Rozdział 4

36 3 8
                                    



Jeśli jeszcze godzinę temu miałam jakąś nadzieję, teraz jej miejsce zastąpiła panika. Gdy tylko wyszłam z pierwszego szoku i uświadomiłam sobie, że Samuel naprawdę wypowiedział te słowa, w pierwszej sekundzie miałam ochotę uciec. Gdzieś daleko, gdzie nikt by mnie nie znalazł i nie zmuszał do... Do czego właściwie? I czy w ogóle on mnie do czegokolwiek zmuszał? Zaproponował jedynie taniec.  To chyba nie było nic złego. Mimo to po moim ciele przeszły dreszcze, gdy tylko dotarła do mnie jego propozycja. Zaczęłam szybciej oddychać i zacisnęłam pięści, aż paznokcie boleśnie wbiły mi się w skórę. 

Chyba po części odzyskałam rezon.

Na szczęście Samuel nie czekał na moją słowną reakcję. Gdy odważyłam się spojrzeć przed siebie już zaczynał zajęcia. Dobrym pomysłem byłoby wyjście na zewnątrz, gdzie w ciszy mogłabym przemyśleć własne reakcje i pomyśleć nad tym wszystkim. Dobrym by było, gdybym nie była takim tchórzem i nie bała się przejść wzdłuż przez salę do drzwi wyjściowych.

– Ja jestem Samuel Steiner i będę was uczył tańczyć przez te wakacje. Ktoś z was interesuje się tym w ogóle? Zgaduję, że nie macie zbyt wiele rozrywek na tym pustkowiu. – Wręcz teatralnym gestem rozłożył ramiona i obejrzał się za siebie. – To jak, ktoś tańczy?

Pewnie spodziewał się maksymalnie dwóch osób, a jednak pojawił się cały las rąk. Niespodzianka, Samuelu. W szkole, z tego co mi było wiadomo, były zajęcia taneczne. Głównie po to, aby można było co zaprezentować na dniu babci i dziadka, czy choince. Jestem pewna, że choreografia nie uległa zmianie, odkąd ja skończyłam tą szkołę. Pani Dąbrowska nie powinna mieć z tymi zajęciami nic wspólnego. Jak sobie przypomnę Gangnam Style to mam ochotę podciąć sobie żyły, tylko po to, aby wymazać to wspomnienie z pamięci. Najgorsze, że mama miała to nagrane i pokazywała wszystkim z rodziny przez bity rok. Wypracowałam wtedy niesamowicie prawdziwy fałszywy uśmiech.

– Woah, cholera. Znaczy, super. Co tańczycie? – spytał, gładząc dwoma palcami brodę. 

– Krakowiaczka!

– I poloneza!

– I słabe sito!

– Chwila, co? – zaśmiał się głośno, a ja razem z nim. – Słabe, co? Co to jest? Chyba nie słyszałem.

Chyba to on nie powinien się do tego przyznawać. Ale, w sumie, miło by było patrzeć jak dwudziestka dzieci rzuca się na niego i wyrywa mu wszystkie włosy z głowy. Po kilku minutach nie zostałoby z niego nic, autentycznie nic.

Nikt jednak nie postanowił się rzucić z pięściami, choć widziałam, że Bartek – prawie łysy dziesięciolatek, wyglądający na syna dresa – miał na to ochotę. Samuel, chyba się nieco przestraszył gwałtownej zmiany nastroju. W sali nastąpiła cisza. Słychać było jedynie bzyczenie pszczół i głuchy odgłos traktora. Wszystkie oczy były w niego wbite. Jeżeli myślał, że ta praca będzie łatwa i przyjemna, przeliczył się. Dzieciaki nie dadzą mu żyć za tak haniebny błąd.

Nie wiedział co zrobić. Zastygł bez ruchu i przeskakiwał spojrzeniem po dzieciakach. W końcu odwrócił się do mnie. Nie ma mowy, nie pomogę mu. Sam się zapędził w kozi róg, niech sam stamtąd wyjdzie. Wprawia mnie w zakłopotanie, a później oczekuje, że tak po prostu wyciągnę go z opresji?

– Pomóż – wyszeptał bezgłośnie.

– Despacito, Luis Fonsi.

Brawo, Wiktoria. Ty to umiesz słuchać się własnego rozsądku.


***


– Nie Ania, później. Zostaw mnie. – Powtórzyłam siódmy raz tego popołudnia. Ania próbowała wyciągnąć mnie z pokoju, aby skorzystać z ładnej pogody i dmuchanego basenu na podwórku. Rodzice nie pozwalali jej się samej kąpać, gdy nikt na nią nie spoglądał. A że w domu byłyśmy same i ja nie byłam skora do ruszenia tyłka z łóżka, moja mała siostra musiała znaleźć sobie inne zajęcie.

SzczęśliwaWhere stories live. Discover now