadziany, jestem tego pewna – pomyślała
-A więc jesteś maklerem?
-Tak, coś w ten deseń, lecz obecnie jestem na urlopie
-Czemu wybrałeś takie zadupie jako miejsce na urlop?
-Jest tutaj aż tak źle?
-A żebyś wiedział. Marzę, aby się stąd wyrwać, choćby teraz
-Dokąd chciałabyś się wybrać?
-Gdziekolwiek byle z tobą
-Och jesteś tak słodka, lecz ja sam nie wiem gdzie mielibyśmy wyjechać, jedyne miejsce, w które mógłbym cię zabrać to moje mieszkanie w Birmingham
Hmm chyba się trochę przeliczyłam ale lepszy rydz niż nic.
-Pojadę gdziekolwiek, wiesz bardzo mi się spodobałeś, ale nie dlatego, że jesteś przystojny, choć jest to prawda, lecz dlatego, że stanowisz wzór idealnego kochanka, który jest w stanie wyżywić rodzinę. Niestety w Willsborough takiego nie doświadczysz.
-No cóż, będę musiał cię lekko zawieść, bo nie planuje jak na razie zakładać rodziny, co nie znaczy, że nasz związek nie ma racji bytu. Myślę, że jakoś się dogadamy
-Oczywiście, że tak, a teraz przejdźmy się gdzieś, nieopodal znajduje się wspaniały park zbudowany w okresie wiktoriańskim.
-Dobrze, nie będę się przecież opierał woli tak pięknej kobiety
Ruszyli. Ann zdała sobie sprawę, że nawet nie spytała Kolejnego a imię. Cóż, będą jeszcze do tego dogodne okazje. Na przykład wieczorową porą w czystym, hotelowym łóżku. Sveta nie używała swojego imienia od wielu lat. Wstydziła się. Traktowała je jak znamię, którego nie da się usunąć, lecz można je łatwo zatuszować. Starego imienia używają już tylko domownicy, a z nimi i tak rzadko się widuje. W tym domu wariatów nie da się wytrzymać dłużej niż pięciu minut. Takim sposobem narodziła się Zoe Stephenson – profesjonalna podrywaczka – nimfomanka, jedyna w swoim rodzaju. Może i była ona osobą o niezbyt pozytywnym charakterze ale aparycji odmówić jej nie można było – proste, jasne włosy, niebieskie oczy, śliczny uśmiech i delikatne rysy twarzy – była marzeniem każdego mężczyzny. Jedna z jej ofiar właśnie szła szeroką i długą aleja niekończących się topoli, nie zdawał sobie sprawy, że aleja ta będzie ostatnim miejscem, jakie w swoim życiu zobaczy.
Szedł pod rękę z Zoe. Rozmawiali o głupotach. Tak zazwyczaj kończy się pierwsza randka – gadaniem o głupotach. Rick musiał jednak przyznać, że ta wyjątkowo mu się udała – już nie mógł się doczekać, by udać się do jego pokoju w Royal Hotelu, który był swoją drogą najwyższym budynkiem w mieście. Zarezerwował najlepszy pokój na ostatnim piętrze. Było to piętro 4.
Zajęty rozmową nie zauważył, że Zoe gdzieś odeszła. Próbował ją znaleźć wzrokiem, lecz dzisiaj na miasto naszła wyjątkowo gruba mgła. Nie widział również innych ludzi w okolicy. Czuł się lekko zaniepokojony, ponieważ kompletnie nie znał miasta, a Zoe była jego przewodniczką. Postanowił na razie pozostać w miejscu, w którym stoi i czekać, aż jego partnerka go odnajdzie. Był to śmiertelny błąd. Nawet nie zauważył napastnika zachodzącego go od tyłu z łomem w ręce. Człowiek ten nosił maskę.
Straciła go z oczu. Naprawdę jestem aż tak głupia? Już był mój, a ja straciłam go praktycznie na finishu. Jestem zdecydowanie najbardziej pechową osobą w tym mieście – stwierdziła.
Pech był kolejną cechą dziedziczną genetycznie w rodzie Bencarów – nie można było tego ukryć. Bencarowie zawsze byli rodem stojącym gdzieś w tyle hierarchii kupieckiej. Jedynym dużym sukcesem na arenie państwowej było nawiązanie współpracy z Londyńską Współdzielnią Kupiecką. Wraz z upływem czasu, dworek coraz to bardziej upadał aż do dzisiejszego czasu.
Poszukiwania trwały, nie była w stanie zawołać ukochanego, ponieważ nie znała jego imienia co było dość śmieszną sytuacją. Jej nie było zbytnio do śmiechu. To miasto dosyć niebezpieczne dla obcych osób. Zwłaszcza późną nocą. Nie wiedziała co zrobić. Jak go odnaleźć w tej mgle? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Wtem zauważyła stado przelatujących kruków. Kruki nigdy nie pojawiały się bezpodstawnie. Dawniej nazywano je Oczami Odyna, ponieważ on sam według wierzeń posiadał dwa – Huginna i Munnina. Dla Zoe ważniejsze było miejsce, z którego kruki przyleciały – ktoś musiał je spłoszyć. Ruszyła szybkim krokiem. To, co zobaczyła była naajbardziej przerażającym widokiem w jej życiu. Przed jej stopami znajdowała się odcięta połowa głowy jej ukochanego. W zmasakrowanym mózgu znajdowała się niewielka karteczka. Napis głosił: „Nadchodzi Czas Posoki" a na odwrocie: „Nie unikniesz tego, ani nie uciekniesz, po prostu się oddaj"
YOU ARE READING
Aleja Wisielców
TerrorPierwsze tego typu przedsięwzięcie z mojej strony :) Mam nadzieję, że się spodoba choć mam świadomość, że nie jest to twór idealny :DDDD