| rozdział 1 |

1.2K 66 10
                                    

Rozdział pierwszy, w którym Bucky ma halucynacje, a potem traci rękę.


Rok 1944

Wydawało mu się, że siedzi w tej brudnej i śmierdzącej celi już dobre kilka lat.

Bucky nie umiał dokładnie określić, kiedy oddzielono go od reszty drużyny i pozostawiono samego sobie. Słyszał jedynie warkoty silników, wystrzały z karabinów i huki granatów oraz systematycznie uderzające krople brudnej wody, które ściekały z sufitu po drugiej stronie celi.

Już kilkakrotnie go z niej wyciągnięto. Za każdym razem lądował na metalowym stole, szarpiąc się i wrzeszcząc. Później grupa lekarzy, pieprzonych nazistów, wstrzykiwała mu coś do krwiobiegu i film mu się urywał. Budził się z ogromnym bólem głowy, który przyprawiał go o wymioty.

Spisał siebie na śmierć. James nie sądził, że uda mu się stąd uciec. Był zbyt słaby i przede wszystkim samotny. Nie znał drogi do wyjścia ani do cel innych pojmanych. Razem na pewno coś by zdziałali.

W tej chwili żałował tylko dwóch rzeczy. Pierwszej, że nie zginie jak prawdziwy żołnierz na polu bitwy pod karabinowym ostrzałem i drugiej, że nie może pożegnać się ze swoim najlepszym przyjacielem Stevenem Rogersem.

– Wiedziałeś, na co się piszesz.

Podskoczył, krzyknął krótko i zerwał się na równe nogi, ale zorientowawszy się, że nie ma dokąd uciec, zamarł w bezruchu. Ze strachem w oczach patrzył na kobietę, która siedziała pod ścianą po drugiej stronie celi. Bucky mógłby przysiąc, że jeszcze chwilę temu jej tam nie było.

– Kim jesteś? – zapytał. – Jak tu weszłaś?

Wzruszyła ramionami, robiąc obojętną minę.

– Zamki nie są mi straszne.

Była bardzo blada, jej niebieskie oczy dziwnie odbijały dopływające z daleko światło. Jej kruczoczarne, długie włosy zlewały się z czernią długiej sukni, w którą była odziana. Przez krótką chwilę Bucky'emu wydawało się, że za plecami kobiety wyrastają czarne skrzydła, ale najwyraźniej musiało być to tylko złudzenie optyczne, bo szybko zniknęło. Zapatrzył się na jej pełne, różowe usta.

Opamiętał się, już nie zatracił czujności. Mógł się przed nią obronić... chyba.

– Kim jesteś? – powtórzył pytanie.

– Nyks – odparła z lekkim sykiem na końcu – ale ludzie lubią mi mawiać Gloom.

Nic mu to nie mówiło. Bucky napiął się jeszcze bardziej, ale czując, że zaczyna słabnąć, usiadł przy żelaznych kratach. Nieznajoma o dziwnym imieniu nie drgnęła ani o milimetr.

Przerażała Bucky'ego. Biła od niej dziwna siła, wyższość, której nie rozumiał. Nie musiała mówić, wykonywać gwałtownych gestów, by wzbudzać respekt i poszanowanie. Swoją tajemniczością i sposobem bycia rozsiewała wokół wystarczającą ilość energii, by przeprawić grupę dorosłych mężczyzn o atak paniki.

– Kim jesteś? – Bucky uparcie brnął do przodu.

– Nyks – odpowiedziała ponownie. – Lub Gloom, jak wolisz. Czasami przychodzę do ludzi, którzy siedzą w... ciemności.

Zabrzmiało to tak, jakby lubiła rozmawiać z osobami, które były po prostu złe. Zdenerwowało go to. Nie po to walczył o wolny świat, by teraz jakaś lala wyzywała go od złoczyńców.

– Nie siedzę w ciemności – warknął.

– Wiesz... – odparła, przeciągając słowo – chyba jednak trochę tu ciemno.

Gloom | Marvel FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz