prolog

90 5 1
                                    

       

Wyobraź sobie wiosenną noc w wielkim mieście. Tysiące migoczących świateł za olbrzymimi oknami pięciogwiazdkowej restauracji położonej tak wysoko, że można nabawić się lęku wysokości patrząc na wszystkie te budynki wokół i błyszczący most. Woda wydaje się być czarna jak smoła przyozdobiona kolorowymi refleksami, jednakże jest w tym coś przyciągającego twoją uwagę. W sali jest mnóstwo ludzi, głosy mieszają się ze sobą, zlewają się z melodyjnym śpiewem artysty na małej scenie w końcu sali. A ty stoisz pośrodku całego tego chaosu, który w jakimś sensie ma swój porządek. Tam właśnie stoję ja. Jednak wcale nie jestem jednym z tych roześmianych, elegancko ubranych ludzi. Mam na sobie czarną kamizelkę i spodnie oraz białą koszulę. Przeciskam się między biznesmenami, celebrytami i innymi osobami, które uważają się za lepsze ode mnie. Nie zwracają na mnie zbytniej uwagi, chyba że chcą wziąć kieliszek szampana z mojej srebrnej tacy.

    Nie mogę już patrzeć na wszystkie te zoperowane i ponaciągane twarze, wszystkie wyglądają tak samo. W myślach odliczam minuty do końca pracy, choć zostało ich jeszcze sporo. Wsłuchuję się w muzykę, chcąc w ten sposób zagłuszyć rozmowy wszystkich tu zgromadzonych. Nie mam najmniejszej ochoty wysłuchiwać tych plotek, zawistnych komentarzy i wymuszonych komplementów. Ale są i plusy pracy kelnerki. Dzięki przyjęciom takim jak to uświadamiam sobie, że czasami lepiej mieć mniej pieniędzy i poukładane w głowie, niż wyglądać i zachowywać się jak oni. Mieć prawdziwych przyjaciół, chociażby kilku, wracać do kogoś, kto cię kocha i nie żyć w sztucznie idealnym świecie. Nigdy nie chciałabym zamienić się w jedną z tych snobek.

    Kiedy znajduję się w samym epicentrum tego bałaganu, zaczyna się robić naprawdę ciasno. Oczywiście wszyscy są zbyt dumni, by zejść mi z drogi i wręcz zostaję tematem rozmów. Dowiaduję się, że nie umiem chodzić, jestem niekompetentna i niezdarna, choć nikt nie mówi mi tego w oczy. Jak zwykle nie przejmuję się tymi docinkami, gdyż zapewne w swoim życiu pracowałam więcej niż połowa z nich wszystkich. Zatrzymuję się przy długonogiej kobiecie, która wymownie spojrzała na moją tacę. Obok niej stoi także mężczyzna z lekko kręconymi włosami koloru ciemnego brązu. Rozmawia z kimś, ale zasłania go swoją sylwetką. O dziwo nie plotkują, a gawędzą o wyprawie tamtego w jakiś odległy kraj.

    Blondynka szturcha tamtego, chcąc zwrócić jego uwagę na szampana. Mężczyzna odwraca się i również bierze kieliszek. Przesuwa się na bok, proponując alkohol swojemu rozmówcy. Pospieszam go w myślach, gdyż napierający na mnie ludzie sprawiają, że tracę tlen. Chcę już stąd iść, został mi tylko jeden kieliszek na tacy. Wiem, że gdy się go już pozbędę, wrócę na chwilę do kuchni, gdzie może dostanę jakieś ciekawsze zadanie. Spoglądam na faceta od podróży. Patrzy na mnie czarnymi jak noc za oknem oczami, a jego spojrzenie powoduje u mnie ciarki. Jest w nim coś tajemniczego, co zaczyna mnie intrygować. Kiedy jednak odmawia wzięcia kieliszka, zaczynam go szczerze nienawidzić. Przez niego muszę znów błądzić po tej cholernej sali.

    Uśmiecham się do niego fałszywie, jak zwykle zachowując sztuczną uprzejmość wymaganą w mojej pracy. Chcę przejść dalej, kiedy czuję, że ktoś łapie mnie za tyłek. Momentalnie odwracam się prawie upuszczając tacę. Gruby mężczyzna z czerwoną twarzą przygląda mi się z szyderczym uśmiechem, dyskretnie unikając spojrzenia swojej żony. Teraz to ja robię się purpurowa, ale ze złości. Nie zważam na krąg ludzi, którzy z nim dyskutują. Przeciskam się między gośćmi, nie przepraszając już co jeden krok, po prostu ich odpycham. Podchodzę bliżej i nie potrafię już zachować profesjonalizmu.

white liesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz