Rozdział czwarty

639 42 7
                                    

Szkoda, że zapomniałam wczoraj o jednej małej, tyciej rzeczy.

Że dziś jest poniedziałek.

Piłam sobie spokojnie whiskey do około drugiej nad ranem. Oczywiście, trzy razy (a może cztery..?) schodziłam na dół, coraz bardziej się chwiejąc. Zachowywałam jednak spokój, jedyne czego pragnę, to znów awantura z kobietą, której wykrzyczę w twarz: 'PIEPRZ SIĘ SUKO NIE JESTEŚ MOJĄ MATKĄ I NIE MASZ PRAWA MU ROZKAZYWAĆ!', a ona odwrzaśnie: :'MAM TO W DUPIE JESTEM TWOJĄ OPIEKUNKĄ PRAWNĄ DZIWKO I CHOĆ CI SIĘ TO NIE PODOBA MOGĘ CO ROZKAZYWAĆ...!'. Tylko nie przy tatusiu.

Za ostatnim - czwartym, piątym, szóstym? - razem schody postanowiły się ze mną pobawić w berka. Co rusz uciekały - to w prawo, to w lewo. Kurczowo trzymałam się poręczy i ściskając karafkę. Jeszcze mi się wyleje! Gdy do gardła zaczęła podchodzić żółć, wiedziałam, że muszę działać szybko. Stawiając długie kroki, szybko dotarłam do pokoju, zanim choroba morska przejęła nade mną kontrolę.

Rzygowiny były żółte, śmierdzące i wodniste. Otarłam usta z obrzydzeniem, po czym siadłam na kiblu. Zdecydowanie za dużo płynu się zadomowiło w moim pęcherzu. Ugh. Zgarnęłam alkohol z podłogi, gdzie postawiłam ją zanim zwymiotowałam, po czym udałam się do łóżka. Bez przebierania się zasnęłam.

Oczywiście, genialna Steph nie zasłoniła rolet, dlatego około szóstej obudziło mnie słońce. Genialna skacowana Steph przypomniała sobie, że jej pokój ma okna na wschód. Oczywiście, nie poszła do szkoły. Zakopała się w pościeli, byle dalej od złego światła.

Gdy około dziewiątej - chyba - rozbudziłam się nieco, poszłam do łazienki. Jak dobrze, że mam własną: ta stara suka namówiła ojca na taki wielki dom, by każdy pokój miał swoje pomieszczenie do sikania i mycia. O, jest jakiś plus tej cholernej sytuacji!

Kontrolnie rzuciłam okiem na swoje spojrzenie w lustrze. Z całą pewnością koszmar o posiadaniu jednej brwi nie miał odzwierciedlenia w normalnym świecie. Uff. Za to wyglądałam jak siedem nieszczęść, dobrze, że nie poszłam do szkoły. Zresztą, nawet bym nie wstała.

Krokiem osoby po wielkich przejściach zeszłam na dół, po schodach, które jeszcze niedawno były moim wrogiem. Najmniejszy hałas odbijał się echem po mojej jakoś pustej głowie, wpadając na bezwładne strzępki myśli i zakłócając rozumowanie jako takie.

To nie tak, że ja i kac się nie znaliśmy, co to to nie. Jesteśmy ze sobą nawet na ty, po prostu czasami mam wrażenie, że każdy kac przeżywam na nowo pierwszy raz. Mogę się najebać w czterdzieści dup albo wypić tylko shota, a łeb boli tak samo... bardzo mocno.

Denerwujące uczucie.

W kuchni znalazłam tabletki na ból głowy w górnej szafce koło lodówki. Wyjęłam także sok pomidorowy, krzywiąc się na samą myśl o jego wypiciu, jednakże zawsze niezawodnie pomagał. On i herbata z cytryną. Cytrynę wraz z miodem mi wyżarli, został sok. Oraz słodzona woda, bleh. Wlałam to czerwone coś do wysokiej szklanki, po czym (zatykając nos) wypiłam połowę za jednym zamachem. Żołądek zaprotestował gwałtownie i, cóż mówić, dobrze, że obok był zlew, bo od razu zwróciłam to coś. Za szybko pomyślałam niemrawo. Zjem tosta albo co, a potem małymi łyczkami to gówno.

Toster był oczywiście znów zepsuty. Z pieczywa były tylko zaschnięta bułka oraz świeży pseudopolski chleb. Tylko taki jadł tata, dzięki swoim znajomością potrafił załatwić sobie niezłą podróbę, jak to mawiał. Nie lubiłam tego czegoś, było za bardzo zbite. Zrezygnowana sięgnęłam po bułkę, i już miałam się w nią wgryźć, gdy po domu rozszedł się dzwonek.

Rany, która godzina? Dziewiąta? Spojrzałam na zegarek. Jak to druga po południu?! Poprawiłam krótką koszulkę z Myszką Miki i czarne bokserki taty (uwielbiam męskie bokserki), po czym królewskim krokiem podeszłam do drzwi, poprawiając przy okazji włosy. Bez patrzenia otworzyłam.

(I.) Nutty® √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz